Silne, charyzmatyczne, dominujące nad innymi przywództwo często bywa stawiane na piedestał, choćby w demokracji. Za rzadko docenia się podejście odmienne, które zradza się w naturalny sposób w warunkach konsensualnych demokracji, znanych z państw o głębokich podziałach społeczno-politycznych i równocześnie chronicznym wręcz rozdrobnieniu partyjnym, takich jak kraje Skandynawii i Beneluksu. Tymczasem w realiach sterowania wielkimi strukturami organizacji międzynarodowych, gdzie sprzeczności interesów i nieustępliwość przywódców państw członkowskich generują sytuacje niezwykle chybotliwej dynamiki, co rusz grożącej nowym kryzysem, to właśnie koncyliacyjny i wyzuty niemal z emocji styl przywództwa rokuje najlepiej. W okresie głębokiego kryzysu w Pakcie Północnoatlantyckim, który objawił się w postaci spadku zaufania na linii USA-Europa oraz w związku z samodzielną drogą Francji w pierwszej połowie lat 60-tych, taki właśnie styl przewodzenia testowi najwyższej próby miał okazję poddać Dirk Stikker.
Stikker urodził się w prowincji Groningen w 1897 r., w rodzinie silnie powiązanej z różnego rodzaju biznesem. Wśród przodków miał i farmerów, i panów na włościach, i armatorów. Jego ojciec był zaś bankierem i to u niego Dirk stawiał pierwsze kroki swojej kariery zawodowej niedługo po zdobyciu dyplomu prawnika na Uniwersytecie w Groningen. Po roku pracy zdobył jednak posadę w większym Twentsche Bank, a po kilkunastu latach zmienił branżę i w 1935 r. został dyrektorem w słynnym na cały świat browarze Heineken.
Stikker urodził się i wychował w Holandii, której społeczną rzeczywistość regulował system tzw. pilaryzacji. Ludzie byli obywatelami jednego kraju, ale stosowali wzajemny „apartheid”, oparty nie o rasowe, a o religijno-ideologiczne kryteria. Istniały trzy dobrze zorganizowane „filary” (katolicki, protestancki i socjalistyczny) oraz czwarty, o wiele bardziej zatomizowany „filar” liberalny, do którego należała rodzina Stikkerów. Holendrzy unikali kontaktu z członkami obcych „filarów” – nie tolerowano „mieszanych” małżeństw, nie czytano tych samych gazet, nie uczęszczano do tych samych szkół, były „protestanckie restauracje”, „socjalistyczne bary”, „katoliccy fryzjerzy” i „liberalne taksówki”. Wzajemne unikanie się upatrywano jako jedyną możliwość uchronienia państwa przed rozpadem.
Każdy „filar” miał oczywiście także swoje partie polityczne, które jednak niekiedy zawierały koalicję, Tylko na tym poziomie „filarom” wolno było się do siebie zbliżać. W tych realiach ukształtowała się kultura wygaszania temperatury politycznych sporów, negocjacji „do upadłego”, poszukiwania minimalnych choćby konsensusów i przeprowadzania jak największej ilości procesów politycznych za zamkniętymi drzwiami. Rezultaty i uzgodnienia prezentowano tylko opinii publicznej jako coś danego – oczywiście każda partia swojej opinii publicznej.
Dirk Stikker był siłą rzeczy przez tą mentalność ukształtowany – niemal kulturowy szok wywołała w nim obserwacja na miejscu w USA gwałtowności i bezpretensjonalnej agresji amerykańskiej kampanii wyborczej w 1932 r. między Rooseveltem a Hooverem. W jego oglądzie świata, biznesu i później polityki wartościami podstawowymi były współpraca, koncyliacja, kompromis oraz nieufność wobec wszelkich przerostów ego. Stikker należał jednak też do pierwszych osób publicznych, które postanowiły zrobić krok do przodu i na bazie idei koncyliacyjnej poszukiwać płaszczyzn dla wykraczania poza pilaryzację. Jeszcze podczas okupacji hitlerowskiej przygotowywał, a w 1945 r. założył „Fundację na rzecz Pracy”, która miała stanowić forum dialogu i współpracy pomiędzy związkami zawodowymi a zrzeszeniami pracodawców, a więc ludźmi z reguły należącymi do różnych „filarów”. W jej deklaracji założycielskiej Stikker napisał, iż „wspólne doświadczenie cierpienia, zadanego przez niemieckiego okupanta, spowoduje iż zanikną dawne [holendersko-holenderskie] antagonizmy, mury segregacji zostaną obalone”. Była to dalekowzroczność, ale i nadmierny optymizm – „pilaryzacja” miała wtedy przed sobą jeszcze dwie dekady.
