Dla moich dziadków i rodziców jak i dla wszystkich Polaków należących do społecznych elit i zamieszkałych na Kresach Wschodnich dawnej Rzeczpospolitej wejście Armii Czerwonej nie było wyzwoleniem, ani w 44 ani tym bardziej w 39 r.
Dla nich chwilowym oddechem był choćby 22 czerwca 1941 r., który u mnie w domu wspominano jako jedyny mniej ponury dzień w czasie wojny. Mój dziadek mógł wtedy przestać się ukrywać i wrócić do swojego domu. Brat mojego dziadka miał mniej szczęścia i zginął na Syberii, kuzyn matki przeżył wywózkę i wywędrował stamtąd pod Ankonę gdzie stracił rękę, a potem został na stałe w Manchesterze, dla odmiany brat ojca zginął z rąk Niemców przedzierając się z Wilna do Powstania Warszawskiego, inni krewni walczyli w oddziale majora Szendzielorza.
W bydlęcym wagonie zostawiwszy swoją ojczyznę, ukochane Wilno i majątek gromadzony przez pokolenia wyruszyli więc moi przodkowie na tułaczkę, aż wylądowali w Gliwicach na Śląsku. „Śmierdząca dziura”, tak określali nowe miejsce zamieszkania. Żeby było bardziej dramatycznie, zamieszkali kilkadziesiąt metrów od cmentarza żołnierzy radzieckich
Leżą na nim 18 i 19-letni chłopcy, zginęło ich tam w 1945 roku kilka tysięcy. Dziadkowie i rodzice nigdy nie pogodzili się z tym losem i dzisiaj to rozumiem.
Nie składali na tym cmentarzu kwiatów, ale nigdy nie przyszłoby im do głowy żeby cmentarz niszczyć, bezcześcić, profanować, nie pamiętam choćby żeby jakoś się jego istnieniu oburzali. Byli zresztą ludźmi prawdziwej wiary – pomimo tego, iż żydowscy sąsiedzi pomagali wyłapywać członków polskiej elity do wywózek, to po wejściu Niemców dziadkowie ponad dwa lata aż do wejścia Sowietów przechowywali dziecko żydowskiej komunistki, która w tym czasie przebywała w partyzantce.
Zawsze w takich ocenach zdarzeń historycznych przypomina mi się oświadczenie Czou en Laja, który zapytany o stosunek do Rewolucji Francuskiej niemal 200 lat po fakcie odpowiedział, iż za wcześnie na jednoznaczną ocenę.
Dzisiaj na pewno nie mam już tak osobistego stosunku do Wilna, choć kto wie, bo dopiero teraz mam czas się nim interesować, o wiele lepszy, chyba choćby nostalgiczny jest mój stosunek do Gliwic, myślę o wyniku wojny ilekroć jestem na urlopie nad ukochanym Bałtykiem i wędrując plażą dochodzę od dawnej niemieckiej strony do granicy na Piaśnicy (nieopodal znajduje się mauzoleum umęczonych tam przez Niemców tysięcy Polaków). Kultywowanie stanowiska przodków nie byłoby ani sensowne, ani emocjonalnie szczere, oznaczałoby raczej jakąś niską zapiekłość. Nie ma już od ponad 30 lat ZSRR i stało się to wysiłkiem samych Rosjan, którzy nieco naiwnie uwierzyli, iż świat ich za to doceni, a świat nie docenia ani dobrowolnej słabości ani naiwności.
Z dzisiejszego punktu widzenia złożenie kwiatów to, po pierwsze, wyraz protestu przeciw ogarniającemu Polskę i Polaków barbarzyństwu, gdzie gest szacunku wobec żołnierskiej śmierci jest traktowany jako obrazoburstwo i zdrada. Nie, to nie jest zdrada, to obrona, obrona naszego człowieczeństwa, tego co od starożytnych początków naszej cywilizacji odróżnia ludzi naszej cywilizacji od barbarii.
Po drugie, jest to wyraz suwerenności i niezgody na to, żeby obyczaje w Polsce dyktowali zaślepieni nienawiścią cudzoziemcy stawiający pomniki ludobójcom Polaków, których od śmierci z rąk ukraińskich sąsiadów uratowało w wielu wypadkach wejście Armii Czerwonej.
Po trzecie, to także sprzeciw wobec ogarniającej rodaków rasistowskiej rusofobii, która ich nie tylko poniża, ale przede wszystkim ogłupia. Po czwarte, myślę, iż taki gest wobec Rosjan jest dzisiaj w polskim interesie narodowym i kiedyś, kiedy podniesiemy się z obecnego upadku, może pomóc nam na nowo ułożyć nasze stosunki z Rosją w racjonalny i korzystny dla obu stron sposób.
Olaf Swolkień