Dlaczego musieliśmy przegrać Wojnę Polską?

polska-zbrojna.pl 3 hours ago

Bo Niemcy mieli dwukrotnie więcej żołnierzy i niemal 2700 czołgów (przeciw pięciuset). Bo na każdy polski samolot przypadały cztery niemieckie. Bo Niemcy mieli ponad 14 000 armat wobec 2800 polskich. Bo prace nad Polskim Planem Obronnym „Zachód” rozpoczęły się 4 marca 1939 roku. Bo Berlin na cele wojenne przeznaczał trzydzieści razy więcej niż Warszawa. A poza tym…

Niemcom sprzyjała geografia strategiczna. Rzeczpospolita była okrążona. W przejściu sił zbrojnych w stan wojny Niemcy wyprzedzili Wojsko Polskie co najmniej o dwa tygodnie. Pierwsze zmobilizowane rezerwy WP miały ruszyć w pole dopiero 3 września 1939 roku, kiedy bitwa graniczna była już przegrana, front przerwany, tory kolejowe pozrywane, łączność krucha, a Luftwaffe – bezkarna.

Latem ogromnym wysiłkiem budowano liczne pułapki hydrotechniczne: tamy spiętrzające rzeki do stanów pełnowodnych, przekopy wałów, jazy, śluzy i przepusty do tworzenia zalewów oraz podtapiania łąk i pól. Wszystko na marne. Zabrakło wody. Wyże znad Alp i Bałkanów sprawiły, iż temperatura w Polsce dochodziła do 29 stopni. Panzery błyskawicznie przemieszczały się polnymi drogami i leśnymi duktami. Bez trudu pokonywały poldery, pola, łąki i brody. Luftwaffe bezkarnie szalała po bezchmurnym niebie.

Polityczna organizacja obrony

REKLAMA

Nie potrafiono ocenić skali niemieckiego rozwinięcia; czy celem koncentracji Wehrmachtu była presja dla politycznej kapitulacji Polski w sprawie „korytarza”, czy też – totalna ofensywa. Przyjęto hipotezę, iż Hitler zatrzyma się po zajęciu Śląska i Pomorza, a to skłoni Londyn i Paryż do kontynuacji polityki zaspokajania (appeasement) Berlina. Dlatego (by zmusić aliantów do interwencji) postanowiono bronić spornych terytoriów. Była to polityczna, a nie wojskowa organizacja polskiej obrony.

Brak rozpoznania niemieckiej intencji zadecydował o wydaniu bitwy granicznej. Z przyjętego założenia o ograniczonych celach agresji wziął się szalony pomysł utworzenia na zatracenie Armii „Pomorze”, mającej bronić Polnischer Korridor. Teren ten nie miał żadnej wartości operacyjnej i szans na skuteczną obronę. Podział na dwa ugrupowania walczące osobno po obu stronach Wisły, wysunięcie oddziałów wydzielonych aż po Kościerzynę i Tczew, zakrawało na dywersję. Detaszowano także Korpus Interwencyjny, który w ciągu doby miał zająć Gdańsk i dać odsiecz załodze Westerplatte! To już było urojenie, z którego wycofano się dopiero na godziny przed wybuchem wojny.

Zaprojektowano wojnę okopową z elementami manewrów wojskiem i ogniem. Wódz naczelny uzależnił zadania dowódców armii… od strategii Niemców. Postanowiono bronić terenu, a nie szukać bitwy na własnych warunkach. Wybierając strategię wojny pozycyjnej, przyznano pierwszeństwo działaniom wyniszczającym, których sukces zależy od zdolności rażenia. Zważywszy na słabość polskiej siły ognia, była to koncepcja samobójcza. Salwa polskiej artylerii dywizyjnej ważyła 531 kg (48 luf), a niemieckiej – 1384 kg (74 lufy). Dlatego straty po stronie niemieckiej były niemal pięciokrotnie mniejsze od polskich. Mimo iż to oni atakowali.

Tymczasem nikt nie antycypował szybkiego przełamania frontów przez „czołgi z tektury”, ich rajdów siejących spustoszenie na zapleczu i rozbijających rezerwową Armię „Prusy”, zanim ta zdołała ukończyć koncentrację. Zamiast tworzyć w centrum kraju ruchome odwody, szukające walki na dobrze rozpoznanych głównych kierunkach operacyjnych z południa i z północy, wszystkich sił użyto do statycznej obrony terenu. Zamiast skracać przyszły front i przyjąć atak wewnątrz kraju na umocnionych pozycjach, nasyconych siłą ognia i odwodami, zdecydowano się na autodestrukcyjną obronę kordonową. Rozproszono wojsko wzdłuż granic; od Prus Wschodnich przez Pomorze, Wielkopolskę, aż po Śląsk Małopolskę i Karpaty. 30 pierwszorzutowych dywizji piechoty i 10 brygad kawalerii rozciągnięto wzdłuż 1321 km. Na zapleczu pozostawała tylko medycyna i tabory, więc każde przerwanie frontu oznaczało bezkarny wjazd Panzerwaffe w głąb interioru. Niemcy byli zachwyceni.

