Część II. Cywil na wojnie, Rodz. IV. Bić się czy nie bić? 2/2 / Wypracow

publixo.com 2 days ago

Jeśli chcesz i masz możliwości techniczne, możesz wejść na wyższy poziom w partyzanckim rzemiośle i zająć się powietrznym zwiadem przy pomocy drona. O dronach była już mowa, więc nie będę się powtarzał. Pokażę ci tylko efekty mojej pracy. Trzeba było trochę polatać i było sporo strachu, ale filmy z takimi kadrami (fot. 5) zasługują tylko na dwie rzeczy: kula w łeb, jeżeli wróg znajdzie to u ciebie w telefonie albo medal, kiedy wieść o twych zasługach dojdzie do odpowiednich czynników decyzyjnych.

Właściwie to na trzy rzeczy. Trzecim wariantem jest satysfakcja, iż zrobiło się wszystko, co było w twojej mocy z wykorzystaniem dostępnych środków. Mówiąc całkiem poważnie, z tym filmowaniem i robieniem zdjęć – czy to z drona, czy z okna, czy zza płotu – musisz bardzo uważać. To jest jednak potężne ryzyko, jeżeli twoja działalność zostanie wykryta przez wroga i uznana za szpiegostwo. Decyzję o tego typu akcjach sabotażowych musisz podejmować ze świadomością, iż angażując się w to narażasz życie własne, a może i życie bliskich. ale jeżeli ci się uda zdobyć i przekazać gdzie trzeba takie kadry – mówię to z perspektywy niemal 3 lat od ich powstania – to duma pozostaje do końca życia. A tego poczucia nie da się ani kupić, ani zgubić. I nikt nie może ci go zabrać.

Fot. 6. Kadr z filmu dokumentującego przejazd dwóch batalionów rosyjskich wojsk przez Bobrowicę w dn. 1 marca 2022 r. [fot. własna].

Od zwiadu, zbierania i przekazywania informacji wywiadowczych jest już tylko mały krok do działań partyzanckich sensu strico. Czy jesteś gotowa wziąć w nich udział? Nie fizycznie (bo na to nigdy nie jest się dość gotowym, więc strzykanie w kolanie i jak coś łupie w kręgosłupie można zignorować), ale mentalnie? Dziwaczne pytanie, nieprawdaż? No to posłuchaj mnie bardzo uważnie przez chwilę.

Wiem, iż tworzę dla ciebie poradnik na wypadek W, którego głównym celem jest pomóc ci przeżyć pierwsze 48 godzin wojny i przygotować cię na nowe czasy. Wciąż żyjesz? No to dobrze. A teraz pora pomyśleć, co z tym życiem zrobić? Co jest dobre i co jest ważne w tym życiu? Używając wielkich słów, co nadaje mu sens?

Pewnie nie pamiętasz filmu “Conan Barbarzyńca” z rolą Arnolda Schwarzennegera, która otwarła mu drzwi do wielkiej kinowej kariery. Zdaję sobie sprawę, iż latka lecą nieubłaganie i coraz mniej ludzi pamięta ten obraz.

Jest w “Conanie` scena, w której wódz barbarzyńców po zwycięskiej bitwie pyta podczas biesiady: `Co jest najlepsze w życiu?`. Jeden z synów watażki odpowiada: `Bezkresny step, pełnokrwisty koń, sokół na twojej prawicy i wiatr we włosach`. Ojciec go gani: `Źle!`. Ponawia pytanie – co jest w życiu najlepsze? – wywołując do odpowiedzi Conana. Ten bez wahania i z kamienną twarzą odpowiada: `Rozbić wrogów, widzieć ich na kolanach i słyszeć lament ich kobiet”.

I tu adekwatnie mogłaby spaść kurtyna. W moim osobistym odbiorze to najmocniejsza scena filmu. Daje najwięcej do myślenia, kiedy głębiej zastanowić się nad jej znaczeniem.

`Conan Barbarzyńca` wszedł na ekrany kin w 1982 r. Era prezydenta Reagana w USA, w ZSRR schyłkowy Breżniew. Zimna wojna w jej najgorętszej fazie. Sowiecka interwencja w Afganistanie doprowadziła do zajęcia praktycznie całego terytorium tego kraju. Amerykańskie wsparcie mudżahedinów było jeszcze przedmiotem gabinetowych planów. I na tym tle pada pytanie w rozrywkowym przecież filmie `co jest najlepsze w życiu?`. Nie – co jest najważniejsze w życiu, ale co jest najlepsze w życiu? I pojawiają się dwie, jakże znamienne, odpowiedzi. Odpowiedzi, które wyznaczają główne postawy ludzkości również i w dniu dzisiejszym.

