

- Amerykański prezydent wywołał powszechne oburzenie, ostro atakując przywódcę Ukrainy. Zdaniem Trumpa Wołodymyr Zełenski to „umiarkowanie udany komik” bez społecznego poparcia
- — Te słowa mogą budzić poważne obawy. Są powody, bo to wprost może zachęcać Rosję-agresora do dalszych działań w znanym dla Rosji stylu — mówi Onetowi prof. Dariusz Kozerawski
- Podkreśla, iż wobec dystansowania się Ameryki od Europy, nasz kontynent ma ostatnią szansę, aby odbudować swój potencjał bezpieczeństwa zaniedbywany od dekad
- Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Magda Gałczyńska, Onet: Oto cytaty z Donalda Trumpa z ostatnich dni. „Powinni byli to zakończyć trzy lata temu. Nigdy nie powinni byli tego zaczynać”. W ten sposób amerykański przywódca mówi o Ukrainie, to ją winiąc za rozpoczęcie wojny. We własnym serwisie Truth Social Trump pisze, iż Wołodymyr Zełenski to „umiarkowanie udany komik” i „dyktator bez wyborów”, który „wykonał okropną robotę” — to o trwającym konflikcie, w którym Ukraina broni się przed rosyjskim agresorem. Z retoryki Trumpa wynika jasno, iż Kijów powinien w 2022 r. potulnie zgodzić się na „ruski mir”. Bo wtedy nie mieliby zniszczonych miast, nad którymi Trump tak ubolewa. Dlaczego amerykański prezydent „mówi Putinem”? Jakby mu ktoś z Kremla suflował?
Prof. Dariusz Kozerawski, płk rezerwy: Te słowa mogą budzić poważne obawy. Są powody, bo to wprost może zachęcać Rosję-agresora do dalszych działań w znanym dla Rosji stylu. Spróbuję jednak wyjaśnić, skąd się bierze takie postrzeganie świata przez amerykańskiego przywódcę. Otóż zasadniczym, strategicznym celem Trumpa jest doprowadzenie do zawieszenia broni w Ukrainie.
Za wszelką cenę. W tym trwającym koncercie mocarstw on próbuje odtworzyć, nawiązać bliskie relacje z — jak byśmy nie patrzyli — globalnym, światowym mocarstwem, jakim jest Federacja Rosyjska. Od wybuchu wojny w Ukrainie to państwo jest słusznie izolowane na arenie międzynarodowej, zarówno poprzez sankcje polityczno-gospodarcze, jak i wyroki Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Tyle iż ta izolacja Rosji jest zrozumiała dla nas, Europejczyków i demokratów. Narracja i dotychczasowe działania administracji Trumpa sprzyjają Rosji i pomagają jej wyjść z kilkuletniej izolacji, co znacząco wzmacnia jej pozycję w środowisku międzynarodowym.
I co będzie dalej? Do czego dąży Trump?
Prezydent Stanów Zjednoczonych myśli wyłącznie transakcyjnie. Chce z Rosją rozmawiać, handlować, skonsumować gospodarczo i politycznie możliwie wiele w ramach tego „dealu”. W jego przekonaniu robi wielką rzecz dla pokoju i stabilizacji na świecie, ignorując opinie sojuszników z NATO i będąc przekonanym o własnej racji. W polityce międzynarodowej to zdecydowanie za mało i może się skończyć źle. Ale Trump myśli w krótkiej perspektywie. Nie dla niego są horyzonty niezbędne do ogarnięcia przez doświadczonych politycznie światowych przywódców, sięgające kilkunastu czy kilkudziesięciu lat w przyszłość. Trump chce mieć sukces tu i teraz, pokazać swoją wyjątkową sprawczość.
W jaki sposób? Przez co?
Popatrzmy: w styczniu 2025 r., po przejęciu sterów rządu w USA doprowadza do zawieszenia broni w Strefie Gazy, mamy sukcesywnie uwalnianych zakładników izraelskich i więźniów palestyńskich, mamy poniekąd „wyciszony” cały Bliski Wschód. Nie ma walk, jest — w rozumieniu Trumpa — sukces, a przecież zawieszenie broni to nie pozostało rozwiązanie problemu. I to samo chce zrobić w Ukrainie.
Problem w tym, iż samo przerwanie działań wojennych to nigdy nie jest pokój. Co więcej, takie wymuszone przerwanie walk, bez wyeliminowania głównych przyczyn konfliktu zbrojnego może w niedługiej przyszłości skutkować znacznie większą eskalacją ofensywnych działań zbrojnych Rosji. I generować nowe zagrożenia w regionie. Zarzut prezydenta USA, jakoby chęć obrony własnej niepodległości przez władze i obywateli Ukrainy miały stanowić jedną z głównych przyczyn wybuchu i przedłużania się konfliktu zbrojnego, w pełni wpisuje się w retorykę Kremla. Jak mówił Winston Churchill: „Kto wybiera hańbę zamiast wojny, będzie miał i hańbę, i wojnę”.
„Zwiększył się poziom zagrożenia na świecie. Nie ma gwarancji, czy Rosja nie sięgnie po kolejne terytoria”
Trump prowadzi świat na kurs do samozagłady? Bo przecież on w tych ostatnich wypowiedziach ewidentnie odbiera Ukrainie podstawowe prawo, czyli prawo do samostanowienia. A Putin tylko na takie słowa czekał.
