

- Donald Trump osiągnął najwyższy w karierze wskaźnik akceptacji: 47 proc. Jednak 51 proc. ankietowanych Amerykanów deklaruje się jako osoby nieakceptujące jego polityki
- – Przeciwników choćby nie próbuje do siebie zachęcać – mówi o Trumpie prof. Małgorzata Zachara-Szymańska
- A kiedy Trump może tracić poparcie zwolenników? – Wtedy, gdy kolejne projekty będą okazywały się fiaskiem, dla przykładu sprawa pozyskania Grenlandii – przewiduje ekspertka
- Więcej takich komentarzy znajdziesz na stronie głównej Onetu
Według opublikowanego w niedzielę badania opinii publicznej – przeprowadzonego przez kanał NBC News – Donald Trump osiągnął najwyższy w karierze wskaźnik akceptacji: 47 proc. Chociaż obecny prezydent Stanów Zjednoczonych odnotował swój rekord, 51 proc. ankietowanych Amerykanów deklaruje się jako osoby ogółem nieakceptujące jego polityki.
W rozbiciu na szczegóły badania ankietowani szczególnie pozytywnie oceniają politykę imigracyjną swojego obecnego prezydenta, skoncentrowaną na deportacjach i bezpieczeństwie granic, natomiast zdecydowanie uznają, iż nie radzi on sobie z gospodarką.
„Przywódca tych, którzy w niego wierzą”
– Czy wskaźnik negatywnych opinii dla urzędującego prezydenta na poziomie 51 proc. to jego sukces? W moim przekonaniu nie – komentuje dla Onetu prof. Małgorzata Zachara-Szymańska, amerykanistka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – jeżeli badanie mówi nam, iż Trumpa za swojego przywódcę uznaje w tej chwili około połowy obywateli Stanów Zjednoczonych, jest to przejaw polaryzacji społeczeństwa tego kraju.
Jak stwierdza prof. Zachara-Szymańska, „w systemie amerykańskim oczekujemy, iż prezydent będzie reprezentantem narodu”.
– Zaś Trump wyraźnie określa się jako przywódca tych, którzy w niego wierzą, zaś przeciwników choćby nie próbuje do siebie zachęcać – mówi ekspertka.
Do tego prof. Zachara-Szymańska zauważa, iż wprawdzie od inauguracji trwającej prezydentury Trumpa mijają za kilka dni dwa miesiące, jednak ciągle znajdujemy się w okresie, który możemy uznać za symboliczny „miesiąc miodowy”. Bowiem, po pierwsze, zwolennicy Trumpa wciąż są pod wrażeniem faktu, iż nie zniknął on z polityki po wyborach z 2020 r., kwestionując tamtą porażkę i – właśnie na bazie jej zaprzeczania – zwyciężył w 2024 r. I to w bardzo dobrym stylu: także w głosowaniu popularnym (a nie tylko elektorskim).
„Zwolennicy Trumpa tego oczekiwali”
Po drugie, przedłużaniu się „miesiąca miodowego” dla Trumpa wciąż sprzyja wrażenie, które wytworzył on wśród swoich zwolenników.
– To narracja, iż administracja Joe Bidena pozostawiała gospodarkę amerykańską w katastrofalnym stanie. A przecież jest to narracja fałszywa, niepotwierdzana przez wskaźniki makroekonomiczne. Wręcz przeciwnie: to Biden odziedziczył po pierwszej kadencji Trumpa gospodarkę w stanie katastrofalnym. Oczywiście był to także rezultat pandemii, ale należy też powiedzieć, iż administracja Trumpa z pandemią poradziła sobie marnie, o ile bierzemy pod uwagę możliwości mocarstwa – ocenia prof. Zachara-Szymańska.
Innym sukcesem w tworzeniu narracji jest także utrzymywanie – jak mówi amerykanistka – „atmosfery niepokoju i terroru”, dzięki której Trump zyskuje poparcie w zakresie walki z nielegalną imigracją.
– A, po trzecie, Trump obiecywał prezydenturę „silnej ręki”. Przekonywał on, iż będzie rozprawiał ze wszystkimi w sposób „imperialny” i tak właśnie robi. Zwolennicy Trumpa tego oczekiwali i teraz wykazują zadowolenie, racjonalizując swój wybór – mówi prof. Zachara-Szymańska.
Kiedy przedłużający się „miesiąc miodowy” może dobiec końca?
– Wtedy, gdy kolejne projekty będą okazywały się fiaskiem, dla przykładu sprawa pozyskania Grenlandii, a przecież nierozstrzygnięta pozostaje także sprawa przejęcia Kanału Panamskiego – wylicza prof. Zachara-Szymańska. – Być może nowe ruchy ze strony Władimira Putina podważą „mocarstwowość” Trumpa w oczach jego zwolenników – dodaje.