Pierwsza odpowiedź: `Bezkresny step, pełnokrwisty koń, sokół na twojej prawicy i wiatr we włosach` to przecież kwintesencja zachodniego konsumpcjonizmu i hedonizmu. Mówiąc prościej: `ja i moja tesla gnamy sobie wybrzeżem francuskiej Riwiery i w dupie mamy resztę świata`. To może być najlepsze w życiu. Fura, skóra i komóra – jak to się mówiło w latach 90-tych.

Druga odpowiedź, odpowiedź Conana, jaka wzbudza powszechny aplauz zgromadzonych na uczcie wojowników, to słowa: `Rozbić wrogów, widzieć ich na kolanach i słyszeć lament ich kobiet”. A jak by to brzmiało po rosyjsku? `Победить врагов, увидеть их на коленях и услышать плач их женщин`. Zwróć uwagę, iż Związek Radziecki i obecna Rosja wciąż trzymają się ścieżki Conana – zrobić taką wojnę o pokój, żeby nie został kamień na kamieniu. A tak po prawdzie, spuścić potężne manto wszystkim dookoła. Rozbić wrogów (prawdziwych i stworzonych przez propagandę), widzieć ich na kolanach i słyszeć lament ich kobiet. To też może być `najlepsze w życiu`. I dla wielu wciąż jest, uwierz mi.

I oto wychodzi, iż w scenie, która trwa może 20 sekund i została wpleciona w przygodowy film z 1982 roku mamy zamkniętą kwintesencję zderzenia dwóch cywilizacji – zachodniej i rosyjskiej (radzieckiej, sowieckiej – jak zwał, tak zwał). My sobie ganiamy z wiatrem we włosach, wciąż chcąc mieć lepszego konia i szybsze sokoły, a oni chcą nas fizycznie wykończyć. I co? I nic. Kopmy głębiej.

Dlaczego pytanie brzmiało `Co jest najlepsze w życiu?` a nie `co jest w życiu najważniejsze?`. Im bardziej napinać swoje zwoje dwa mózgowe, tym jaśniej świeci jedyna możliwa odpowiedź: bo na pytanie, co jest w życiu najważniejsze, filozofia stara się odpowiedzieć już parę tysięcy lat. I co? I nie ma odpowiedzi, która byłaby choć na trzy z minusem. Albo choćby na trzy na szynach... (nie lubię sześciostopniowej skali szkolnych ocen). Skoro więc nie ma nadziei na uzyskanie odpowiedzi na pytanie `co jest w życiu najważniejsze?` to spróbujmy choć odpowiedzieć sobie `co jest w życiu najlepsze?`.

Im dłużej żyję, tym bardziej dochodzę do przekonania, iż najlepsze w życiu to czas, jaki jeszcze pozostał nam do wykorzystania. Że najlepsze, co możemy zrobić, to nie zmarnować tego czasu, nieważnie ile go jest – dzień, rok czy lat sto. W obliczu rozgrywającej się na twoich oczach wojny takie egzystencjalne i – mogłoby się zdawać – mało ważne pytanie, urasta do rangi hamletycznego dramatu. Co jest dla ciebie najlepsze w życiu? Codzienne trwanie, które i tak musi się skończyć? Bo wszyscy przecież umrzemy. Czy najlepsze w życiu jest oddawanie się przyjemnościom dużym i małym, po których ślad ginie również i w twojej pamięci?

Pamiętasz “Pieśń o dobrej sławie” Kochanowskiego? “Nie przegra, kto frymarczy na sławę żywotem, azaby go lepiej dał w cieniu darmo potem”. Zastanawiałaś się nad sensem tych słów, czy były one dla ciebie tylko kolejną nudną lekturą obowiązkową, którą “trzeba przerobić”. Teraz jest dobry moment, by pomyśleć o tych słowach.

