Kiedyś byłem zwolennikiem Imperium Europaeum: odrzucenia atlantyzmu i demoliberalizmu poprzez rozbudzenie w Europie instynktów imperialnych i mocarstwowych i powrotu tą drogą do Tradycji.
Po serii kryzysów rozpoczętych w 2008 roku, wobec których Unia Europejska okazała się bezradna, przekonałem się ostatecznie, iż dla Europy jest już za późno: jest zbyt zepsuta, zbyt mało żywotna, zbyt mało prężna, zbyt mało energiczna, zbyt mało pasjonarna. Brakuje jej sprężystości, cierpi na zanik woli, jest zgnuśniała i zgrzybiała. De facto jest martwa. Przyczyny tego są różne – zewnętrzne (klęska w dwóch odsłonach tytanicznej XX-wiecznej wojny światowej) i wewnętrzne (antynomie własne cywilizacji europejskiej).
To nie tak, iż przestała mi być miła idea Europy. Europa gibellińska, staufijska, Europa etnosów, tradycji, rycerstwa, monarchii byłaby dla mnie idealną „ojczyzną”. Po prostu, wiem już, iż idea ta jest martwa. Cywilizacja aryjskiej Europy jest martwa. Tradycja nigdy się już w nią nie wcieli. Albo inaczej: Europa taka jaką znamy, nigdy nie odrodzi się już w Tradycji. „Nasza” Europa żyje tylko we wspomnieniach swojej historii.
Przez ostatnie lata miałem nadzieję, iż alternatywą dla demoliberalnego globalizmu będzie „azjatyzm”. Że Chiny oplotą świat swoimi szlakami handlowymi. Że Niemcy, a z nimi Europa, zostaną włączone w tą sieć. Że powstanie Nord Stream 2 i Nowy Jedwabny Szlak, które połączą Rosję z Niemcami i Chiny z Europą.
Że w tym nowym układzie światowym marginalizacji ulegną USA, Polska i Ukraina. Że marginalizacja, a w przypadku Ukrainy także cywilizacyjna degradacja, doprowadzi w tych dwóch ostatnich krajach do politycznego bankructwa opcję atlantycką (na Ukrainie było już blisko po przegranej Poroszenki), a w USA do bankructwa globalistów i odrodzenia nurtu izolacjonistycznego.
W takich, zmienionych warunkach, możliwa byłaby hipotetycznie jakaś redefinicja polskości. Osadzenie Polski jako „piastowskiego” państwa narodowego w konserwatywnym, tellurokratycznym ładzie „wschodnim”. Wejście naszego kraju w prognozowany przez Paraga Khannę Wiek Azji. Konieczna byłaby oczywiście do tego jakaś rekoncyliacja z Rosją i Białorusią, dowartościowanie czynnika słowiańskiego wobec łacińskiego.
W zasadzie, wszystko na arenie międzynarodowej zmierzało w dobrym kierunku do 24. lutego. Atak Rosji na Ukrainę wszystkie te, rozwijające się przecież pomyślnie, tendencje przeciął. NS2 i NJS to dziś historia. W Niemczech tendencje do wyjścia poza atlantyzm przynajmniej czasowo zostały stłumione. Wzmocniło się i de facto także poszerzyło (o Skandynawię i Ukrainę) NATO. W Polsce domknął się uścisk Systemu i swobodna debata publiczna stała się w zasadzie niemożliwa.
Gdyby jeszcze Rosja tę wojnę wygrała, to byłyby z niej jakieś korzyści: odbudowane imperium rosyjskie stałoby się graczem światowym z prawdziwego zdarzenia; azjatycki blok chińsko-rosyjski uległ by wzmocnieniu wobec skompromitowanego NATO; konserwatywna Rosja stałaby się „Piemontem” tożsamościowej rewolucji w Europie i naturalnym punktem odniesienia dla sił tradycjonalistycznych.
