Gdy spojrzeć globalnie na dość długie już dzieje epoki kryzysu politycznego w Europie, to – wśród niewątpliwie co najmniej kilku jego istotnych źródeł – jedno wydaje się wybijać na pierwszy plan. Jest nim reakcja europejskich społeczeństw na zjawisko, skalę i skutki imigracji do Europy osób o odmiennym pochodzeniu etnicznym i kulturowym.
Rosnące słupki poparcia dla partii populistycznych i ekstremalnie prawicowych są obrazkiem, który ma ilustrować kryzys liberalnej demokracji w państwach Europy. Jednak wstrząsy na scenach politycznych i utrata stabilności przez systemy ustrojowe są pokłosiem degrengolady, która ma źródła w procesach społecznych. Gdy spojrzeć globalnie na dość długie już dzieje epoki kryzysu politycznego w Europie, to – wśród niewątpliwie co najmniej kilku jego istotnych źródeł – jedno wydaje się wybijać na pierwszy plan. Jest nim reakcja europejskich społeczeństw na zjawisko, skalę i skutki imigracji do Europy osób o odmiennym pochodzeniu etnicznym i kulturowym. To najpoważniejszy problem polityczny w Europie, który dodatkowo nie rokuje w tej chwili żadnym racjonalnym rozwiązaniem.
Lęk, który paraliżuje
To jest w pewnym sensie nad wyraz logiczne: liberalny model ustrojowy podupada po prostu dlatego, iż społeczeństwa europejskie odwracają się od jednego z filarów liberalnej postawy wobec świata i ludzi, która przez kilka stuleci decydowała o kształcie naszej mentalności i w gruncie rzeczy całej cywilizacji. Owszem, pozostajemy liberałami, gdy chodzi o nasze własne uprawnienia. Praktycznie żaden z milionów wyborców skrajnej prawicy nie domaga się, aby jemu osobiście ograniczyć wolność, zabrać swobody czy zawęzić prawa. Odchodzimy jednak od samej istoty projektu liberalnego społeczeństwa, które było i jest pomyślane jako stale poszerzający się krąg bardzo różnych od siebie ludzi, których obejmujemy uczuciami empatii, miłosierdzia i litości, wskutek czego odrzucamy stosowanie wobec nich przemocy lub przymusu oraz domagamy się stosownych reform politycznych to podejście odzwierciedlających. To w Europie, rok po roku, wyparowuje. Aż prosimy się o to, aby polityczni szarlatani z prawego skraju, w kolejnej kampanii wyborczej, pogłębiali nasze lęki, umacniali naszą ksenofobię i ugruntowywali naszą nienawiść wobec innych ludzi, których jedyną przewiną jest inna religia, inny strój, inny kolor skóry, ale takie samo marzenie o szczęśliwym życiu dla swoich dzieci.
Partie umiarkowane, rządzące prawie niepodzielnie demokratyczną Europą przez ponad półwiecze po 1945 r., ponoszą za to dwojaką winę. Po pierwsze, zjawisko normalizacji ksenofobii w Europie jest skutkiem ich zaniechań, błędów i niemocy. Hurraoptymizm, désintéressement oraz poprawność polityczna to nie mogły być kolejne ogniwa udanej realizacji procesu adaptacji imigrantów. Przy takim podejściu nie można było mieć nadziei na uniknięcie rozkwitu ksenofobii i rasizmu, nie można było zapobiec rozbudzeniu lęków. Nie można było w zalążku zablokować procesów gettoizacji, przeciwdziałać wykluczeniom socjalnym drugiego pokolenia migrantów, ujawnić adekwatnej surowości aparatu państwa w zwalczaniu zjawisk kryminalnych. Procesy integracyjne ostatniego półwiecza są dzisiaj, zasadniczo słusznie, oceniane jako zupełna klęska przez opinię publiczną państw imigracyjnych w Europie zachodniej, zaś opinie publiczne naszej części kontynentu traktują te doświadczenia jako ostrzeżenie i jedyny możliwy odstraszający scenariusz dla ewentualnych procesów integracyjnych w krajach takich jak Polska.
Drugą przewiną mainstreamowych sił politycznych w Europie jest intelektualne i pospolite lenistwo, które pchnęło je do orientowania się na własny interes polityczny w krótkiej perspektywie najbliższych wyborów, zamiast na łagodzenie kryzysów społecznych wokół imigracji, które to wysiłki odcięłyby tlen ekstremistom w średniej perspektywie 10-15 lat. Skrajna prawica siejąca strach przed odmiennością kulturową to już dość „stare” zjawisko. Nowym są politycy jej konkurentów, którzy przy okazji kampanii wyborczych czują się w obowiązku budowania wizerunku antyimigranckich hardlinerów, w gruncie rzeczy w ten sposób przyznając rację diagnozom politycznym ekstremistów w kluczowej debacie współczesnych czasów.
