Przejęcie przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej 1 stycznia 2025 r. nie przypadło na łatwy czas dla całej Europy. Kiedy za wschodnimi granicami Wspólnoty trwa regularnie toczona wojna rosyjsko-ukraińska, a na daleko na Zachodzie, za Atlantykiem, do przejęcia władzy w Białym Domu szykuje się Donald Trump, wówczas nie można mieć najmniejszych złudzeń, iż to półrocze będzie miłe i przyjemne. Europa znalazła się w kleszczach populistów – zarówno populistów zewnętrznych, jak i populistów wewnętrznych. Niestety większym problemem okazują się ci wewnętrzni, którzy uniemożliwiają Europie racjonalne prowadzenie stosunków z tymi zewnętrznymi.
Populizm eurosceptyczny
Populizm eurosceptyczny już od ponad dwóch dekad systematycznie umacnia się w całej adekwatnie Unii Europejskiej. Nie wolno nam zapominać, iż to jego brytyjska odmiana doprowadziła do brexitu, czyli de facto do usunięcia się Wielkiej Brytanii na margines polityki europejskiej. Bronią brytyjskich populistów eurosceptycznych były fake newsy, manipulacja, półprawdy, propaganda czy – mówiąc językiem ludzi prostolinijnych – zwyczajne kłamstwa, opowiadane przez immanentnie skażoną niechęcią do Unii Europejskiej niewielką grupkę polityków, publicystów i biznesmenów. Udało im się – przy pomocy niewiarygodnie dziś potężnego narzędzia, jakim są social media – skazić kłamstwem setki tysięcy umysłów, które przełożyły się na miliony głosów w brexitowym referendum. Nie należy bagatelizować doświadczenia brexitu, co nieustannie i z uporem maniaka robią populistyczno-prawicowi politycy i publicyści, przekonujący nas, iż brexit był zjawiskiem sui generis i nie należy doszukiwać się analogii między nim a ryzykami powodowanymi przez eurosceptycznych populistów w innych krajach Wspólnoty. Wręcz przeciwnie, trzeba ciągle o brexicie przypominać.
Eurosceptyczni populiści budują swoją narrację na wiecznie żywej niechęci wobec oddalonego od szarego człowieka Lewiatana, który narzuca swoje normy, zasady i dyrektywy, jednakże w codziennym życiu raczej chowa się w ukryciu. Dla libertarian, anarchokapitalistów czy niektórych liberałów takim Lewiatanem zawsze było państwo, jednak gdy pojawiła się Unia Europejska z pełnią jej uprawnień prawotwórczych i normalizacyjnych, można było przynajmniej częścią tej nieufności obciążyć jej instytucje. Dla wielu Bruksela stanowić będzie formę zewnętrznego ponad-suwerena, wręcz tyrana, ograniczającego już nie tylko jednostkę, ale również władze państwowe, regionalne czy samorządowe. W narracji tego typu nie pojawią się opowieści na temat drogi poszczególnych państw do Unii Europejskiej, która zwykle w dziejach danego państwa stanowi długi i męczący szlak dążenia do postępu, rozwoju i przynależności do elitarnego grona obejmującego narody europejskiego Zachodu. Ci eurosceptycy nie będą tłumaczyć zawiłości relacji między państwami narodowymi a strukturami unijnymi, nie będą wyjaśniać motywacji podjętych regulacji, nie spróbują uzupełniać obrazu Unii tym wszystkim, co stanowi namacalny zysk i korzyść dla wszystkich obywateli Wspólnoty.
Nie należy uznawać populistów eurosceptycznych za margines, który nie byłby w stanie podważyć fundamentów Unii Europejskiej, bo jest zupełnie inaczej. Środowiska eurosceptyczne rosną i stają się coraz potężniejsze w kolejnych krajach europejskich. To już nie tylko małe państwa, jak Austria, Holandia, Węgry, Bułgaria, Chorwacja, Słowacja czy Grecja, doświadczają tego zjawiska. Eurosceptycy coraz większy wpływ odgrywają w dużych państwach europejskich, których duża część stanowiła jeszcze niedawno awangardę dążeń do pogłębienia integracji europejskiej. Niemcy, Francja, Hiszpania, Polska, Włochy, Rumunia, Szwecja – wszędzie tam populiści eurosceptyczni zdobywają coraz większe rzesze wyborców, a w niektórych choćby współrządzą, współrządzili bądź w najbliższym czasie mają szansę współrządzić. Pandemia populizmów, o której w swojej książce pisze prof. Wojciech Sadurski, jest nie tylko pesymistyczną i jedną z wielu możliwych ścieżek europejskiej przyszłości, ale stanowi rzeczywiste i namacalne doświadczenie większości społeczeństw współczesnej Europy.
