Europe put in the corner

news.5v.pl 1 day ago

Pierwsze spotkanie na szczycie Stany ZjednoczoneRosja w Rijadzie za nami. Nikt chyba nie wierzył w słowa prezydenta Donalda Trumpa, iż istotnie w 24 godziny wojna zostanie zakończona. Ekipa sekretarza stanu USA, Marco Rubio zasiadła przy stole naprzeciwko drużyny ministra spraw zagranicznych Rosji, Siergieja Ławrowa. Zrobiono pamiątkowe fotografie, wypito herbatkę, pogadano. Dyplomatyczna gra może potrwać bardzo długo. Waszyngton roztrąbił swoje stanowisko wyjściowe, iż – primo – Ukraina nie wejdzie do NATO, zaś – secundo – Ukraina musi się liczyć z ustępstwami terytorialnymi. Można było zatem zasiąść za wielkim stołem w Arabii Saudyjskiej.

Właśnie owe werbalne ustępstwa negocjacyjne Amerykanów jednak sprawić mogą, iż negocjacje nie pójdą szybko. Na miejscu prezydenta Putina każdy podbiłby stawkę. I tak właśnie się stanie. Ostatecznie Rosja nie po to rozpoczęła wojnę pełnoskalową, poświęciła setki tysięcy żołnierzy oraz rozwój ekonomiczny kraju, żeby zadowolić się kawałkiem sąsiedniego kraju (który już ma). Docelowo chodzi o podporządkowanie sobie całej Ukrainy, jeżeli nie terytorialnie, to chociaż wariantem „gruzińskim”. Wspomnienia prezydenta Putina sięgają czasów, gdy rosyjskie wojska zajmowały kawał Europy aż po połowę Niemiec i Berlin Wschodni. I pewnie młodzieńcze marzenia niosą go w tym kierunku, na razie jednak amerykańska oferta na stole jest skromniejsza.

Nic dwa razy

Dużo się mówi o upokorzeniu Europy rozmowami w Rijadzie. Mało natomiast dyskutuje się o głębokich powodach zwrotu w relacjach. O tym, iż prezydent Trump zaoferował głęboko zsocjalizowanemu w ZSRR Putinowi prezent, zaiste „powrót do przeszłości”. Obaj niemłodzi panowie przeżywają bowiem wejście w role dawniej odgrywane przez innych mężów stanu z ich krajów. A mianowicie: obaj mogą odbyć wielki szczyt światowych przywódców, jak w czasach zimnej wojny…

Gdy w 1985 roku w Genewie Ronald Reagan ściskał dłoń Michaiła Gorbaczowa, cały glob śledził rozmowy na temat redukcji atomowego uzbrojenia. Gdy rok później liderzy pokłócili się w Rejkiawiku, na wszystkich kontynentach nerwowo obgryzano paznokcie. Ten taniec trwał aż do rozpadu ZSRR – ale co chyba dziś najważniejsze podczas rozmów nikogo nie denerwowali przywódcy małych europejskich państw. Nad głowami powiewały flagi ZSRR oraz USA. Nie trzeba było choćby zapraszać nikogo z Wielkiej Brytanii, jak w czasach Jałty i Poczdamu. Oczywiście Trump to nie Reagan, a Putin z pewnością nie jest i nie będzie żadnym Gorbaczowem. Niemniej same role światowych liderów muszą być dla obu z pewnością inspirujące. W cieniu rozmów na szczycie choćby Chiny wydają się jakby mniejsze. I właśnie tutaj docieramy do złudzeń wielkości: tamtego dwubiegunowego świata nie ma. Dokoła wyrośli inni gracze, którzy będą się dopominać o swoje interesy i uwagę.

W stronę wasalizacji

Raczej nie będą to postacie ze Starego Kontynentu. Tu boleśnie brakuje charyzmatycznych liderów z wizją (tak, tak) oraz elementarnym sprytem. Na razie pośpiesznie zwołany szczyt w Paryżu zakończył się jak szczyt w Rijadzie – niczym. Ujawnił różnice, których nikt specjalnie nie ukrywa. Europejskie kraje, jak Francję i Włochy, przed naprawdę śmiałymi działaniami blokują rosnące na drożdżach długi publiczne, inne zaś, jak Niemcy, paniczny pacyfizm. Najśmielszymi postulatami okazują się te, które dotyczą wspólnego zadłużania.

Dla pełnego obrazu trzeba oczywiście wspomnieć o politykach uradowanych obecnym zwrotem. W Europie – obok zrozumiałych skądinąd lamentów nad okazywanym przez USA lekceważeniem – niemało jednak pojawiło się głosów zachwytu nowym kierunkiem polityki zagranicznej. Owszem, grubiańskie przemówienie J. D. Vance’a w Monachium stanęło w gardłach liderów większości państw Unii Europejskiej. Niemniej grono zachwyconych nie było takie małe. choćby w Polsce w mediach społecznościowych radowano się szeroko, iż oto wiceprezydent USA wreszcie wygarnął europejskim elitom. Generalnie te zachwyty są zrozumiałe, albowiem w powietrzu wyczuwa się zapach nowej władzy i transatlantyckich zaszczytów. Prawda jest jednak taka, iż z imperialnego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, jakiego koloru rząd jest w Paryżu, Berlinie czy Warszawie. Ważne, aby był maksymalnie uległy wobec wielkiego biznesu z USA. jeżeli populiści gwarantują maksymalną potulność, znakomicie. Postawimy na nich, jak J. D. Vance na flirtującą z hitlerowskim dziedzictwem AfD.

O tym, że rozwalenie projektu europejskiego jest finansowo korzystne zarówno dla big techów zza oceanu, jak i – z innych powodów – dla prezydenta Putina, nie ma co specjalnie mówić. Podobnie, jak o tym, iż rozparcelowanie Unii sprowadziłoby Europę do totalnej wasalizacji poszczególnych państw z osobna. Co prawda w innych proporcjach niż przed 1989 rokiem, ale ostatecznie w tej rozgrywce znów jedne państwa europejskie podlegałyby USA, inne zaś Rosji. W każdym zwasalizowanym kraju narodowy rząd siedziałby w osobnej klatce ze swoimi flagami i herbami. Za kratami złotej klatki byłby podłączony do amerykańskich światłowodów oraz systemów satelitarnych SpaceX, ale ze złudzeniami wielkości na ekranach.

Jarosław Kuisz

Zobacz również:

Szef MON w „Gościu Wydarzeń”: Polska nie wysyła i nie wyśle swoich wojsk do Ukrainy/Polsat News/Polsat News

Read Entire Article