Rozkazy paraliżujące obronę

Szczątkowe studium Planu Z ukończono latem 1939 roku. W zaimprowizowanych wytycznych Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych nie ujęto transportu, fortyfikacji oraz planu użycia lotnictwa. Nie ukończono planów dla łączności, kwatermistrzostwa czy obrony przeciwlotniczej. Tę ostatnią zamierzano skoncentrować w stolicy, na Śląsku i Wybrzeżu. Inspektorzy obejmujący komendą armie nie zostali wtajemniczeni ani w strategiczne zamiary Naczelnego Wodza, ani w szczegóły operacyjne. Generałowie sądzili, iż marszałek Edward Rydz-Śmigły trzyma je w tajemnicy, by ujawnić po wybuchu wojny. Mylili się.

Jakkolwiek w Sztabie Głównym opowiadano się za decentralizacją dowodzenia, faktycznie objęto kierunek przeciwny. Naczelny Wódz próbował komenderować wszystkimi związkami operacyjnymi. Gubił się w szczegółach. Zrywana łączność sprawiała, iż miał mglisty obraz sytuacji operacyjnej i charakteru walk. Jego rozkazom brakowało determinacji i spójności. W rezultacie Samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” nie wsparła Armii „Modlin”, a Armia „Poznań” nie skróciła frontu i nie pomogła Armii „Łódź”.

Samoloty niemieckie nad Warszawą w 1939 r., fot. IPN

Marszałek wydawał rozkazy paraliżujące obronę; zdezorganizował Grupę Operacyjną „Wyszków”, broniącą umocnionych pozycji nad Narwią. 5 września nakazał gen. Wincentemu Kowalskiemu wydzielenie z obrony 1 Dywizji Piechoty Legionów do kontruderzenia na Pułtusk, by po kilku godzinach zmienić zdanie i odkomenderować elitarną jednostkę za Bug. W tym czasie niemieccy saperzy zbudowali na Narwi mosty pontonowe, po których nocą zaczęto przeprawiać czołgi.

Jednym z największych błędów kampanii polskiej było pozostawienie Armii „Poznań” na zachodzie bez styczności bojowej z nieprzyjacielem, choć gen. Tadeusz Kutrzeba, dowodząc jedynym nietkniętym związkiem operacyjnym, domagał się rozkazu uderzenia w lewe skrzydło Niemców w rejonie górnej Warty, gdzie Armia „Łódź” wycofywała się w nieładzie.

Dowodzenie Rydza było reaktywne. Abwehra trafnie to przewidziała: „Należy wątpić, czy w przypadku wojny zdoła zapanować nad trudną sytuacją państwa i armii lub bodaj wpływać na nią w decydujący sposób”. Śmigły wydał kategoryczny zakaz jakichkolwiek działań ofensywnych. Dowódcy wzięli to za dowód pewności wodza. Oponentem był Kutrzeba, twierdzący, iż Wojsko Polskie skaże się na klęskę, poprzestając na opóźnianiu marszu nieprzyjaciela: „Do zwycięstwa potrzebna jest przewaga. Nie musi to być przewaga ogólna w czasie całej kampanii, ale powinna być przynajmniej lokalna”.

Rzadko kiedy udało się zharmonizować działania choćby dwóch dywizji. Tworzono za to improwizowane grupy operacyjne, które nie były wpięte w system dowodzenia (co podkreślały choćby ich nazwy: „samodzielne”), a którymi bezpośrednio próbował zarządzać Wódz Naczelny. Kiedy ostatecznie utracił on zdolność dowodzenia, Kutrzeba wyprowadził nad Bzurą największą (po Ardenach) kontrofensywę w II wojnie światowej, która udowodniła, iż polskie armie potrafią przeprowadzić zwrot zaczepny i zmusić Niemców do odwrotu. Polacy, tak jak Niemcy zimą 1944 roku, mogli przeprowadzić lokalne natarcie, ale nie mieli sił, by zmienić losy wojny.

Klęska moralna

Gen. Czesław Młot-Fijałkowski rozwiązał dowództwo Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” i stał się biernym obserwatorem walk. Gen. Stefan Dąb-Biernacki porzucił Armię „Prusy”, uciekając w cywilnym przebraniu z pola bitwy pod Tomaszowem Mazowieckim. Zamiast trafić pod sąd wojenny, otrzymał dowództwo nad Frontem Północnym. Po raz drugi porzucił żołnierzy pod Tomaszowem Lubelskim, ponownie zrzucając mundur. Broniący Twierdzy Modlin gen. Emil Karol Przedrzymirski de Krukowicz ze sztabem wyjechał „gdzieś za rzekę”. Nikt nie wiedział, kto odpowiada za obronę przepraw na Wiśle.