Populizm suwerennościowy
Populiści eurosceptyczni ubierają się w szaty obrońców suwerenności, prawdziwych państwowców, którzy sprzeciwiają się zewnętrznej – bo przecież Bruksela jest „czymś zewnętrznym” – tyranii obcego rządcy. Co prawda, nie wspominają już o tym, iż główne kierunki rozwoju Unii Europejskiej wytycza Rada Europejska, w której każde państwo posiada jeden głos, a najważniejsze decyzje strategiczne podejmowane są jednomyślnie, w poszanowaniu suwerenności i autonomiczności każdego państwowego członka Wspólnoty. Nie wspominają też, iż najważniejsze decyzje legislacyjne podejmowane są przez Radę Unii Europejskiej i Parlament Europejski, czyli organy, które zapewniają reprezentację rządów państw członkowskich oraz wyłanianej w demokratycznej elekcji reprezentacji społeczeństw państw unijnych. Nie znajdziemy też wyjaśnienia faktu, iż kluczowym mechanizmem działania Unii Europejskiej jest po prostu kompromis, który państwa członkowskie wypracowują niekoniecznie przed ekranami telewizyjnymi bądź na lajfach dostępnych w social mediach. Eurosceptycy kilka się różnią pod względem metod swojego działania od klimatycznych negacjonistów, którzy co prawda nie znają teorii i w ogóle kilka czytali, ale potrafią wypowiedzieć się na temat każdego płatka śniegu, który spadnie na europejską ulicę. Co prawda, zwykle milczą, kiedy śnieg ten spada w czerwcu.
Populistyczna narracja suwerennościowa jest żywcem przeszczepiona z nacjonalistycznych ulotek dziewiętnastowiecznych bojowników nurtów niepodległościowych, separatystycznych i narodowowyzwoleńczych. Niestety zwykle ich argumentacja abstrahuje od specyficznych realiów geopolitycznych, w jakich znalazł się świat – a co za tym idzie, także Europa – w XXI wieku. Swojemu audytorium nie raczą opowiedzieć o współczesnej rywalizacji globalnych mocarstw, w której wygrywa najsilniejszy, a walka toczy się niekoniecznie przy użyciu konwencjonalnych metod, choć te – co pokazuje przykład wojny rosyjsko-ukraińskiej – przez cały czas są przez mocarstwa stosowane. Można oczywiście wykrzykiwać romantyczne hasła suwerennościowe z perspektywy dumnych narodów liczących 5 czy 10 milionów dumnych, patriotycznych obywateli. Kiedy jednak zastanowimy się nad globalnym układem sił, zarówno tych politycznych, jak i gospodarczych, okazać się może, iż te 5 czy 10 milionów dumnych patriotów to zakładnicy uzależnienia od rosyjskiego gazu, chińskich półprzewodników, australijskiego masła, katarskiej ropy czy południowoafrykańskiego węgla. Czy jednak przez cały czas można mówić w tych przypadkach o suwerenności? Może po prostu tradycyjna narracja suwerennościowa w rzeczywistości przegapia dziś – lub udaje, iż przegapia – rzeczywiste formy i narzędzia tyranii, z którymi skuteczną walkę toczyć mogą wyłącznie podmioty większe, silniejsze, lepiej zorganizowane.
Ci samozwańczy suwerennościowcy antybrukselscy zwykle nie mają problemu z kłanianiem się w pas takim współczesnym tyranom, jak Putin czy Xi. Bolą ich brukselskie dyrektywy, ale jakoś nie płaczą nad losem milionów więźniów politycznych w chińskich obozach koncentracyjnych czy nad rosyjskimi atakami hakerskimi, których ofiarą padają kolejne strony internetowe instytucji państw europejskich. Bolą ich urzędnicy brukselscy, którzy tropią korupcję, ale opierająca się na systemowej korupcji administracja rosyjska jest dla nich partnerem, o którym opowiadają z podziwem. Tym samym eurosceptyczni populiści dowodzą dobitnie, iż nie chodzi im o żadną suwerenność, ale o bezkarność! Chcą zbudować państwa autokratyczne, które w szybkim czasie uczynią z machiny państwowej bezwolne narzędzie, uległe i poddane woli populistycznego przywódcy czy środowiska. Nie należy mieć złudzeń, iż eurosceptycznym populistom chodzi o pozbycie się Lewiatana – im chodzi wyłącznie o zamianę Lewiatana. Nie chcą służyć Brukseli, bo chcą oddać hołd lenny Moskwie, Pekinowi lub Teheranowi!
