Donald Trump wants to shock the world. This is how Europe can inactive stand up to him

news.5v.pl 3 hours ago

Świat przeciera oczy ze zdumienia, obserwując politykę zagraniczną dopiero co rozpoczętej drugiej prezydentury Trumpa. Najpierw amerykański prezydent zaczął rozpychać się w swoim bezpośrednim otoczeniu strategicznym, grożąc karnymi cłami i prowokując Kolumbię, Kanadę i Meksyk do politycznej reakcji. Teraz wykazuje gotowość łamania zasad także po drugiej stronie oceanu, chcąc pozbyć się Palestyńczyków ze Strefy Gazy, oddać ją pod kontrolę USA, a następnie przekształcić w riwierę nad Morzem Śródziemnym.

Nie ma to już nic wspólnego z izolacjonizmem, o który często oskarżano Trumpa. Widoczna jest tu raczej polityka zagraniczna, która rzuca na wiatr wielostronne normy globalnego porządku, a choćby ma cechy imperialne.

Szczególnie mocno ucierpieli bezpośredni sąsiedzi USA. Co do zasady Kanadyjczycy są uważani za dość zrelaksowanych i wyjątkowo przyjaznych. Jednak swoimi groźbami dotyczącymi ceł i powtórzonym w poniedziałek żądaniem, aby Kanada stała się 51. stanem USA, prezydent USA Trump w końcu przelał czarę goryczy.

Wielu Kanadyjczyków bojkotuje w tej chwili pomarańcze z Florydy w swoich supermarketach. Podczas meczów NFL i NBA kibice buczą, gdy grany jest amerykański hymn narodowy, a hashtag #BOYCOTTUSA od kilku dni jest popularny na X w Kanadzie.

— Nadszedł czas, aby wybierać produkty wyprodukowane w Kanadzie — mówi premier Justin Trudeau. — Spójrzmy na etykiety. Każdy może się do tego przyczynić. Kiedy tylko możesz, wybieraj Kanadę.

Wszystko to jednak w niewielkim stopniu ukrywa fakt, iż Kanada w rzeczywistości miałaby kilka do przeciwstawienia się USA, gdyby jej południowy sąsiad wykorzystał całą swoją moc.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

W poniedziałek Trump zawiesił na razie nowe cła na produkty kanadyjskie i meksykańskie — początkowo na 30 dni po tym, jak oba kraje poszły na ustępstwa w zakresie kontroli granicznych. Kanadyjczycy nie mają jednak złudzeń, iż taki stan rzeczy utrzyma się na długo.

— Nie popełnijcie błędu, Kanada i Ontario będą przez cały czas zagrożone taryfami celnymi — ostrzega Doug Ford, premier prowincji Ontario. — Niezależnie od tego, czy będzie to jutro, za miesiąc, czy za rok, kiedy umowa między USA, Meksykiem i Kanadą będzie renegocjowana, Trump będzie przez cały czas używał groźby ceł, aby uzyskać to, czego chce.

Kanadyjczycy czują się zdradzeni, ponieważ wcześniej postrzegali USA jako najważniejszego sojusznika swojego kraju. Podczas swojej pierwszej kadencji Trump renegocjował Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu NAFTA, które w tej chwili znane jest jako USMCA. Grożąc teraz nałożeniem ceł, które byłyby nielegalne na mocy umowy, którą sam podpisał, prezydent USA naraża na szwank wiarygodność swoją i swojego kraju.

Nieprzewidywalność jako instrument polityki zagranicznej

Kanadyjczycy są zszokowani. Nagle wydaje się, iż nic, co do niedawna było pewne, nie ma zastosowania. — Państwa nie mają przyjaciół, tylko interesy — powiedział kiedyś prezydent Francji Charles de Gaulle. To zdanie idealnie pasuje do nowego świata Trumpa. Typowe dla nowego prezydenta USA jest również to, iż nikt nie wie dokładnie, jaki jest jego rzeczywisty cel i jak daleko jest gotów się posunąć w zamian za pewne ustępstwa.