Można się łudzić, iż szpagat się uda, iż uda się reprezentować nurt liberalnego humanizmu, postulując politykę wyrzucania drugiego człowieka poza krąg ludzkiej empatii i zapisując się do chóru tych, którzy twierdzą, iż różnice kulturowe są nieprzezwyciężalne, iż ochrona wartości wymaga izolacji, iż przyszłość musi polegać na utrzymaniu homogeniczności rasowej, etnicznej i religijnej. Bo można złagodzić przekaz, być skrajną prawicą light, podkreślać, iż przecież „znacie mnie – nie jestem Le Pen / Salvinim / Faragem / Weidel / Wildersem / Mentzenem”. Można choćby wzbudzać u swoich wyborców lęki innego typu, puszczać do nich oczko i mówić, iż tak trzeba, bo „inaczej przyjdą tamci i wtedy wszystko zburzą”. Jednak odrzucenie fundamentów liberalnego humanizmu jest faktem najwyższej wagi. Podważa normy, likwiduje wartości, przesuwa granice tego, co dla nas dopuszczalne i wyobrażalne, wpuszczając tutaj rzeczy, od których jeszcze niedawno odwrócilibyśmy się ze wstrętem. Rok po roku stajemy się karykaturą Europejczyków. Ludźmi, którzy zapominają fundamentalnych lekcji z historii, żałosnymi postaciami wpadającymi w histerię z powodu dość przez cały czas błahych dyskomfortów lub rozwiązywalnych wyzwań.
Naturalne przyczyny migracji
Równocześnie robimy wiele, aby napływ imigrantów zwiększać. Ci sami politycy, którzy nas skutecznie zastraszyli człowiekiem o innym kolorze skóry, który inaczej chwali Boga, są gorącymi zwolennikami odcięcia kontynentu od importu towarów z państw, z których ci imigranci do Europy przyjeżdżają. Stara, prosta zasada mówi, iż istnieje polityczny wybór pomiędzy przyjmowaniem towarów z danego regionu świata a przyjmowaniem migrantów stamtąd. Wolny handel umożliwia wykorzystywanie także przez ubogie kraje swoich przewag konkurencyjnych i stopniową poprawę sytuacji ekonomicznej. Dla mieszkańców takiego kraju handel zagraniczny tworzy szanse w postaci miejsc pracy i perspektyw poprawy jakości życia w ojczyźnie, co w oczywisty dla wszystkich sposób redukuje prawdopodobieństwo wyboru wielce ryzykownego, jakim dla tych ludzi jest emigracja.
Politycy przeciwni wolnemu handlowi, popierający bariery celne (w roku 2025 to oni przejmują kontrolę nad światem) oraz inne bariery handlowe (w tym w Europie zwłaszcza subsydiowanie produkcji rolnej w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, potocznie znanej jako „dopłaty dla rolników”) przez cały czas uchodzą w swoich krajach za bohaterów, chroniących rodzimą produkcję. Z wielkim zrozumieniem i aplauzem spotkał się ostatnio w Polsce przykładowo sprzeciw całego wachlarza polityków przeciwko umowie handlowej UE z państwami grupy Mercosur. Tymczasem trzeba tych polityków pokazać opinii publicznej jako winnych imigracji. Chcą pozować na „zbawców narodu”, zarówno kiedy blokują handel, jak i gdy walczą z imigracją. Trzeba zdemaskować to szachrajstwo i postawić ich pod ścianą krytyki.
Wyludnia się cała Europa, ale Europa środkowa najszybciej. Prognozy ONZ mówią o spadku liczby Polaków, Czechów czy Węgrów o kilkanaście procent w perspektywie najbliższych 25 lat. Równocześnie kraje regionu (może poza w tej chwili Węgrami) będą stawać się coraz bogatsze – już teraz osiągnęły bardzo wysoki poziom życia. Narastać będzie więc pewna próżnia w atrakcyjnym miejscu świata, podczas gdy w innych regionach świata jeszcze panować będzie przeludnienie, niski poziom życia, a dodatkowo presję migracyjną będą potęgować kryzysy wojenne, humanitarne, polityczne i klimatyczne. Lekcja historii mówi, iż natura takiej próżni nie zniesie. Ruch ludzi będzie trwał i przybierał na sile, to pewne. Znak zapytania stoi przy pytaniu o reakcję władz politycznych i społeczeństw naszego regionu.