Fryderyk II Wielki, król pruski w latach 1740-1786, architekt pruskiej potęgi, miał podobno osobiście biegać na tyłach swoich wycofujących się wojsk w czasie bitwy pod Kolinem, okładać żołnierzy laską i krzyczeć do nich: “psy, chcecie żyć wiecznie?”. Tenże sam Fryderyk II Wielki pod koniec życia stwierdził w swoich pismach, iż „człowiek jest istotą działającą, stworzoną do działania, a najwyższym prawem etycznym jest spełnianie swych społecznych obowiązków wobec siebie i bliźnich”.

Rzymski cesarz, Marek Aureliusz, panujący w latach 161-180, zwany filozofem na tronie, choć więcej chyba czasu spędził w wojskowych obozach niż na tronie czy w bibliotece, napisał w swoich “Rozmyślaniach”: “Każdej chwili usilnie dbaj o to, jako Rzymianin i jako mężczyzna, byś, co masz właśnie pod ręką, to załatwił z pełną a nie udaną godnością i miłością, i swobodą, i zachowaniem sprawiedliwości i byś zapewnił sobie niezależność od wszelkich innych myśli. Zapewnisz zaś ją sobie, o ile będziesz każdą pracę wykonywał, jakoby ostatnią w życiu, tak by była wolna od wszelkiej nierozwagi i rażącej niezgody z nakazami rozumu, i od obłudy, i samolubstwa, i niezadowolenia z losu”.

Czy coś się wyłania z powyższych przynudnawych historycznych wycieczek? Owszem. Jako ludzie jesteśmy śmiertelni. Przeżycie jednej bitwy nie gwarantuje nieśmiertelności. ale pamięć o nas, ba, nasza sława, mogą zapewnić nam swego rodzaju życie wieczne. A nigdy nie wiemy, czy sprawa, jaką w tej chwili jesteśmy zajęci, nie będzie czasem ostatnią w naszym życiu i byłoby dobrze, by dała nam ona dobre świadectwo.po wsze czasy. Poeci i filozofowie uczą nas, iż najlepsze w życiu to stawać na wysokości zadania. Nie czekać, nie przyglądać się, nie pytać “co kraj zrobił dla nas?”, ale skupić się na tym, co my możemy w danej chwili zrobić dla kraju. A może choćby dla ludzkości?

Wielkie kraje i wielkie cywilizacje silne są siłą ludzi, jacy w nich żyją. Mocne cywilizacje tworzą takie mity o swojej potędze, iż nikt nie ośmieli się na nie napadać. A chylące się ku upadkowi cywilizacje prowokują kopniaki od barbarzyńców, którzy chcą się wedrzeć na świetne niegdyś salony i zobaczyć, jak one wyglądają oraz choć przez chwilę pożyć tym zgniłym, opływającym w dostatki życiem. Co motywuje Rosjan do popierania wojny? Mit o własnej potędze. Co motywuje rosyjskich żołnierzy ginących tysiącami w tej wojnie? Perspektywa zarobienia ogromnych, jak na Rosję, pieniędzy. Jakie motywacje kierują tobą? Pojechać na Malediwy, żeby znajomi ochujeli od fotek wyłożonych na Insta? Po co? I co dalej?

Co chcesz po sobie pozostawić dzieciom? Przegrane państwo? Czy nie jesteśmy w stanie niczego nauczyć się z historii i znowu jakiś poeta powtórzy za Słowackim, iż pochodzimy “z kraju – gdzie zawsze, pod dniach nieszczęśliwych, zostaje smutne pół – rycerzy – żywych”?

jeżeli jakiś wróg napadł na nasz kraj, to znaczy, iż już zawiedliśmy jako obywatele. Ty, ja – my wszyscy. Zamiast tworzyć państwo, którego nikt nie ośmieli się zaczepić, my jak głupi z kazań Piotra Skargi, opatrywaliśmy własne tłumoczki na tonącym okręcie, mając nadzieję, iż jakoś to będzie.

Ukraina nie była i nie jest silnym państwem, z którym potęgi takie jak Rosja musiałyby się liczyć. Ukraina przepieprzyła swoje dwadzieścia lat niepodległości na inercyjnym dryfie, który doprowadził ją do wytworzenia skorumpowanego, oligarchicznego systemu, za jaki adekwatnie mało kto powinien chcieć umierać. Do tej pory zadziwia mnie, iż nie padła jak domek z kart w 2022 r. Oznacza to, iż za fasadą zgniłej oligarchii kryje się w tym kraju prawdziwa wartość – ludzie, gotowi za nią umierać. Umierać dziś, żeby jutro ich dzieci mogły żyć w wolnym kraju. A co my, Polacy, gotowi jesteśmy zrobić dla naszego kraju? Co dla niego robimy? A może nie warto robić czegokolwiek? Może to nie nasz kraj, nie nasz pokój i nie nasza wojna? Naprawdę?