Przypomina to niektórym obserwatorom „teorię szaleńca” wymyśloną niegdyś przez Henry’ego Kissingera i Richarda Nixona. Wykorzystywała ona nieprzewidywalność jako narzędzie do przekonania drugiej strony do poddania się; wtedy były to Chiny. W rzeczywistości jednak stawka jest znacznie wyższa. To, czego w tej chwili doświadczają Kanadyjczycy i Meksykanie — podobnie jak plany dotyczące Strefy Gazy — wydaje się preludium do fundamentalnej reorientacji amerykańskiej polityki zagranicznej.

Trump jak gdyby przypadkiem demontuje ramy powojennej polityki zagranicznej USA. Pod wpływem dwóch wojen światowych Zachód, ze swoim przewodnim mocarstwem, doszedł kiedyś do wniosku, iż potrzebny jest niezawodny porządek międzynarodowy, aby zapobiec wojnom między dużymi i potężnymi a małymi i bezbronnymi.

Zdawał sobie sprawę, iż w ostatecznym rozrachunku potężni również odnoszą korzyści ze stabilnego porządku opartego na zasadzie sprawiedliwej równowagi interesów, która umożliwia rozwój gospodarczy i dobrobyt.

To był powód, dla którego Ameryka zainwestowała swoją siłę w wielostronny porządek, jaki znamy dzisiaj. I zdecydowała się wywierać swój wpływ głównie za pośrednictwem tych instytucji i wykorzystywać je jako narzędzie do realizacji amerykańskich interesów.

Te spostrzeżenia wyniesione z dwóch wyniszczających wojen nie wydają się już mieć zastosowania do Trumpa. Podobnie jak Władimir Putin wierzy w globalną politykę jako rodzaj gry o sumie zerowej. Dlatego umowy handlowe, które pozwalają UE, Kanadzie i Meksykowi na nadwyżki handlowe z USA, mogą być w jego oczach tylko złe.

David Silpa/UPI Photo via Newscom / PAP

Konferencja Donalda Trupa i Władimira Putina. Helsinki, 16 lipca 2018 r.

Trump uważa, iż wielostronny porządek świata nakłada niepotrzebne kajdany na „Goliata”, czyli USA. I iż najpotężniejszemu krajowi na świecie lepiej jest wykorzystywać swoją ogromną wagę do kształtowania stosunków dwustronnych na swoją korzyść, zamiast szukać sprawiedliwej równowagi interesów z korzyścią dla wszystkich.

„Trump nie postrzega prawa, zasad i norm jako czegoś, co powinno ograniczać jego zachowanie” — pisze Ivo Daalder, były ambasador USA przy NATO, w analizie dla POLITICO. „Jedynym językiem, jaki rozumie, jest język siły”.

Jak argumentuje historyczka Jennifer Mittelstadt w eseju opublikowanym w „The New York Times”, Trump jest w tej chwili najbardziej wpływowym przedstawicielem starej „suwerenistycznej” szkoły myślenia, która w latach 20. XX w. agitowała przeciwko przystąpieniu Ameryki do Ligi Narodów, prekursora ONZ. Sprzeciwiała się ona również przystąpieniu Stanów do II wojny światowej, a później wszelkim wielostronnym porozumieniom, które groziły ograniczeniem suwerenności USA.

Plany ekspansji Trumpa to nie żart

Trend ten był już widoczny podczas pierwszej kadencji Trumpa. Jednak jego pomysły były wtedy mniej dojrzałe, a sam był stale powstrzymywany przez bardziej tradycyjnie zorientowanych członków swojej administracji, tzw. dorosłych.

Ale już wtedy pojawiały się oznaki, iż instynkty Trumpa skłaniają się ku nieograniczonemu wykorzystaniu amerykańskiej potęgi, bez względu na moralność czy międzynarodowe traktaty lub instytucje. Mówi się, iż kilkakrotnie pytał swoich pracowników — na przykład w przypadku Korei Północnej — dlaczego USA w ogóle mają broń nuklearną, jeżeli nie chcą jej użyć.