Populizm antyliberalny
Większość populistów eurosceptycznych deklaruje się jako wrogowie liberalizmu. Niektórzy jako pewien wyjątek traktują liberalizm ekonomiczny i przekonują, iż Unia Europejska gospodarczo nazbyt oddaliła się od ideałów wolnorynkowych, dlatego też najwyższy czas, aby uratować jej państwa członkowskie przed socjalizmem. Poza tym jednak wyjątkiem w narracji populistyczno-eurosceptycznej liberalizm jawi się jako obrzydliwe zło, które zaprowadziło Europę na skraj przepaści. Populiści przekonują, iż do tej przepaści ciągną nas wszystkich jednopłciowe małżeństwa, aborcja i eutanazja, rozwody, edukacja seksualna i antykoncepcja, równouprawnienie, szczepionki i edukacja zdrowotna, pompy ciepła i fotowoltaika, a już szczególnie samochody elektryczne. Te ostatnie stają się szczególnie niebezpieczne, jeżeli prowadzą je wegetarianie bądź weganie. A wszystko to – ich zdaniem – wina liberalnych euroelit, które przebrały się za chadeków, ekologów lub socjalistów, a za pieniądze od Sorosa dążą do depopulacji narodów europejskich, aby w ich miejsce osiedlić migrantów z państw muzułmańskich. jeżeli przez cały czas czegoś nie rozumiecie, to zachęcam do poczytania wypowiedzi europopulistów wszelkiej maści, choć rzeczywiście w okolicach kampanii wyborczych zwykle podejmują decyzję o zmianie tonu i kreowaniu się na racjonalnych strażników budżetów domowych i wolności osobistych. Ale nie dajcie się zwieść!
W rzeczywistości większość eurosceptycznych populistów obstaje przy tzw. tradycyjnym modelu rodziny i społeczeństwa, czyli takim, w którym większą rolę w wychowaniu dzieci i stosunkach małżeńskich odgrywa autorytet, normy zwyczajowe, anachroniczne role płciowe i paternalizm. Co prawda, co jakiś czas na czołówki gazet i portali internetowych trafiają intymne zdjęcia wybranych piewców wartości tzw. tradycyjnej rodziny, na których zainteresowani zachowują się w sposób niekoniecznie tradycyjny. Nieważne jednak czyny, ważne słowa! Skłonność populistów do obstawania przy konserwatywnej wizji społeczeństwa – a pamiętać trzeba, iż pół wieku temu populiści raczej reprezentowali skrzydła lewicowe i postępowe – wiąże się jednak z ich pragnieniem, aby uzyskać kontrolę nad społeczeństwem na podobieństwo tej, jaką instytucje posiadały sto czy wręcz dwieście lat temu. Społeczeństwo liberalne nie pozwala nad sobą zapanować, jest różnorodne i w tej swojej różnorodności nieokiełznane, jest przywiązane do wolności, bo dzięki niej realizować może różne wizje szczęścia, a populiści gubią się w świecie tak bardzo tą wolnością skomplikowanym.
Eurosceptyczni populiści boją się inności, a przecież współczesna Europa różni się od tej, jaką była 50 czy tym bardziej 100 lat temu. Wychowani na starych podręcznikach pragnęliby, aby realny świat była właśnie taki, jak w tych podręcznikach. Chyba jednak w całej swojej edukacji historycznej nie dotarło do nich, iż gdyby cofnęli się w czasie o lat 200, 400 czy 600, to świat ów okazałby się jeszcze bardziej inny, jeszcze bardziej odmienny od tego, jaki zarysowały podręczniki w latach dziewięćdziesiątych czy osiemdziesiątych XX wieku. Czy to, iż świat ten kiedyś wyglądał inaczej, oznacza, iż był on lepszy? Dla niektórych pewnie był lepszy, ale dla większości – jak pokazuje nie tylko historia naszego kontynentu, ale także całego globu – był niestety gorszy, trudniejszy, mniej przyjazny. Populiści zamykają się w swoim wyidealizowanym świecie, który może pod pewnym względem kiedyś istniał, ale zwykle istnieje on wyłącznie w ich wyobrażeniach. Nasz świat boryka się ze swoimi – innymi pewnie niż kiedyś – problemami i zagrożeniami. Kluczowym jest, aby z tymi problemami i zagrożeniami się mierzyć, zamiast żyć w złudzeniu, iż możliwe jest zawrócenie kijem Wisły, Renu, Tybru, Sekwany, Tamizy czy Dunaju.
