Nieprawdopodobne, jak wiele półprawd i zwyczajnych kłamstw, jest w domenie publicznej o tamtych wydarzeniach i o tamtych czasach – i jak wielka jest skala „niedoinformowania”. Jan Żaryn na przykład twierdzi, iż Andrzej Witkowski – którego Żaryn, jak mówi, szanuje, ale nie zgadza się z jego oceną Chrostowskiego – niesłusznie oskarżał kierowcę księdza Jerzego Popiełuszki. Dlaczego? Ponieważ zdaniem Żaryna ten ostatni był przez SB prześladowany, czego dowodem jest to, iż SB spaliła mu mieszkanie. Prawda jest inna. Ksiądz Jerzy Popiełuszko stracił zaufanie do Chrostowskiego i mówił o tym w kilku gremiach, iż chce się z nim rozstać. Ulokowana wokół księdza Jerzego agentura wiedziała o tym zamiarze. Co dzieje się dalej? Na miesiąc przed uprowadzeniem i zamordowaniem kapelana Solidarności mieszkanie Chrostowskiego płonie. W tamtym czasie istotnie interpretowano to tak, iż Chrostowski jest prześladowany. W efekcie ksiądz Jerzy nie rozstaje się z nim, a przeciwnie – zabiera go do siebie na plebanię. Od tego momentu Chrostowski jest przy księdzu Jerzym już non stop, aż do uprowadzenia… Po latach prokurator Witkowski dociera jednak do protokołu Straży Pożarnej, która gasiła mieszkanie Chrostowskiego. Okazuje się, iż mieszkanie było puste – nie było w nim literalnie nic. Świadkowie, do których dotarł prokurator Witkowski potwierdzają: w wieczór poprzedzający spalenie Chrostowski wyniósł wszystko – taka niesamowita „intuicja”… Tym prostym zabiegiem – spaleniem pustego mieszkania – SB nie tylko udaremniła zamiar księdza Jerzego wyrzucenia Chrostowskiego, ale spowodowała działanie wręcz przeciwne: ulokowanie Chrostowskiego przy księdzu Jerzym już na stałe, bo jak tu wyrzucić człowieka, któremu spalono mieszkanie? Jan Żaryn kiedyś mógł o tym nie wiedzieć, ale od kilku lat już wie – sam o to zadbałem, by się dowiedział – dlaczego zatem jeżeli wie, to wciąż opowiada te same bajki, co przed laty? Dużo pytań, mało odpowiedzi. jeżeli zaś chodzi o samego Chrostowskiego, to spotkaliśmy się kilka razy.
To było w 2005. Z ekipą telewizyjną udało nam się dostać do szefa biura ochrony Pałacu Kultury i Nauki – do Waldemara Chrostowskiego. Nie było łatwo. O spotkanie zabiegałem przez kilka miesięcy – bezskutecznie. Chrostowski zrobił absolutnie wszystko, by do tego nie doszło. W końcu, używając wybiegu, nieumówieni, dostaliśmy się do biura „przyjaciela” księdza Jerzego. Stek bluzg, jakimi powitał nas Waldemar Chrostowski, rzekomy „przyjaciel” księdza Jerzego, wbił nas w ziemię i mimo, iż wiedzieliśmy już o nim to i owo, w jakiejś mierze zaskoczył. Przez godzinę, przy włączonej kamerze, kazał nam się wynosić i chyba tylko fakt, iż wszystko rejestrowaliśmy, uchronił nas przed rozwiązaniem siłowym. W końcu Chrostowski odpuścił: – „k…, macie jedno pytanie. No to, co chcecie wiedzieć?” – spytał krótko. – Panie Waldemarze, proszę nam opowiedzieć, jak doszło do tego, iż w stanie wojennym dwukrotnie pobił pan milicjanta, w tym raz tak poważnie, iż ten znalazł się w szpitalu, a jednak mimo to nie trafił pan do więzienia? – spytałem.