Nie oznacza to, iż Trump faktycznie użyłby bomby. Dla niego jednak przedwczesna powściągliwość nie ma sensu, ponieważ pozbawia USA możliwości zmuszenia innych państw do działania w interesie Ameryki.

Innymi słowy, jeżeli inne kraje nie wierzą, iż Waszyngton i tak użyłby broni nuklearnej, to nie może wiarygodnie grozić jej użyciem w celu wymuszenia ustępstw. A biznesmen w Trumpie uważa, iż złą taktyką negocjacyjną jest niewykorzystywanie wszelkich dostępnych środków w celu wzmocnienia własnej potęgi.

Niektórzy eksperci nazywają podejście Trumpa „drapieżną polityką zagraniczną”. Kieruje się on mottem: skoro mamy władzę, dlaczego tego nie wykorzystamy? Dlatego jego plany ekspansji terytorialnej w kierunku Grenlandii i groźby dotyczące Kanału Panamskiego nie są żartem. W swoim przemówieniu inauguracyjnym Trump wygłosił już uwagi na ten temat, którym poświęcono zdecydowanie zbyt mało uwagi.

— Stany Zjednoczone po raz kolejny postrzegają siebie jako rozwijający się naród, taki, który zwiększa nasz dobrobyt, rozszerza nasze terytorium, rozbudowuje nasze miasta, podnosi nasze oczekiwania i niesie naszą flagę na nowe i piękne horyzonty — powiedział Trump.

EPA/Aaron Schwartz / POOL / PAP

Donald Trump na Narodowym Śniadaniu Modlitewnym. Waszyngton, 6 lutego 2025 r.

Zarówno mocarstwowy pozytywizm, jak i kolonialny ekspansjonizm wydają się wywodzić bezpośrednio z XIX w. i pierwszej połowy XX w. w Europie, kiedy to było całkiem normalne, iż większe państwa połykały mniejsze i zawsze dążyły do rozszerzenia własnej strefy wpływów i terytorium. Powrót rosyjskiego imperializmu i wojny do Europy w nowym tysiącleciu wydaje się archaiczny i całkowicie nie na czasie z naszej perspektywy.

Z kolei dla Trumpa wojna w Ukrainie jest tylko potwierdzeniem tego, w co już wierzy: iż najpotężniejsze państwa na świecie są naiwne i głupie, jeśli nie wykorzystują korzyści wynikających ze swojej potęgi.

Do tej pory Ameryka była uważana za gwaranta i kotwicę wielostronnego porządku światowego, choćby jeżeli ostatnio pełniła tę funkcję niechętnie i przy ograniczonych zasobach. Jednak drapieżna polityka zagraniczna Trumpa nie tylko oznacza, iż porządek światowy może stracić swoją kotwicę, ale w skrajnych przypadkach USA mogą choćby stać się kolejnym czynnikiem destabilizującym, który zagraża temu porządkowi.

Dotyczy to zarówno Grenlandii, którą Trump chce przejąć wbrew woli Danii i samych Grenlandczyków, jak i Strefy Gazy, gdzie przymusowy transfer ludności również stanowiłby poważne wykroczenie przeciwko prawu międzynarodowemu. „Czy ci się to podoba, czy nie, wraz z objęciem urzędu przez Trumpa, porządek oparty na zasadach dobiegł końca” — pisze Daalder.

Teraz staje się również jasne, jak ważne i konieczne było dla państw europejskich porzucenie starych wzorców zachowań w polityce zagranicznej po wyniszczających wojnach światowych i rozpoczęcie projektu zjednoczenia Europy. W końcu, gdyby każdy kraj europejski był na łasce nowego dążenia USA do władzy, znacznie łatwiej byłoby go szantażować niż UE jako całość.

Może i pod względem militarnym UE przez cały czas jest „wegetarianinem wśród mięsożerców”, jak powiedział kiedyś Sigmar Gabriel. Jednak pod względem gospodarczym z pewnością ma zęby i wagę porównywalną z USA. Jest zatem w znacznie lepszej pozycji negocjacyjnej wobec Trumpa niż na przykład Kanada czy Meksyk.

Read Entire Article