Uważasz, iż dla twoich i moich dzieci najlepsze będzie życie w jakimś zaciuchanym quasi-państewku pod rosyjskim butem na wzór PRL? Wiesz, ja się urodziłem w PRL i przeżyłem w nim dzieciństwo. Kiedyś znajomy rodziny przywiózł z RFN gazetkę reklamową ze sklepu z zabawkami. Godzinami oglądałem tę gazetkę, wpatrując się w te zabawki. Nie marząc o nich, bo i tak były nieosiągalne, tylko po prostu się na nie patrząc.

Gdy podrosłem na tyle, iż już umiałem pisać, napisałem kilka pocztówek do niemieckich oddziałów Hondy, Mercedesa, BMW i paru jeszcze marek samochodowych. Nie pamiętam, jakim cudem dostałem ich adresy. Ale pamiętam, iż napisałem koślawym, dziecięcym pismem, ze słownikiem polsko-angielskim na kolanach, żeby przysłali mi jakieś zdjęcia samochodów. I iż bardzo z góry dziękuję. I wysłałem. Ze znaczkami. Drogimi znaczkami. Na zwykłej poczcie.

Nigdy sobie nie wyobrazisz, jak bardzo się zdziwiłem i jak ogromna była moja radość, kiedy po miesiącu czy dwóch dostałem dwie grube koperty. Jedną od Mercedesa, drugą od Hondy. Były w nich kolorowe katalogi, wydrukowane na porządnym, kredowym papierze. Takie, jakie dziś leżą w każdym autoryzowanym salonie, kiedy jedziesz wymienić olej w swoim samochodzie. Ja te pieprzone katalogi, które jako siedmio- czy ośmioletni szczyl wyrwałem zza żelaznej kurtyny w latach 80-tych, mam do dziś. Z zamkniętymi oczyma wskażę ci półkę, na której leżą w moim starym, polskim mieszkaniu. I tę gazetkę ze zdjęciami zabawek też mam. I możesz wierzyć bądź nie, ale płaczę jak bóbr, kiedy piszę te słowa. Płaczę nad swoim przaśnym dzieciństwem, w którym kolorowa gazetka miała siłę fetyszu. Tego chcesz dla swoich dzieci i wnuków? Uważasz, iż to będzie dla nich najlepsze? Cieszenie się godzinami z kolorowego papierka? Nie? No, to zarepetuj broń i na pohybel skurwysynom!

Oj, poniosło mnie. Ale czasem trzeba z siebie wyrzucić emocje. To oczyszcza. Po prostu chcę ci otworzyć oczy. Polski cud gospodarczy, stabilizacja, bezpieczeństwo to nie jest coś dane raz i na zawsze. To trzeba chronić. A jeżeli już jeżdżą po kraju wraże czołgi, to nie ma co czekać, aż ktoś przyjdzie i uratuje nam ojczyznę. Jak pisał poeta – “bagnet na broń!”. I jeżeli nie zrobisz tego ty i ja, to czemu mają robić to inni? Są z jakiejś lepszej gliny ulepieni? Każdą rewolucyjną zmianę, należy zaczynać od zmienienia siebie samego.

I – last but not least (uwielbiam ten idiom) – kiedy ty przestajesz się bać, strach ogarnia innych. Psy zwykle gryzą tych, co przed nimi uciekają.

No dobrze, ale jak powyższe patriotyczne uniesienie i wezwania do broni mają się z wyrażoną przeze mnie na początku tego rozdziału opinią, iż od wojowania na współczesnej wojnie jest profesjonalne wojsko, a partyzantka nie ma wielkiego sensu?

Partyzantka nie jest od prowadzenia regularnych działań zbrojnych. Partyzantka na współczesnej wojnie ma dwa cele do osiągnięcia: by wróg nie czuł się zbyt pewnie na zajętym przez siebie terytorium i by cywile pozostali na zajętym przez wroga terytorium nie tracili ducha (oraz moralnego kompasu).