Gen. Juliusz Rómmel rankiem 6 września 1939 roku porzucił komendę Armii „Łódź”. Po ucieczce z pola walki powierzono mu sformowanie Armii „Warszawa”. Dowodząc obroną stolicy, negocjował z sowieckimi dyplomatami. Kiedy 11 września otrzymał od Kutrzeby plan uderzenia znad Bzury, odpowiedział, iż wesprze armie „Poznań” i „Pomorze” wszelkimi dostępnymi środkami. Nazajutrz Rómmel skłamał w meldunku do Rydza-Śmigłego: „Z Kutrzebą kontaktów nie mam”, po czym nakazał przerzucenie najwartościowszych jednostek broniących Warszawy na wschodnią stronę Wisły. Choć istniała szansa na odwrócenie losów bitwy nad Bzurą, storpedował plan płk. Mariana Porwita, by siłami siedmiu batalionów piechoty, wspartych czołgami i tankietkami, uderzyć w kierunku Puszczy Kampinoskiej.

Gen. Władysław Bończa-Uzdowski wraz z szefem sztabu i oficerem operacyjnym opuścił 28 Dywizję Piechoty i uciekł z pola walki. Elitarną 2 Dywizją Piechoty Legionów dowodził płk Jan Dojan-Surówka. Po odparciu nocnego ataku dywersantów na sztab dywizji w Zajrzewie spakował się i odjechał do Skierniewic. Podkomendnych porzucił także dowodzący Armią „Małopolska” gen. Kazimierz Fabrycy, który na wieść, iż nieprzyjaciel zdobył Sanok i Radymno, uciekł do Lwowa. Stamtąd dezorientował sztab Frontu Południowego zmyślonymi meldunkami o rozbiciu 24 Dywizji Piechoty oraz zdziesiątkowaniu 10 Brygady Kawalerii. 12 września odmówił gen. Kazimierzowi Sosnkowskiemu powrotu do walczących żołnierzy. Meldował, iż wojsko jest zdemoralizowane. Żądał najostrzejszych środków dyscyplinujących.

Gen. Władysław Bortnowski, dowódca Armii „Prusy”, nie miał kompetencji do dowodzenia związkiem operacyjnym, czemu dawał dowody, osobiście kierując ruchem wojska na skrzyżowaniach. Jego podwładny płk Stanisław Świtalski już 2 września uległ panice podczas niemieckiego ataku na stację kolejową Mełno. Bortnowski poddał się histerii w końcowej fazie bitwy nad Bzurą; bez porozumienia z Kutrzebą nakazał wycofanie. Plan batalii runął. Bezładny odwrót skończył się hekatombą. Na 72 cmentarzach pozostało prawie 20 000 polskich żołnierzy.

Kapitan marynarki Wiktor Łomidze, zastępując 1 września 1939 roku śmiertelnie rannego dowódcę ORP „Gryf” kmdr. Stefana Kwiatkowskiego, rozkazał wyrzucenie za burtę nieuzbrojonych min. Tym samym zaprzepaścił morską część planu „Zachód”, jaką była operacja „Rurka”, czyli postawienie zagrody minowej od Helu do ujścia Wisły. 17 czerwca 1942 roku Morski Sąd Wojenny w Londynie uznał, iż Henryk Kłoczkowski, kapitan ORP „Orzeł”, opuszczając posterunek w tallińskim porcie, dopuścił się dezercji. Komandora zdegradowano i wydalono z Marynarki Wojennej.

Ochotnicza komenda

Rydz-Śmigły był absolwentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Większość spośród 97 generałów miała rodowód legionowy, czyli wywodziła się z formacji ochotniczych, niedających kwalifikacji do dowodzenia na szczeblu operacyjnym lub wyższych związków taktycznych. Tylko czterech z dziesięciu najważniejszych miało za sobą wyższe studia wojskowe. To Bortnowski, Kasprzycki, Kutrzeba oraz Piskor, jeżeli temu ostatniemu zaliczyć siedmiotygodniowy kurs w 1917 roku we Francji.

Po kampanii polskiej najwyżej dziesięciu z dowódców operacyjnych zasługiwało na ordery. Historycy są na ogół zgodni, iż najlepszymi byli Szylling, Kleeberg i Sosnkowski. Najwszechstronniej wykształcony Kutrzeba dowodził w polu tylko plutonem CK saperów. Był błyskotliwym sztabowcem, co wpoiło weń deliberacyjny styl dowodzenia. Nad Bzurą nie potrafił odebrać Bortnowskiemu komendy Armii „Pomorze”.

Gen. Stanisław Kopański notował już 5 września 1939 roku: „Demoralizacja wojska nastąpiła raz dlatego, iż jednostki szły na front niekompletne, bez artylerii i niedostatecznie opanowane przez dowódców, po wtóre dlatego, iż przez nas przelewa się fala uchodźców pomieszanych z uciekinierami wojskowymi, z którymi kontakt musi zdemoralizować najlepsze wojsko”.


Choć powyższą analizę autor wywiódł ze studiów historycznych wytwarzanych od dziesięcioleci w rembertowskiej uczelni, nie należy wiązać jej z pracą, jaką wykonuje w tej chwili w Akademii Sztuki Wojennej

Marek Sarjusz-Wolski , Akademia Sztuki Wojennej
Read Entire Article