Ze względu na śródziemnomorski temperament i żywą gestykulację swoich bohaterów włoska polityka często bywa teatrem parodii. Dziś na scenę polityczną wchodzi nowy aktor: algorytm. To dzięki niemu Tarent, miasto kontrastów i niespełnionych obietnic, może stać się laboratorium przyszłości, w którym testuje się nie tylko programy wyborcze, ale także współczesną definicję politycznego przedstawicielstwa. Anna Luce D’Amico nie ma paszportu ani kodu fiskalnego. Nie odwiedza placów i nie całuje dzieci w kampanii. Jest cyfrowym konstruktem stworzonym przez grupę aktywistów wspieranych przez zaawansowane narzędzia AI. A mimo to – albo właśnie dlatego – stała się głosem wielu mieszkańców Tarentu, którzy rozczarowani są tradycyjnymi układami, korupcją, brakiem wizji i partyjną stagnacją. Jej program jest zdumiewająco konkretny. Transparentność, dostępność danych, budżet partycypacyjny, dynamiczna polityka miejska w stałej konfrontacji z mieszkańcami, czyste powietrze i cyfrowa mobilizacja społeczności. Wszystko opiera się na analizie realnych potrzeb i współpracy z lokalsami. Żadnych obietnic bez pokrycia – wyłącznie algorytmiczna precyzja!
Wirtualny polityk
Ta nowa twarz włoskiej polityki wymusiła dyskusję o nowym modelu rządów, jakiej jeszcze nie było, chociaż na świecie w ciągu ostatniej dekady odnotowano podobne zapędy. Za pierwszego „wirtualnego polityka” uchodzi SAM z Nowej Zelandii, stworzony przez Nicka Gerritsena. Hindustan Times pisał o nim, iż miał być bezstronny, logiczny i odporny na korupcję, dlatego twórca nazwał go „czystym politykiem przyszłości”. W 2018 roku Michihito Matsuda podstawił pod swoją kandydaturę robota, który „startował” w lokalnych wyborach na burmistrza miasta Tama, a motywem przewodnim jego kampanii było hasło „AI będzie sprawiedliwsze niż ludzie”. Donosił o tym dziennik Il Corriere della Sera. W 2022 roku w Danii swojego kandydata chatbota wystawiła Partia Syntetyczna. Algorytmy do zarządzania miastami testowane są w Chinach i Korei Południowej, choć nie jako kandydaci, ale narzędzia „governance AI”. W Estonii używa się AI do pomocy w sprawach administracyjnych, m.in. przy świadczeniach społecznych, i w sądach – do rozpoznawania mowy, żeby automatycznie transkrybować przebieg rozpraw, ułatwiając ich dokumentację i archiwizację.
W tej perspektywie Anna Luce to manifest systemowy: wyraz sprzeciwu wobec klas politycznych, które utraciły zdolność reprezentowania wyborców i rozwiązywania ich problemów. Technologia słucha, uczy się i nie ma nic do ukrycia, dlatego pierwsza w Europie kandydatka AI z realnym programem i udziałem w kampanii wyborczej ma szanse na sukces. jeżeli eksperyment się powiedzie, może uruchomić nową falę – nie polityków z ludzką twarzą, ale polityki z cyfrowym kręgosłupem.
Ktoś, kto nie istnieje
Mieszkańcy, choć zaciekawieni są alternatywną kandydatką, mają obawy, czy pod rządami AI to jeszcze będzie demokracja. Zanim dojdzie do wyborów, już teraz pytają samych siebie, czy są gotowi oddać głos komuś, kto nie istnieje. Biorą jednocześnie pod uwagę, iż może być odwrotnie i ktoś taki jest bardziej realny i skuteczny niż dotychczasowi włodarze. W czasach, gdy zaufanie do klasy politycznej sięgnęło dna, a udział w wyborach spada, najuczciwszą formą przedstawicielstwa może okazać się właśnie postać wygenerowana. Nie z tego powodu, iż wie lepiej: zwyczajnie nie udaje, iż wie wszystko.
Anna Luce D’Amico – to imię i nazwisko dobrano na podstawie analizy najczęściej występujących danych w regionie – nie jest jedynie próbą upodobnienia algorytmu do człowieka i usadzenia go na stołku lokalnej władzy. To subtelna gra z naszym wyobrażeniem, czym i kim może być polityka. Anna Luce nie ma ciała, ale ma agendę. Nie obiecuje – kalkuluje. Roznieca debatę i nadzieje wyborców. Chociaż eksperyment nie może jeszcze doprowadzić do formalnego objęcia urzędu przez Annę, to już jest ona ikoną Tarentu – jak obrotowy most i ciastka cartellate.