Twierdza Europa
Gdyby w tej sprawie rozpisać w tej chwili referendum, to być może wręcz we wszystkich krajach Europy zwyciężyłaby opcja przeistoczenia Europy w twierdzę, nazwijmy ją „Festung Europa”. Polityka odmowy wpuszczania migrantów z państw spoza kręgu cywilizacyjnego Zachodu (być może nieco inaczej traktowani byliby np. Ukraińcy czy Gruzini) prawdopodobnie jest na dziś demokratycznym wyborem. Doświadczenia państw Europy zachodniej są tak przytłaczające, a negatywne aspekty imigracji na tyle dobrze widoczne przy okazji podróży Polaków do wielkich miast Europy, iż żadne inne argumenty nie miałyby szans zmienić werdyktu. Włącznie z argumentami ekonomicznymi, związanymi z deficytem rąk do pracy w wielu branżach w polskiej gospodarce, które skłoniły do (nieoficjalnej, żeby nie rzec pokątnej) zmiany stanowiska polityków PiS wobec imigracji na krótki okres, gdy rządzili, a wielkich inwestycji Orlenu nie było komu budować.
Festung Europa w wersji w miarę cywilizowanej to akcje informacyjne w krajach pochodzenia imigrantów, które mają ich powiadomić, iż ich u siebie nie chcemy i nie przyjmiemy. Trochę surowiej się robi, gdy przyjmuje formę odmowy przyjęcia wniosku o azyl, uwięzienia w zamkniętym ośrodku, oddzielenia rodziców od dzieci czy przerzucania się imigrantami przez państwa Europy wzajemnie. Najbardziej drastyczna forma Festung Europa to budowa „obozów dla uchodźców”, które są nowoczesnym i upudrowanym określeniem dla czegoś, co kiedyś nazywano po prostu „obozami koncentracyjnymi”. W idealnych, z punktu widzenia skrajnej prawicy i jej zwolenników, okolicznościach takie obozy będzie można tworzyć poza granicami swojego kraju oraz UE, jak przykładowo udało się Włochom w Albanii (dla Polski Ukraina wydaje się naturalnym „partnerem”). To pozwala rozcieńczyć prawną odpowiedzialność za losy uwięzionych ludzi, w sposób inny, ale co do pewnej logiki podobny do amerykańskich inwestycji w Guantanamo czy Starych Kiejkutach. Oczywiście ostatecznie ludzi przetrzymywanych w obozach ma czekać deportacja. Wobec trudności z readmisją do większości krajów, skąd imigranci najliczniej pochodzą, być może Europa wytypuje i nawiąże (płatną) współpracę z państwami trzecimi w Afryce, które zgodzą się przyjmować deportowanych. A być może pewna część imigrantów dokona w obozach swojego żywota.
Dzisiaj wydaje się, iż tak czy inaczej określane „obozy” i deportacja lub pozostanie „mieszkańcem” „obozu” do naturalnego końca życia to najmroczniejsza postać, jaką może przybrać Festung Europa. Ale historia naszego kontynentu uczy, iż narody Europy (zwłaszcza jeden, ale nie bez wsparcia od niektórych innych) potrafiły sięgać po bardziej dosadne środki, aby zmieniać statystyki ludnościowe w Europie. Pozostaje mieć głęboką nadzieję, iż to, co było możliwe w 1942 r., a jest niemożliwe w roku 2025, pozostanie równie niemożliwym w roku 2040 i już zawsze w całej naszej przyszłości.
Racjonalna polityka imigracyjna
Alternatywą dla Festung Europa jest racjonalna polityka przyjmowania/nieprzyjmowania imigrantów, która może zostać sformułowana w oparciu o przebogaty materiał do nauki na błędach z przeszłości. Jej elementem może być nieprzyjmowanie imigrantów, to nie błąd. Zwłaszcza teraz, gdy USA Trumpa rejterują na polu pomocy humanitarnej i rozwojowej poprzez likwidację USAID, Europa ma okazję przejąć pałeczkę i poprzez aktywną, dobrze nacelowaną i – nie ukrywajmy – odpowiednio sfinansowaną politykę wspierania ludzi w krajach rozwijających się, tworzyć im perspektywy uzyskania akceptowalnego poziomu życia na miejscu, w kraju ojców. Pamiętajmy, że: 1) znaczna większość ludzi woli dożyć swych dni w rodzinnych stronach; 2) perspektywa przeprawy do Europy w roli nielegalnego imigranta jest najeżona niebezpieczeństwami, więc 3) warunki życia w ojczyźnie muszą być radykalnie gorsze od perspektyw życia w Europie, bo jeżeli są gorsze tylko w pewnym stopniu, to podjęcie ryzyka przestaje być opłacalne. Warto przy tym inwestować pieniądze w politykę redukcji impulsu migracyjnego, zamiast wydawać później jeszcze większe środki na obozy, samoloty readmisyjne czy umowy z potencjalnymi „czarnymi dziurami” w stylu Rwandy. To nie tylko lepiej w sensie czysto ludzkim, ale także z przyczyn ekonomicznych.