Rozerwanie kleszczy
Świat jest taki, jaki jest, a naszym zadaniem jest sprawienie, aby stał się lepszy. Nie stanie się on jednak taki, jeżeli jedynym narzędziem osiągnięcia tego lepszego stanu będzie próba cofnięcia się w czasie bądź odwrócenia procesów, które już się dokonały. Nie posiadamy i – jak się można spodziewać – w najbliższym czasie nie uda się naszym naukowcom skonstruować wehikułu czasu, a zatem trzeba się borykać z tym światem i z tą Europą. Trzeba to jednak robić poprzez poszukiwanie rozwiązań możliwych do wprowadzenia w życie, choć by były trudne, bolesne i niekoniecznie gwarantowały osiągnięcie sukcesu. Populistom jednak nie chodzi o to, żeby nasz świat zmieniać – oni czerpią swoją siłę z opowiadania o złotym wieku, który niedawno rzekomo trwał, zaś europejskie elity i instytucje Unii Europejskiej ten złoty czas nam zabrały. Chodzi im jedynie o utrwalenie wśród społeczeństw europejskich antybrukselskich sentymentów, gdyż jedynie w taki sposób mogą skłonić liczne grupy społeczne europejskich narodów do zaufania im i oddawania na nich swoich głosów. Czy jednak eurosceptyczni populiści chcą rzeczywiście rządzić europejskimi państwami? Nie. Ich celem jest bycie silną i ciągle destabilizującą sytuację społeczno-polityczną opozycją – opozycją, która za nic nie odpowiada i na każdym kroku uderza w system rządzenia państwem i wspólnotą.
Nie zmienia to jednak faktu, iż zarówno elity polityczne państw europejskich, jak i my – wyborcy, znaleźliśmy się w niebezpiecznych kleszczach, jakie antyeuropejscy populiści na nas zastawili. Niezależnie bowiem od tego, w jakim stopniu rozumiemy ich taktykę destabilizacji i manipulacji, ich narracja ma na nas wpływ, zmienia nasze wyobrażenia dotyczące Europy i jej najważniejszych problemów, niejednokrotnie rodzi niepewność i wątpliwości. Ich taktyka i narracja wpływa także na tzw. mainstreamowe partie europejskie, także te, które dotychczas uchodziły za proeuropejskie – niejednokrotnie i one zmuszone są do zmiany swojego punktu widzenia, przeformułowania programów politycznych i planów reform, łącznie z przejęciem od populistów niektórych ich postulatów. Jak w takim razie rozerwać te kleszcze? Czy wystarczy na każdym kroku obnażać populistyczne kłamstwa, manipulacje, półprawdy i uproszczenia? Czy może dopuścić ich do rządzenia, aby zademonstrowali, w jaki sposób będą wprowadzać w życie swoje postulaty i programy? prawdopodobnie gdyby udzielenie odpowiedzi na to pytanie było proste, wówczas państwa demokratyczne już dawno rozwiązałyby ten problem.
Rozerwanie populistycznych kleszczy, w jakich znalazła się współczesna Europa, będzie piekielnie trudne. Pewnie nie zrobi tego polska prezydencja w ciągu pierwszego półrocza 2025 r., jednak będzie trzeba mieć również ten problem na uwadze. Także w Polsce populiści eurosceptyczni cieszą się niemałym poparciem społecznym, a ich narracja często trafia do polskich domów, w których niekoniecznie zawsze spotyka się z odpowiednią odpowiedzią. Polska bezpośrednio zderza się z rosyjską dezinformacją i wpływami ośrodków zza wschodniej granicy, które usiłują destabilizować sytuację w kraju. Spotkanie w social mediach antyeuropejskiego trolla jest równie łatwe, jak znalezienie informacji o śmiertelnych skutkach szczepionek. jeżeli dodać do tego sytuację na polsko-białoruskiej granicy, która stała się przedmiotem bezpośredniego ataku hybrydowego, wówczas okaże się, iż nasza prezydencja przypadła na niezwykle trudny dla Polski i Europy czas. Na pewno możemy próbować zmierzyć się z naszym wewnętrznym populizmem eurosceptycznym, poprzez obnażanie jego nędzy, półprawd i manipulacji, i – jak sądzę – powinniśmy uczynić to jednym z naszych wspólnych celów na to półrocze!