Inicjatywa Stikkera otworzyła mu jednak drogę do polityki. Wraz z grupą polityków przedwojennej partii „pro-państwowców” założył Partię Wolności, która po kooptacji grupy centrolewicowych liberałów przekształciła się w Ludową Partię dla Wolności i Demokracji (VVD) – dziś jedną z największych sił politycznych w Holandii. Po wyborach 1948 r. VVD weszła do koalicji rządowej, a Stikker objął urząd szefa dyplomacji, który sprawował do 1952 r. (gdy VVD zgłosiła wniosek nieufności wobec rządu z powodu polityki kolonialnej w Nowej Gwinei i wycofała swoich ministrów). W tym okresie Holandia odegrała aktywną rolę zarówno przy kształtowaniu NATO, jak i powołaniu Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali.
Stikker dodał więc do swoich doświadczeń biznesowych znaczące credentials w polityce międzynarodowej. Tą drogą miał podążyć przez resztę swojej publicznej kariery: był ambasadorem Niderlandów w Londynie, przedstawicielem przy poprzedniczce OECD, w końcu w Radzie Północnoatlantyckiej. Zwłaszcza w tej ostatniej funkcji nawiązał rozliczne, bliskie kontakty, m. in. z Deanem Achesonem, Konradem Adenauerem, Paulem-Henri Spaakiem czy gen. Laurisen Norstadem. Pomimo nieufności i oporów Francji de Gaulle’a, w 1961 r. Dirk Stikker objął funkcję sekretarza generalnego NATO. W samym środku narastania tarć w łonie sojuszu.
W Waszyngtonie zachodziła właśnie zmiana polityczna i Demokraci Kennedy’ego forsowali zmianę w strategicznej koncepcji „zimnej wojny”. Eisenhowerowska doktryna „masowego odwetu” została zastąpiona doktryną „elastycznej reakcji”. Zasadniczo słuszne przejście od wizji natychmiastowego rzucenia na ZSRR całego arsenału jądrowego do wizji wielu opcji reagowania w zależności od powagi sytuacji (w tym opcji ograniczenia się do użycia tylko broni konwencjonalnej, aby ograniczać eskalację) budziło w Europie obawy o możliwe wycofanie się USA ze zobowiązań wobec niej i uczynienie ze „starego kontynentu” ponownie jedynego pola nowej, konwencjonalnej, III wojny światowej. W stolicach europejskich, zwłaszcza w Paryżu, dostrzeżono także zmienione podejście nowej administracji, która traktowała NATO nie jako sojusz równych, a tylko jako jedno z wielu narzędzi amerykańskiej polityki obronnej.
Stikker rozumiał zarówno potrzebę odświeżenia strategii USA, jak i obawy Europejczyków. Za najważniejszy uznał problem wiarygodności NATO, które de facto nie posiadało żadnej kontroli nad arsenałem jądrowym jego państw członkowskich. Pełna kontrola, w tym nad decyzjami o użyciu lub nieużyciu tych arsenałów, leżała w rękach rządów w Waszyngtonie, Londynie i Paryżu. Oznaczało to, iż wojna jądrowa mogła w każdej chwili wybuchnąć bez formalnej decyzji NATO, ale także iż pomimo decyzji większości jego członków arsenał ten nie zostałby użyty w danym kryzysie, gdyby innego zdania były te trzy stolice. Stikker chciał, aby wszelkie „ograniczone reakcje” w doktrynie „elastycznej reakcji” zostały poddane decydowaniu w radzie NATO, a choćby sugerował ustanowienie (znanego dzisiaj z Rady Europejskiej w UE) modelu głosowania ważonego. Naturalnie był świadom, iż tego rodzaju perswazje nie trafią w Waszyngtonie na przychylność.