To fakt, iż wskutek takiej retoryki, jak i działań Trumpa — bo to już nie są tylko jego słowa, ale konkretne działania polityczne i decyzje finansowe — poziom zagrożenia na świecie może się zwiększyć. Tym bardziej iż my nie mamy żadnej gwarancji, iż po jakimś wymuszonym przerwaniu walk w Ukrainie, Rosja nie odbuduje zdolności militarnych, aby sięgnąć po kolejne terytoria ukraińskie lub „przetestować” skuteczność systemów obrony państw bałtyckich.
Dotychczasowa retoryka i działania administracji Trumpa to jest swoiste nagradzanie agresora. My w Europie Centralnej — która przez lata, jeżeli nie przez wieki była zagrożona lub zależna od Rosji, czy to carskiej, czy sowieckiej — rozumiemy, iż agresora obłaskawiać nie wolno, bo on każdą próbę porozumienia, ustępstw czy negocjacji weźmie za słabość i wtedy po prostu użyje siły. Europa Zachodnia też widzi i czuje, iż na horyzoncie pojawia się poważne zagrożenie, taki „czerwony alarm”. Ale Trump? On chce zysków i czegoś, co będzie mógł nazwać „osobistym spektakularnym sukcesem”. Z całą mocą wrócił do tej retoryki, którą zapoczątkował już w 2018 r. w Helsinkach, kiedy to nazwał Europę wrogiem. Potem się z tego wycofywał, tłumacząc, iż miał na myśli kwestie rywalizacji gospodarczej, ale teraz znów traktuje sojuszników europejskich dość szorstko i lekceważąco.
A Europa jest w ciężkim szoku.
Cóż, powiem szczerze, w dużym stopniu sobie na to zasłużyła. Nie powinna się obrażać na Amerykę, choćby jeżeli ta, ustami swoich przywódców, chce tę Europę upokorzyć i jednocześnie zmobilizować do wzięcia odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Tyle iż na Europie mszczą się teraz wielodekadowe zaniedbania. Ona ma od lat mnóstwo grzechów na sumieniu, bo zaniedbała własne zdolności obronne, opierając się na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa.
Mówiąc wprost, przez dekady Europa lekceważyła to, co powinna zrobić dla swojego bezpieczeństwa, licząc na wsparcie militarne USA. To nie powinno się zdarzyć, żeby społeczność europejska licząca około 500 mln ludzi drżała przed tym, co zrobi państwo-agresor Rosja, ze 140 mln populacją. Jak widać, próby obłaskawiania Rosji i lekceważenia jej ekspansywnej polityki, jak choćby interwencji zbrojnej w Gruzji w 2008 r. czy aneksji Krymu w 2014 r., doprowadziły do obecnej, jakże trudnej sytuacji.
„Europa zasłużyła na to, żeby ją postraszyć. Wciąż mamy szansę, ale czas ucieka”
Co mamy robić? Teraz gdy Ameryka to wsparcie brutalnie chce odciąć, a Rosja stoi u bram?
Paradoksalnie dla Europy to może być ogromna szansa strategiczna. Ostatni dzwonek, żeby się odbudować pod względem bezpieczeństwa. Nie tylko militarnego, ale też energetycznego, gospodarczego, informacyjnego i wreszcie, zagrożeń związanych z nielegalną migracją. Europejskie państwa NATO muszą się bardzo mocno skoncentrować na wzmocnieniu wschodniej flanki Sojuszu, bo tu jesteśmy jeszcze daleko od akceptowalnego poziomu zdolności obronnych.
Jest bardzo źle?
Jest to stan po prostu nieakceptowalny pod względem zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Wschodnia flanka nie ma ani wystarczającego potencjału militarnego w wymiarze odpowiednio wyszkolonych zasobów osobowych, zawodowych i rezerwowych, ani nowoczesnych systemów uzbrojenia, ani amunicji. A musimy mieć system stałej produkcji i dostarczania amunicji w Europie. Nie mamy wyszkolonych zasobów rezerw osobowych, te które posiadamy, są głównie na papierze. I przede wszystkim, nie posiadamy na wschodniej flance Sojuszu zaktualizowanych narodowych strategii bezpieczeństwa dla poszczególnych państw, które byłyby w pełni ze sobą kompatybilne i zgodne z najnowszą Koncepcją Strategiczną NATO.
Słowa Trumpa o Zełenskim-dyktatorze budzą zdziwienie i zaniepokojenie i niestety są zgodne z linią rosyjskiej dezinformacji. Europa ma jednak, po tych słowach, szansę i ogromny potencjał, ale musi chcieć nadrobić te wszystkie niedociągnięcia z przeszłości.
Ile mamy czasu?
Powinniśmy w perspektywie trzech-pięciu lat stworzyć realny potencjał bezpieczeństwa i obrony. Nie taki, żeby tylko opowiadać o „odstraszaniu”, bo z takim przeciwnikiem jak Federacja Rosyjska, trzeba być przygotowanym na to, iż ten potencjał i zdolności mogą być potrzebne w realnych działaniach bojowych. Szczególne znaczenie mają zdolności obronne państw wschodniej flanki NATO, bo w sytuacji rozpoczęcia ewentualnego konfliktu zbrojnego, to one będą musiały jako pierwsze stawić czoło wojskom agresora i stworzyć warunki do przyjęcia sojuszniczego wsparcia oraz skutecznego odparcia zagrożenia. Początki konfliktu o charakterze hybrydowym lub klasyczno-konwencjonalnym, mogą wyglądać podobnie, jak to miało miejsce w Ukrainie w 2014 lub 2022 r. Tym bardziej należy wykorzystać szansę na odbudowę sojuszniczo-europejskich zdolności obronnych, ale trzeba również pamiętać, iż czasu jest coraz mniej.