Jest zdumiewające, iż w państwie uchodzącym za ostoję religii miłości, tym co nakręca nasze emocje jest nienawiść.
Bądźmy szczerzy: nienawidzimy innych i dobrze nam z tą nienawiścią, bo uznajemy, iż jest słuszna. Problem w tym, iż prawo do niej mają tylko ofiary. Kiedy jest dziedziczona, prowadzi do wypaczeń mogących skutkować kolejnymi nieszczęściami i rodzeniem się nowych pokładów nienawiści.
Prawo do nienawiści
Póki żył mój Dziadek, ojciec mojego Taty, nie ukrywał swojej nienawiści do Armii Czerwonej. I miał do niej prawo – walczył z czerwonoarmistami w 1920 roku, walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku. Poniósł za to srogą karę w postaci zsyłki w głąb ZSRR. Pojechała cała rodzina, nie wszyscy przeżyli. Kiedy Hitler napadł na ZSRR, Dziadek czekał na ogłoszenie wyroku śmierci za pomoc okazaną znajomemu w ucieczce z Dalekiej Północy Rosji. Później mógł skorzystać z prawa do amnestii. Dzień tej napaści, 22 czerwca 1941 roku, traktował jak święto rodzinne. Wstąpił do Armii Andersa i kolejne lata poświęcił na walkę z Niemcami. Byłem zbyt młody, kiedy umierał i nie przyszło mi do głowy zapytać, kogo bardziej nienawidził: Armii Czerwonej czy Wehrmachtu. Jego opowieści o rosyjskiej tajdze i zdobywaniu Monte Cassino traktowałem jak opowiadania o odległej historii. Bardzo, bardzo odległej.
Póki żył mój Dziadek, ojciec mojej Mamy, kultywował pamięć o ofiarach Rzezi Wołyńskiej. Dużo, bardzo dużo mi o tym opowiadał. Te opowieści znałem na pamięć, ale im byłem starszy, tym bardziej coś mnie w nich uderzało. Dziadek był najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu; ostoją ciepła, naturalnej dobroci i życzliwości. Kiedy jednak opowiadał o mordach jakie widział w swojej wiosce, jego stosunku do oprawców nie sposób było nazwać inaczej niż nienawiścią. Prawdziwą, szczerą i – w mojej ocenie – bardzo usprawiedliwioną. Jak miał tłumić uczucia opowiadając ze szczegółami o zaszlachtowaniu swojego ojca (mojego pradziadka) siekierami i przecięciu go na pół piłą? Jak miał tłumić uczucia opowiadając o swoim młodszym bracie, który został 16 razy pchnięty ukraińskim bagnetem. Czy miał kryć uczucia opisując drzewo, na którym już wisiały sznury dla mojej Babci i Mamy? Czy nie miał prawa do tego uczucia, kiedy wspominał, jak kilkudziesięciu mężczyzn (sąsiadów, kolegów) dosłownie polowało na niego? Czy miał zapomnieć, jak zbierał szczątki swego ojca i pod osłoną nocy grzebał je na cmentarzu, by choć spoczęły w poświęconej ziemi? Nie było takiej siły, która mogłaby mu odebrać prawo do nienawiści. Podobnie jak Jego Córce, czyli mojej Mamie.
Po różnych stronach
Kiedy Dziadek opowiadał o rzezi, opowieści tych nigdy nie słuchała moja Babcia, którą kochał nad życie. Była piękną Ukrainką, w której zakochał się przystojny Polak i razem postanowili iść przez życie. (Tak, urodziłem się w Polsce, w polskiej rodzinie, ale mam w sobie 25% ukraińskiej krwi). Skąd wzięła się więc w Ukraińcach taka nienawiść, by chcieć zamordować swoją rodaczkę, czyli moją Babcię i jej dziecko? Nigdy nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Przeciwnie, moja niewiedza rośnie. Szczególnie od czasu, kiedy dowiedziałem się, iż jednym z organizatorów tej rzezi musiał być mój ukraiński pradziadek, „wielki ukraiński patriota” – jak o nim usłyszałem. Nie wiem, czy to on wydał rozkaz do jej rozpoczęcia, ale o niej wiedział. I nie ostrzegł ani córki, ani wnuczki, ani zięcia.