Rosja mogła tę wojnę wygrać. Mogła zająć całą Ukrainę w pierwszych tygodniach wojny – przygotowawszy się do niej wcześniej i prowadząc ją „na poważnie”. Mogła zaatakować jeszcze zimą 2021 r. Mogła od razu sparaliżować państwo ukraińskie i energetykę UE. Mogła rzucić na Ukrainę nie 150 tys. żołnierzy, tylko 1,5 mln.
Rosja jednak do prowadzenia prawdziwej wojny nie jest zdolna moralnie. Chciała zrobić demonstrację zbrojną, licząc iż Ukraina się rozpadnie. Gdy okazało się, iż Ukraińcy stawili opór, Rosja nie marzy o niczym innym, niż, by zachowując pozory, jak najszybciej wyplątać się ze zwarcia.
Jedynym ośrodkiem w Rosji wykazującym pasjonarność jest Patriarchat Moskiewski podejmujący ideę „zbierania ziem ruskich”, prawosławnego Imperium i krucjat przeciwko niewiernym demoliberałom. Rosyjska Cerkiew to ostatni ze „starych” Kościołów chrześcijańskich który wykazuje jakiekolwiek odruchy życia. Prawosławie jest jednak najwyraźniej w Rosji zbyt słabe, by pozwolić Moskwie podjąć dzieło „zebrania ziem ruskich” i odbudowy prawosławnego Imperium.
Rosja więc, kontynuując dotychczasową politykę (a zmiana wymagałaby obalenia systemu putinowskiego), tej wojny nie wygra. Stało się to dla mnie jasne, gdy przerwano mobilizację która była ostatnią szansą Rosji. Od tamtego czasu przestałem się tą wojną interesować, bo jej wynik jest przesądzony. Utrata przez Rosję Chersonia to już tylko bezpośrednio widoczny przejaw klęski, zwrotem ku której było przerwanie przez Rosję mobilizacji. Rosja nie będzie już przecież forsować po raz kolejny Dniepru, na którym zniszczyła wszystkie mosty. Nie będzie zajmować jeszcze raz Wyspy Węży, którą wcześniej ewakuowała.
Utrata przez Rosję Chersonia stanowi gwóźdź do jej trumny. Rosja nie opanuje już Odessy. Nie odetnie Ukrainy od Morza Czarnego. Nie przebije korytarza do Naddniestrza. Nie będzie mogła dłużej ostrzeliwać Mikołajowa. Ukraińcy za to przejęli kontrolę nad źródłami słodkiej wody dla Krymu i zajęli pozycje, z których mogą ostrzeliwać rakietami szlaki zaopatrzenia Krymu drogą lądową. Rosja straciła zatem definitywnie inicjatywę strategiczną. Nie zmieni tego choćby kolejne 300 tys. rezerwistów z obecnego zaciągu, nie jest to bowiem siła umożliwiająca choćby działania ofensywne, nie mówiąc już o opanowaniu całej Ukrainy.
Rosja może zachowa jakieś swoje zdobycze (osobiście, sądzę jednak iż Ukraina i Zachód „nie odpuszczą” i Rosja straci wszystko, może poza Krymem) albo choćby poszerzy nieco (przejściowo?) stan posiadania w Zagłębiu Donieckim. Fiasko „Chersońskiej Republiki Ludowej” i aneksji chersońszczyzny (na której wcześniej zorganizowano farsowe „referendum”, próbując pozyskać miejscową ludność) oraz wcześniejsza rejterada z charkowszczyzny (gdzie też mamiono miejscowych mieszkańców) redukuje zaś do zera polityczną wiarygodność Rosji i nie pozwala traktować jej dłużej jako państwa poważnego.