Rosjanie, którzy zajmowali tereny Czernihowszczyny w 2022 r., obawiali się, i to całkiem poważnie, banderowców. Żyjąc w Ukrainie od 2012 r. nie widziałem żadnego “banderowca”, niemniej nacierające wojska rosyjskie były święcie przekonane, iż w każdej wsi znajduje się ich spora grupa, a każdy budynek wyższy niż dwa piętra kryje w sobie co najmniej jednego banderowskiego snajpera i kilku operatorów RPG. Dlatego tego typu konstrukcje architektoniczne Rosjanie starali się omijać w swoich zmechanizowanych przemarszach jak najszerszym łukiem – jak to się mówi na wschodzie – od złego jak można najdalej.

Obawy Rosjan były wynikiem działania ich oficjalnej propagandy. Rosyjscy najeźdźcy mieli wszak za zadanie Ukrainę denazyfikować i oswobadzać od faszystowskich banderowców. Stąd ich dość absurdalne działania związane z poszukiwaniem tych “nazistów”, “faszystów” i “banderowców”. Stąd na przykład kontrolowanie osób na okupowanych terytoriach pod kątem posiadania tatuaży, jakie mogły wskazywać na przynależność do organizacji wojskowych i paramilitarnych.

Nie wiem po dziś dzień, jakie to miały być tatuaże i kto decydował o ich “wywrotowej” treści, wiem jednak, iż przebywając na terenie działań wojennych jako cywil, zdecydowanie lepiej nie mieć tatuaży. Żadnych. W żadnym, najbardziej choćby intymnym miejscu. Nigdy nie wiadomo, jaki artystyczny zawijasek zostanie uznany przez konkretnego szeregowego za “podejrzany” czy wręcz “nazistowski”, za co od razu może się należeć kula w łeb. Niestety, nie żartuję. Rosjanie słyną z totalnego ignorowania prawa wojennego, a skala popełnianych przez nich zbrodni na cywilach i jeńcach wojennych wciąż nie jest w pełni znana. Toteż jeżeli przejmujesz się, iż jako uczestnik czy sympatyk ruchu oporu narazisz się na kulę w łeb bez procesu czy choćby przesłuchania, pociesz się, iż to ryzyko istnieje zawsze, choćby jeżeli jesteś tylko Bogu ducha winnym cywilem, który mdleje na widok broni i munduru.

Skoro jednak Rosjanie autentycznie bali się, iż na terenach przez nich zajmowanych działa silny ruch oporu, było to skwapliwie wykorzystywane przez miejscowych. Parę kul wypuszczonych z myśliwskiej broni w lesie, w którym mogli stacjonować okupanci (choć nie musieli), skutecznie podgrzewało atmosferę. Ktoś zawsze te strzały usłyszał. Ktoś dodał do nich historię. Ktoś przekazał historię dalej, dorzucając do niej kolorytu. I w ten sposób do uszu okupantów dochodziły straszne opowieści o samotnym myśliwym-mścicielu, ukraińskim weteranie z czasów sowieckiej interwencji w Afganistanie, który zabił nocami już 20 rosyjskich żołnierzy, obcinając trupom uszy jako trofea.

Te same parę kul wystrzelonych “na wrony” wlewało otuchę w serca miejscowych. Przecież było oczywiste, iż po nocach “nasi chłopcy” polują na kacapów. Samemu lepiej z domu nie wychodzić, bo godzina policyjna i straszno, ale oni tam przecież są – słychać, iż nie dają się ruskim spokojnie wyspać.

Gdzie była granica między prawdą i mitem? Nie wiem. Wiem, iż czasem spaliła się jakaś zabłąkana ciężarówka z amunicją czy nieustannie krążące polami w poszukiwaniu przejść na tyły benzowozy. Parę razy sam wjeżdżałem na wychodzących znikąd “leśnych ludzi”. Uff, muszę przyznać iż widok wyłaniających się z lasu chłopców w dresach i adidasach z kałaszkami zawsze był mocno stresujący. Brak emblematów i dystynkcji do chwili bezpośredniego kontaktu słownego uniemożliwiał rozpoznanie, kto zacz? – ukraińscy partyzanci czy rosyjscy maruderzy?