Natomiast przyjmowanie migrantów powinno zostać lepiej przygotowane. System punktowy oparty na kwalifikacjach, kwoty liczbowe powiązane z określonymi umiejętnościami, programy czasowego pobytu na okres np. 2-5 lat z możliwością ponownego udziału w programie pod warunkiem powrotu po ukończeniu poprzedniego – różne narzędzia uzyskania statusu imigranta legalnego jeszcze przed wyjazdem z domu mogą być użyte, aby zniechęcać do obierania ścieżki nielegalnej. Równocześnie programy te byłyby skorelowane z realnymi niedomaganiami gospodarek europejskich. Opinia publiczna będzie inaczej postrzegać regulowaną imigrację, gdy wcześniej odczuje np. brak możliwości uzyskania usługi budowlanej, kilkukrotny wzrost cen taksówek, długie terminy oczekiwania na różnorakie usługi czy rozdrapaną inwestycję drogową, której nie ma kto dokończyć.
To praktyczne aspekty, ale najważniejsze znaczenie będzie miało kulturowe „przetworzenie” procesu migracji. W nauce wyróżnia się cztery modele funkcjonowania imigrantów w społeczeństwie przyjmującym, a ostatnie 70 lat dziejów Europy zachodniej pokazuje, iż nie przyjęto w sposób świadomy żadnego z nich, bo w różnych regionach, różnych warstwach społecznych, różnych aglomeracjach i w różnych dekadach można znajdywać przykłady każdego z nich.
Europa powinna wybrać jeden model i w sposób konsekwentny oraz stanowczy go egzekwować. Do potencjalnych imigrantów szłaby razem z tym informacja, które z jego obyczajów, zachowań czy postaw będą po przeprowadzce możliwe do pielęgnowania i w jakich ramach, a z jakich zachowań będzie musiał zrezygnować i uznać to za cenę perspektywy życia w dobrobycie.
Do odrzucenia nadają się dwa skrajne modele. Pierwszy z nich zakłada możliwość tworzenia przez społeczności imigrantów zamkniętych i wyizolowanych stref społecznych, w zasadzie rządzących się własnymi prawami i tylko w koniecznych sytuacjach wchodzących w styczność ze społeczeństwem przyjmującym czy instytucjami państwa. To model prowadzący naturalnie wprost do gettoizacji i przynoszący ze sobą wszystkie te niebezpieczeństwa, które stały się paliwem dla populizmu i ekstremizmu Europejczyków.
Drugi skrajny model zakłada asymilację imigrantów, czyli jest to idea, zgodnie z którą Sudańczycy czy Wietnamczycy przybywający do Polski stają się Polakami, katolikami, chrzczą swoje dzieci, malują jajka na Wielkanoc i biorą udział w sporze o najlepszy majonez. Ten model rozwiązałby wszelkie problemy związane z migracją, gdyby nie był niemożliwy i nie powodował wręcz agresji ze strony drugiego pokolenia imigrantów, w tym oczywiście ich kulturowo-religijnej radykalizacji.
Dwa pośrednie modele powinny być przedmiotem debaty. Najintensywniej w Europie dotąd stosowanym jest model integracyjny, który zakłada dwukierunkowe oddziaływanie na siebie społeczności przyjmującej i imigrantów w sensie m.in. kulturowym. Przy zachowaniu konstytucyjnego ładu demokracji liberalnej i ścisłym przestrzeganiu prawa (które stoi po wielokroć na straży kultury wiodącej danego kraju) społeczności mniejszościowe i imigranckie mogą wnosić swoje treści do wspólnego życia społecznego. Ideałem jest tutaj integracja i akceptacja wielokulturowości społeczeństwa, co prawda podporządkowanie się imigrantów naczelnym wartościom i zasadom kultury kraju przyjmującego, ale z możliwością pielęgnowania własnych tradycji i obyczajów w swoich domach, jak i wychodzenia z nimi w określonym zakresie do życia publicznego i w efekcie jego modyfikowanie przez swoją obecność, acz nieznaczne. Ten model był preferowany w Europie w większości państw przez większość sił politycznych mainstreamu i niewątpliwie ujawnił wiele wad, chociaż gdyby był stosowany konsekwentnie, to prawdopodobnie kryzys społeczny związany z imigracją nie nabrzmiałby tak radykalnie, jak ma to miejsce.
