DEMOKRACJA generalnie służy temu, by ludzie czuli się bezpieczni i szczęśliwi. Mają mieć dach nad głową, pod nim ciepło i sucho, pełną lodówkę, światło po zmierzchu, wodę w łazience i dostęp do lekarza i do rzetelnej wiedzy dla ich dzieci w szkołach. Ale oczywiście taki program minimum we współczesnym świecie nie jest możliwy, bo tak człowiek został urządzony, iż chce więcej i więcej.
Pomstujemy na oligarchów, miliarderów i bogatego sąsiada, ale zazdrościmy im i chcielibyśmy tych pieniędzy i innych dóbr mieć tyle, co oni. Dziesiąte przykazanie choćby pobożni chrześcijanie traktują z przymrużeniem oka, jako dodatek do dziewiątego o pożądaniu cudzej żony. Zawiść, iż ktoś jest bogatszy to jeden z najsilniejszych bodźców rozwoju cywilizacji. Wyścig szczurów po to bogactwo może być potępiany i wyśmiewany, ale jest realnym stanem w każdej społeczności z nielicznymi wyjątkami jak mnisi buddyjscy, sekty ascetów, czy inne grupy uodpornione na konsumpcyjną zarazę.
DEMOKRACJA i wolny rynek mają nie tylko fundować prawo wyboru takiego, a nie innego życia i takiego, a nie innego towaru w sklepie. Mają też zagwarantować nietykalność prywatnej własności zdobytej legalnie, czyli zgodnie z prawem i opodatkowanej przez państwo. Ta konieczność obrony własności świadczy też o tym, iż każdy stan posiadania generuje w otoczeniu chęć wyrwania jakiejś części, czy całości naszego majątku i pozostawienia nas na pastwę biedy i potrzeby odwetu, czyli wyrwania jakiejś własności kolejnej ofierze. Prawo czuwa nad tym ze swoimi stróżami, prokuratorami, sędziami i klawiszami więziennymi. Dzięki temu dżungla ludzka zamieniła się w cywilizowane miasta i wioski, gdzie nie walczymy pomiędzy sobą o pożywienie, tylko posługujemy się forsą pośredniczącą w podziale dóbr.
To wszystko oczywiste i fakt, iż DEMOKRACJA na takich właśnie fundamentach buduje swoje wzniosłe wartości jest dla wszystkich zrozumiałe. Mało kto jednak pamięta, iż konsumpcję cechuje skłonność do eskalacji, do wzrostu apetytu w miarę jedzenia, co nie wydaje się naturalne. Apetyt na gromadzenie majątku, kupowanie zapasów, zapełnianie szaf butami, których nie nosimy, lodówek przysmakami, których nie zjemy przed upływem terminu spożycia, aut w garażach, domów, pałaców, hektarów leżących odłogiem, brylantów w sejfach i tak dalej, i tak dalej – bez opamiętania i bez końca.
Mało kto jest świadomy, iż konsumpcja zabija DEMOKRACJĘ, bo wytwarza głębokie podziały społeczne między bogatymi i biedakami, które z hasłami Równości, Wolności i Braterstwa nie mają nic wspólnego. Szczególnie ta Wolność niepostrzeżenie wyparowuje i zanim się zdążymy zorientować, okazuje się, iż jesteśmy jako biedacy skazani na kontrolę, przemoc i jeszcze większą biedę. DEMOKRACJA ma gwarantować wolność bogacenia się, ale „człek człekowi nie dorówna” i jakiś Obajtek wzbogaci się szybciej, a jego ziomek z tego samego miasteczka za nim nie nadąży.
W mojej Ojczyźnie były tak zwane „czasy saskie”, kiedy hasło „jedz, pij i popuszczaj pasa” doprowadziło naród do zguby i demokratyczna brać szlachecka, jedna z pierwszych w Europie, przejadła i przepiła Wolność na długie lata. A przecież była dla nich wartością najwyższą. Przez chwilę powtórzyło się to za czasów „króla” Gierka, kiedy umęczeni ponurą komuną ludzie zachłysnęli się rozkoszą kupowania. Źle to się odbiło w naszej historii, mimo heroicznych miesięcy Solidarności.
Wydaje się, iż ta eskalacja pogoni za bogactwem powróciła teraz. Ten felietonik jest, rzecz jasna, głosem na puszczy i niczego nie zmieni. Tym bardziej, iż przekonałem się o zanikającej tendencji do czytania czegokolwiek. Większość ogląda tylko obrazki i ewentualnie zapoznaje się z tytułem. Dodaję więc obrazek, który jest dla mnie wspaniałą metaforą konfliktu konsumpcji z DEMOKRACJĄ. Oby się ten konflikt znowu nie skończył tak, jak w ostrzegawczej historyjce o słoiku i myszy.