Od wczesnych godzin porannych atmosfera na placu Piłsudskiego w Warszawie była napięta. Jeszcze przed symboliczną godziną 8:41, czyli momentem katastrofy z 2010 roku, między zebranymi wybuchły pierwsze kłótnie.
Pojawiły się transparenty z hasłami wymierzonymi w Prawo i Sprawiedliwość. Jeden z nich głosił: "PiS = rozwydrzona wrzeszcząca tłuszcza". W odpowiedzi padały okrzyki: "Spieprzaj", "Wynocha stąd", "Zdrajca komunistyczny". Wymiana obelg trwała kilka minut.
Przed pomnikiem smoleńskim "doszło do rękoczynów"
Do rękoczynów doszło, gdy aktywista Zbigniew Komosa próbował złożyć wieniec. Na tabliczce napisał: "Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski. Stop kreowaniu fałszywych bohaterów!".
Jeden z mężczyzn zablokował mu dostęp do pomnika. Gdy aktywista prosił, aby się przesunął i próbował przejść – mężczyzna uderzył Komosę.
Komosa od wielu lat, każdego miesiąca przychodzi na plac Piłsudskiego i składa wieniec z tą samą adnotacją. Niemal zawsze dochodzi wtedy do spięć. Warszawski przedsiębiorca wielokrotnie z tego powodu był szarpany przez zwolenników Prawa i Sprawiedliwości.
Nawet sam Jarosław Kaczyński, będący obecny na miesięcznicach, parokrotnie usuwał wieniec siłą, a choćby dopuścił się zniszczenia tabliczki dołączonej do niego, za co został ukarany.
Interwencja policji na pl. Piłsudskiego
W związku ze napiętą sytuacją na placu musieli interweniować policjanci. Mężczyzna, który zaatakował Komosę, został odprowadzony do radiowozu. Funkcjonariusze zabrali także tablice przeciwnikom PiS i schowali je do radiowozu – informuje Wirtualna Polska.
W katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku zginęło 96 osób. Oprócz prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony Marii na pokładzie znajdowali się m.in. główni dowódcy Wojska Polskiego, ostatni prezydent RP na uchodźstwie, politycy wielu partii oraz rodziny ofiar katyńskich.