Europa powinna więc jednak model zmienić na rzecz modelu tzw. rozwidlenia. Jak jego nazwa wskazuje, zakłada on zastosowanie różnych dwóch zestawów standardów współżycia społecznego w zależności od tego, o jakiej sferze życia mówimy. Mocno upraszczając, zakłada on elementy modelu asymilacji w sferze publicznej, państwowej, w instytucjach życia społecznego, takich jak szkoły, miejskie centra kultury, placówki służby zdrowia, szkoły wyższe, wszelkie urzędy państwa. Oznacza to, iż imigrant – poruszając się w sferze publicznej jako obywatel – miałby zachowywać się w sposób nieodbiegający zasadniczo od zwyczajów społeczeństwa przyjmującego. Byłoby to równocześnie gwarancją utrzymania liberalnego porządku ustrojowo-prawnego, który byłby zwolniony od swoistego negocjowania swoich założeń z oczekiwaniami grup imigrantów, co jest obecne w modelu integracyjnym.
Jednak w sferze życia osobistego, rodzinnego, w sferze wspólnoty religijnej czy prywatnie powołanych stowarzyszeń i podobnych inicjatyw, standardy modelu rozwidlenia są zasadniczo zbieżne z modelem integracyjnym. Zgodnie z podstawowymi wartościami liberalnymi każdemu człowiekowi, w tym oczywiście także imigrantom, jest gwarantowana wolność osobista, słowa, przekonań, poglądów, wierzeń religijnych, zgromadzeń i stylu życia. Kluczem dla skutecznej reformy procesów przyjmowania imigrantów w Europie byłoby stanowcze egzekwowanie zasad tego modelu, a więc zarówno ochrona wolności osobistej i różnorodności kulturowej w prywatnej sferze życia, jak i penalizowanie natarczywego epatowania odrębnością kulturową w publicznej sferze.
Model rozwidlenia w krajach takich jak Polska mógłby być stosowany od samego początku jej doświadczeń z imigracją, ponieważ jako kraj w zasadzie ciągle jeszcze stoimy u progu tej nowej, nieuniknionej epoki w naszej historii. Konsekwencja przy jego stosowaniu, objawiająca się wyegzekwowaniem zachowania norm współżycia międzyludzkiego, które są w Polsce przyjęte, także przy napływie imigrantów z innych kręgów kulturowych, byłaby w stanie rozbroić lęki wielu zwykłych Polek i Polaków, którzy mówią obcym dzisiaj „nie” nie z powodu jakichkolwiek szowinizmów, ale z powodu szczerych obaw o przyszłość swoich dzieci, kraju, miasta.
Przyszłość a my
Oczywiście pozostanie pewna grupa nieprzekonywalnych, niekiedy najzwyklejszych rasistów, którzy po prostu nie będą w stanie się pogodzić z tym, iż świat się zmienia i iż za 50 lat Polska będzie rzeczywiście krajem zamieszkanym przez ludzi różnych ras, różnych wyznań i różnych tradycji etnicznych. Do nich warto skierować radyklaną myśl, choćby jeżeli ich ona oburzy. Otóż nie jest ważne, czy Polska będzie za 50 lat biała, katolicka i zaczytana w Mickiewiczu. Ważne jest, iż będzie wolna, suwerenna, bogata, silna, demokratyczna i liberalna. Że będzie jednym z najlepszych miejsc do życia na Ziemi, marzeniem wielu ludzi steranych kryzysami na całym świecie.
Alternatywą dla tego scenariusza jest nowa forma zdziczenia, regresu w rozwoju cywilizacyjnym, tak dla Polski, jak i dla całej Europy. To rzeczywistość, w której porzucamy nasze wartości humanizmu i nauki chrześcijaństwa, pozwalając je przesłonić egoizmowi i zawiści. To rzeczywistość, w której zatracamy cała naszą naturę i ducha Zachodu, negujemy naszą spuściznę, z piękna naszej kultury i literatury czyniąc wydmuszkę. Budujemy Festung Europa, tak obcą nam samym. Odgradzamy się od potrzebujących. A w końcu budzimy się w zubożałym skansenie, który co najwyżej czasami odwiedzają chińscy turyści.