Chrostowski zrobił minę, jakby połknął szerszenia, ale zaraz potem odparł: – „widocznie uznano, iż racja była po mojej stronie”. W zasadzie to wystarczyło. Miałem dość. Chrostowski nie powiedział prawie nic, ale tak naprawdę powiedział wszystko. Nie zjadłem wszystkich rozumów, ale wiedziałem dość, by rozumieć, iż właśnie usłyszałem największą brednię tego świata. A wiedziałem to, bo wiedział to każdy, kto wiedział lub pamiętał, czym był stan wojenny – ja to wiedziałem i pamiętałem. Pobicie milicjanta w tamtym czasie i to tak poważne, iż skończyło się to hospitalizacją, dla sprawcy musiało zrodzić dwojakie, tragiczne, skutki: najpierw rewanż kolegów zmasakrowanego milicjanta – pewny jak amen w pacierze – a gdyby jakimiś cudem sprawca pobicia ten rewanż by przeżył, nie wyszedł z więzienia przez lata i to pewnie nie o własnych siłach. Wersja Chrostowskiego zatem, według której wypuszczono go natychmiast po zatrzymaniu, bez żadnych konsekwencji, bo racja była po jego stronie, była tak abstrakcyjna, iż w zasadzie wyczerpywała temat.
Drugie spotkanie z Waldemarem Chrostowskim miało miejsce trzy lata później – w sądzie. Było to po tym, gdy w efekcie „Afery Marszałkowej” ABW zrobiła „najazd” na moje mieszkania i zabrała mi wszystkie dokumenty – w tym także te dotyczące Chrostowskiego – zaś ja sam zaszczuty przez Bronisława Komorowskiego i jego kolegów z WSI, po trzech miesiącach hospitalizacji po próbie samobójczej, dopiero opuściłem szpital. Moja sprawa z Chrostowskim ostatecznie trafiła do Sądu Najwyższego, który stwierdził: sąd nie jest w stanie ocenić, jaka jest prawda o Waldemarze Chrostowskim, ponieważ sądowi odmówiono możliwości zapoznania się z jego dokumentami przechowywanymi w tzw. zbiorze zastrzeżonym. Innymi słowy najwyższej instytucji w Polsce, która jest władna rozstrzygać, co jest prawdą, a co nie jest, Sądowi Najwyższemu, odmówiono możliwości zapoznania się z dokumentami Waldemara Chrostowskiego, zwykłego – nie zwykłego, kierowcy. W efekcie Sąd Najwyższy stwierdził: Wojciech Sumliński prowadził wieloletnie dziennikarskie śledztwo w sposób rzetelny, dokładny, uczciwy i bez pogoni za sensacją, ale ponieważ w trybie cywilnym – w przeciwieństwie do karnego – to na pozwanym ciąży obowiązek udowodnienia słuszności swoich twierdzeń, a tego pozwany nie zrobił, sąd nakazuje przeproszenie Waldemara Chrostowskiego. Jednocześnie sąd stwierdza, iż nie wie, jaka jest prawda o Waldemarze Chrostowskim i o tym, czy był czy też nie był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa – tu odpowiedź przyniesie czas. W efekcie takiego rozstrzygnięcia choćby Gazeta Wyborcza musiała napisać: „wyrok korzystny dla Chrostowskiego, uzasadnienie dla Sumlińskiego”. I tak zakończył się jedyny – z kilkudziesięciu karnych i cywilnych, jakie mi wytaczano – jedyny mój w życiu proces, który przegrałem. Czy i jak przegrałem, oceńcie Państwo sami. A na prawdę o Waldemarze Chrostowskim, którego Msza Święta pogrzebowa odbędzie się dziś w kościele będącego miejscem posługi księdza Jerzego Popiełuszki, Męczennika, którego Waldemar Chrostowski zdradził – bez wątpienie ma to wymiar symbolu naszych czasów – trzeba nam będzie jeszcze poczekać. Tę – jak wyraził nadzieję Sąd Najwyższy – przyniesie czas…
www.sumlinski.pl