Co najmniej jakieś 90% Ukrainy zostanie więc prawdopodobnie włączone do Zachodu. Ukraina stanie się alternatywnym dla Rosji ośrodkiem słowiańskim i prawosławnym – antyrosyjskim projektem nie tylko geopolitycznym ale i cywilizacyjnym. Z czasem oznacza to, z konieczności, oderwanie Białorusi od Rosji i być może choćby terytorialną dekompozycję samej Federacji Rosyjskiej. A zatem, zagładę odrębnej cywilizacji prawosławnej.
Dlatego, straciłem też wiarę w projekt eurazjatycki, tak jak wcześniej w paneuropejski. Eurazjatyzm jest dziś martwy, bo Eurazja nie może istnieć bez Ukrainy. Orientacja prorosyjska nie ma dziś sensu. Głównie dlatego, iż Rosjanie okazali się „niegodni” Imperium, zbyt zdegenerowani by je zbudować. Orientacja na Rosję nie wzmacnia w żaden sposób Antysystemu w Polsce, a wręcz zaczyna go kompromitować.
Mocarstwowość rosyjska już bowiem nie istnieje. Przez dwadzieścia lat rządów Władimira Putina, Rosja nie wypracowała dla niej fundamentów ekonomicznych. Rosja Putina to zdemoralizowany reżym kleptokratyczny, jednostronnie zależny od sprzedaży surowców i produktów nieprzetworzonych na Zachód. Gdyby nie węglowodory, poziom życia w Rosji byłby dziś taki jak na Ukrainie czy w Mołdowie. Dywersyfikacja eksportu prowadzona jest zaś od 2014 r. niemrawo i bez przekonania, sam Putin jest bowiem „zapadnikiem”. Wystarczy ten rosyjski marazm rozwojowy porównać z tym, czym Niemcy czy Japonia były w roku 1945, a czym były w roku 1965. Rosja, przez dwadzieścia lat rządów Putina nie zmodernizowała zaś ani swojej armii ani gospodarki. Nie stworzyła też koherentnej ideologii ani nie wychowała w niej społeczeństwa.
Oczywiście, w nowej rzeczywistości Chiny dalej będą rozszerzać swe oddziaływanie gospodarcze w świecie. Drogę do Europy, poddanej ścisłej kontroli USA oraz z nałożonym ciasnym demoliberalnym kagańcem ideologicznym, będą miały jednak zamkniętą. Przemiany zatem będą rozwijać się gdzieś na drugim końcu świata i najprawdopodobniej nie doprowadzą do przełomu globalnego.
Tym, co nam w tej sytuacji zostało, jest popieranie wzmacniania naszego państwa w ramach bloku atlantyckiego, by dysponować materialnym punktem oparcia, gdyby blok ten znalazł się w kryzysie i możliwe stało się jego rozsadzenie lub choćby secesja od niego. Możliwe jest dziś wzmacnianie naszego potencjału materialnego i symbolicznego: przez energetykę jądrową, wojska obrony terytorialnej, program Nuclear Sharing”, przekop Mierzei Wiślanej, odbudowę Pałacu Saskiego, z czasem może odbudowę polskiego przemysłu zbrojeniowego i wyproszenie z Polski wojsk USA.
Jeśli (kiedy?) Rosja ostatecznie przegra, polskimi postulatami powinno być włączenie do kompleksowego traktatu pokojowego i uczynienie jednym z filarów nowej architektury bezpieczeństwa w Europie demilitaryzacji obwodu kaliningradzkiego i likwidacji lub ścisłej kontroli rosyjskiej broni ofensywnej zdolnej zagrozić Polsce.
Świat się zmienia, wojna na Ukrainie określi zaś nowy jego kształt może choćby na całe dekady. Będzie to kształt fatalny z punktu widzenia Antysystemu, nie mamy na to jednak żadnego wpływu. Mamy do wyboru jedynie przyjąć po męsku fakty i zastanowić się, jak wyciągnąć z nich jak najwięcej korzyści, lub tupać nóżką i trzymać się martwych już koncepcji.
Ronald Lasecki