Obecność partyzantów (rzeczywista bądź legendarna) gwarantowała również przyzwoitość zachowania się miejscowych w sytuacji braku cywilnych władz. Konflikt ukraińsko-rosyjski ma i tę specyfikę, iż część ludności Ukrainy sprzyja mniej lub bardziej wyraźnie najeźdźcom. Nie zdradzę tajemnicy wyjawiając, iż wszędzie znajdzie się jakiś odsetek rusofili, którzy będą się cieszyć z tego, iż ruskie wprowadzają swoje porządki. Ba, zdarzało się, iż tacy rusofile ginęli z rąk Rosjan, którym nie bardzo chciało się wnikać w to, jakie polityczne poglądy reprezentował napotkany na ich drodze “chachoł”.

Nie trzeba być żadnym prorokiem, iż świadomość operowania w okolicy partyzantów zdecydowanie obniżała poziom miłości rusofili do wojsk okupacyjnych. Lepiej było się bowiem nie afiszować z oznakami euforii z powodu nastania rosyjskiego miru, kiedy w nocy mogli przyjść “banderowcy” i wytłumaczyć, iż tego typu zachowania nie są pożądane.

W razie ewentualnej wojny na terenie Polski partyzantka będzie miała do spełnienia dokładnie takie same zadania: pozbawianie spokojnego snu okupantów i powstrzymywanie tendencji kolaboracyjnych. Nie mówię, iż musisz biegać z karabinem po lesie i kąsać najeźdźców po zapadnięciu zmroku niczym jakiś John Rambo. Ale jeżeli w czasie pokoju zbliżysz się do kręgu pasjonatów strzelectwa w swojej okolicy (a może choćby zgromadzisz jakiś własny arsenał), to i opcję partyzantki możesz wziąć pod uwagę.

Moje doświadczenie pokazuje, iż partyzantem nie trzeba być na “pełny etat”. Tam, gdzie przebywałem, grupa partyzancka zbierała się “ad hoc” i po wykonaniu zadania rozchodziła się po prostu do domów. Bez przymusu, bez zobowiązań, bez specjalnego zżywania się, choćby bez sformalizowanego dowództwa – im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz. Jasna sprawa, był to sam początek pełnoskalowej inwazji i nic jeszcze nie było okrzepłe. Wręcz przeciwnie – wszystko tylko co się formowało. Jedna istotna sprawa – jeżeli masz już broń, to nie trzymaj jej w domu. No, chyba iż pistolet (łatwo schować) na wypadek gdyby trzeba było bronić się w domu albo popełnić samobójstwo. Tak, tak – “kule są dla wroga, a ostatnia dla mnie”, jak głoszą słowa partyzanckiej piosenki z czasów II wojny światowej. Niestety, czas W, to czas podejmowania skrajnych decyzji. Ale i czas, w którym ma się poczucie, iż naprawdę się żyje i iż życie to jest cenne.

Jak widzisz, fakt przebywania cywili na teatrze działań, rodzi szerokie implikacje. Dla ojczyzny, dla najeźdźcy, dla rodzimej armii, dla miejscowej administracji i dla poszczególnych ludzi, którym przyszło istnieć w cieniu toczącej się wojny. Swoje decyzje musisz podejmować sama. Ja maluję tylko przed tobą kolorową paletę postaw możliwych do przyjęcia i wynikających z nich konsekwencji. Nie wiem, gdzie ty poczujesz się najlepiej i na swoim miejscu. To może być Chicago w USA, gdzie będziesz organizować zbiórki środków na pomoc dla walczącego kraju. Równie dobrze to może być Białowieska Puszcza, w której będziesz kryć się niczym drapieżnik porywający nocami zabłąkanych okupantów, by przegryźć im gardła. To twoje decyzje. Ja mam tylko jedną prośbę: dokonując wyboru, nie kieruj się wyłącznie swoim interesem. Pamiętasz, co o tym pisał Mickiewicz?:

“[...]
Patrz, jak nad jej wody trupie
Wzbił się jakiś płaz w skorupie.
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem;
Goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu,
To się wzbija, to w głąb wali:
Nie lgnie do niego fala, ani on do fali;
A wtem jak bańka prysnął o szmat głazu!
Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby:
To samoluby!”

Nie przepadam za Mickiewiczem, ale tu miał rację. Nie bądź samolubem. Wnieś coś od siebie do życia społeczności.
Read Entire Article