Co odróżniało katorgę tej części mojej rodziny, która trafiła do tajgi, od tej, która przeżyła piekło na swoim podwórzu? Sprawcy. W pierwszym wypadku był to system powstały z utopijnej filozofii autorstwa Niemca Marksa, Anglika Engelsa, Rosjanina Lenina, Polaka Dzierżyńskiego, Gruzina Stalina i Abchaza Berii. W drugim wypadku sprawcami byli koledzy, sąsiedzi, nierzadko członkowie rodziny. Co ich do tego popchnęło? Skrajny nacjonalizm zrodzony w strukturach OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) i twórczo rozwijany w szeregach zbrodniarzy Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA).
Odpowiedzialność
Dziadkowie ze strony Taty, mówiąc o odpowiedzialności, winili za swoje nieszczęścia ustrój, nie próbując przekładać odpowiedzialności na obywateli ZSRR, których również postrzegali jako ofiary systemu. Zupełnie inaczej postrzegali to Dziadkowie ze strony Mamy; ich oprawcami byli bardzo konkretni ludzie.
Równo dziesięć lat temu postanowiłem odwiedzić miejsca obu tych kaźni. Dotarłem w rejon Archangielska i odnalazłem miejsce życia ludzi z transportu tzw. Pierwszej Zsyłki Syberyjskiej (10 lutego 1940 roku). Nie pomogły mi w tym władze Rosji, ale prości ludzie, których poznałem podczas wyprawy. To oni wynajęli mi specjalny samochód, który był w stanie przebić się przez miejscowe bagna. Oni byli moimi przewodnikami. Pomogli mi odnaleźć miejsce życia mojej Rodziny, w tym grób dziecka, które znałem tylko z opowiadań – mojego kilkuletniego stryjka.
Zupełnie inaczej było, kiedy w dawnym województwie tarnopolskim odnalazłem dom Dziadków. Nikt z miejscowych nie chciał mi go wskazać. Kiedy w końcu pod niego trafiłem, siedzące nieopodal kobiety były przekonane, iż przyjechałem go odebrać. Czekały tak na mnie 70 lat… Dom zobaczyłem z ulicy. Nikt nie poczęstował mnie choćby szklanką wody.
Wnioski bez nienawiści
Czy mieszka we mnie nienawiść? Nie! Musiałbym być idiotą, gdybym próbował odpowiedzialnością za wydarzenia sprzed 80 lat winić współczesnych. Utrzymuję stały kontakt z dziesiątkami Ukraińców i Rosjan. Dbam o te przyjaźnie, zwłaszcza po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej, bo nie dam w sobie zaszczepić nowych pokładów nienawiści ani wmówić, iż wszyscy Rosjanie lub Ukraińcy są źli. Bo nie są! Bez względu na to, co próbuje się nam wmówić.
Kreślę te słowa na kanwie obchodów rocznicy Rzezi Wołyńskiej. Czy wybaczam Ukraińcom? Nikt nie dał mi takiego prawa – nie uważam się za ofiarę, a nikt nie wpadł na to, by za życia zapytać o to moją Babcię, Dziadka, Mamę. Oni nie wybaczyli. Z tego samego powodu obywatelom ZSRR nie mam prawa wybaczać lub nie wybaczać katorgi Rodziny wywiezionej hen, na północ Rosji.
Wydawać by się mogło, iż wydarzenia te nie powinny nas już dzielić, a jednak… Rosjanie nad wyraz gwałtownie przyswajają ideologię nacjonalizmu, a Ukraińcy nie chcą rozliczyć się z przeszłością. Podłe to, bo w jednym i drugim wypadku odpowiedzialność za to ponoszą rządy, które budują mury w imię swoich doraźnych interesów politycznych.
Historia ma to do siebie, iż nie jest ani słuszna, ani niesłuszna; może być tylko prawdziwa, bo odnosi się do tego, co już miało miejsce. Sens jej tkwi zaś w tym, by przyszłe pokolenia umiały wyciągnąć z niej wnioski. jeżeli nie zdołają tego zrobić, krew tych, którzy ją tworzyli, uznać należy za niepotrzebnie przelaną i pogrzebać pamięć o nich.
Dariusz Cychol
Artykuł ukazał się w nr 27 (2023) tygodnika „Fakty po Mitach”. Śródtytuły od Redakcji MP.