Nie był też w stanie zapobiec decyzji Paryża o wycofaniu się z wojskowych struktur NATO. Pomimo zajęcia przez Stikkera w sporze o doktrynę pozycji bliższej Europejczykom, Paryż uznawał sekretarza generalnego sojuszu za polityka nadmiernie „pro-atlantyckiego”, czyli proamerykańskiego. Stikker dostawał rykoszetem za stałe utarczki francusko-holenderskie we wszystkich gremiach Wspólnot Europejskich, gdzie holenderska dyplomacja w istocie miała podówczas doktrynalny niemal zwyczaj głosować zawsze przeciwko stanowisku francuskiemu. Ale uszom samego de Gaulle’a pewnie nie uszły nieprzychylne Francji komentarze Stikkera, na jakie pozwał on sobie okazjonalnie jako ambasador na placówce w Londynie (gdzie frankofobia otwierała oczywiście niejedne angielskie drzwi). Po objęciu urzędu Stikker musiał kilka miesięcy czekać na „audiencję” u megalomańskiego prezydenta Francji (rzekomo otrzymał ją w końcu tylko dzięki interwencji Adenauera). Również samo spotkanie zostało przez Francuzów wykorzystane, aby niezgodnie z protokołem dać Stikkerowi do zrozumienia, iż nie jest w Pałacu Elizejskim nadmiernie mile widzianym gościem.
Zarówno w takich okolicznościach, jak i w skazanych na niepowodzenie, acz ciągle ponawianych próbach dialogu z ludźmi Kennedy’ego o strukturze decydowania w NATO, Stikker nigdy nie tracił rezonu, nie złościł się i nie dawał upustu jakimkolwiek emocjom. Poniżany w Paryżu, sam zachował się nienagannie według protokołu. Wiedział, iż żadna z tych sytuacji nie ma miejsca ze względu na jego osobę, więc nie brał tego do siebie. Widział kontekst, napięcia i konflikty interesów w NATO. Wykazał się cierpliwością, w zasadzie „holenderskością”. Działał zgodnie z założeniem, iż żadna odmowa nie oznacza niemożliwości kontynuowania dialogu, żadne drzwi nie zamykają się na zawsze, kompromis zawsze pozostaje dalekosiężną możliwością, a unoszenie się dumą czy honorem i zadrażnianie relacji międzyludzkich z jakimkolwiek decydentem jest głupie, bezcelowe, bezproduktywne i rozpraszające uwagę.
Trzy lata na czele NATO – Stikker złożył rezygnację w 1964 r. z powodu dość poważnych problemów zdrowotnych – nie były wielkim sukcesem. Jednak nawarstwienie się sporów w sposób istotny groziło wtedy dezintegracją sojuszu. Tymczasem Stikker nie tylko potrafił skanalizować francuską woltę do poziomu de facto tylko formalnej zmiany (o Francji mówił, iż faktycznie nie jest w stanie samodzielnie realizować własnej strategii obrony jądrowej i w przypadku realnego zagrożenia eskalacji „powróci w mgnieniu oka”), ale i – mimo poważnych wewnętrznych kryzysów – utrzymał nienaruszonym wizerunek NATO jako realnej siły i zagrożenia dla ZSRR. Aż do końca „zimnej wojny” NATO skutecznie realizowało wobec Kremla strategię odstraszania. Także w pierwszej połowie lat 60-tych, kiedy wskazówki „zegara zagłady” znalazły się najbliżej godziny dwunastej.
Od 1963 r. Stikker był opisywany w mediach i zakulisowych plotkach jako człowiek ciężko chory. Rzeczywiście, jeszcze jako szef NATO, przeszedł poważne operacje. A jednak dane mu było cieszyć się dość długą emeryturą. Zmarł w Wassernaar w 1979 r.