Zakończona właśnie konferencja w Monachium miała niespodziewanie przełomowe znaczenie dla przyszłości Ukrainy. Zamknięto drzwi do perspektyw członkostwa Ukrainy w NATO. Zrobili to Amerykanie, ale w wielu stolicach europejskich nie dało się nie zauważyć uczucia ulgi. INie dotyczy to tylko Węgier czy Słowacji.

Ukrainie pozostała więc jedynie perspektywa członkostwa w Unii Europejskiej, również kontestowana przez wiele państw europejskich. Węgry, Słowacja i Rumunia chcą praw ich mniejszości, Polska i Francja chcą ograniczenia przepływu produkcji rolnej, Polska ponadto chce przełomu w sprawie rzezi wołyńskiej, zakończenia antypolskiej propagandy i edukacji w szkołach, Holandia i inne państwa „skąpcy” uważają, iż Unii nie stać na akcesję, itd. Ale to wszystko jest do wynegocjowania w procesie akcesyjnym. Pozostaje więc temat najważniejszy dla Ukrainy – gwarancje bezpieczeństwa, których Unia w obecnym kształcie nie jest w stanie zapewnić. Rozwiązanie idealne – członkostwo w NATO, czyli objęcie Ukrainy amerykańskim parasolem, nie wchodzi w grę od samego początku, od 2008 r., gdy Ukraina i Gruzja zgłosiły wolę akcesji. Prezydenci Obama, Biden i Trump otwarcie i kategorycznie to wykluczali. Wynika to z bilansu sił USA, które w przeciwieństwie do ubiegłego wieku nie będą w stanie prowadzić dwóch potencjalnie nuklearnych wojen (ujawnił to m.in. think tank RAND Corporation). Muszą się skoncentrować na jednym najgroźniejszym kierunku, którym są Chiny. Stąd presja USA na Europę, by zwiększyła wydatki obronne i sama rozwiązywała problemy europejskie, uwalniając od tego USA.
Ukrainie niestety czas ucieka. Z jednej strony ponosi porażki na froncie, na którym ma coraz mniej żołnierzy, z drugiej narasta zmęczenie społeczeństwa wojną i ekipą Zełenskiego. Stąd Rosja prze do nowych wyborów prezydenckich, w których Zełenski ma coraz mniejsze szanse. Moskwa oczekuje wybrania bardziej ugodowego prezydenta, lub choćby prorosyjskiego, jak zdrajcy Janukowycz czy Medwedczuk. Ponadto Trump przyjął narrację Putina o konieczności wyborów, co dodatkowo może skomplikować sytuację w Ukrainie. Jest to jeden z tych gestów, obok np. ponownego zaproszenia Rosji do G7 czy złotosłowia o Putinie, by zachęcić go do negocjacji.
Sprawa gwarancji bezpieczeństwa, o które walczy Ukraina od nieszczęsnego Memorandum budapesztańskiego z grudnia 1994 r., jest niezałatwiona. Zawarte w Memorandum sformułowania o gwarancjach USA, Wielkiej Brytanii i Rosji dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy (potwierdzone później przez pozostałych stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, czyli Francję i Chiny w specjalnej rezolucji), okazały się tyle samo warte, co gwarancje Anglii i Francji dla Czechosłowacji z grudnia 1938 r. Państwa zachodnie w obu przypadkach uznały swoje podpisy jedynie jako niezobowiązujące prawnie dyplomatyczne potwierdzenie intencji, niezobowiązujące w szczególności do międzynarodowych akcji politycznych czy działań militarnych. Ukraińcy boleśnie się o tym przekonali w 2014 r., gdy Rosja, nie będąc pewna reakcji Zachodu, nieudolnie się krygowała i swoją inwazję na Ukrainę ukryła pod zasłoną rzekomych „powstań narodowo-wyzwoleńczych” ukraińskich Rosjan na wschodzie i południu Ukrainy oraz mętnych działań poprzebieranych żołnierzy „zielonych ludzików” na Krymie. Zachód zaprotestował i nałożył na Rosję symboliczne sankcje, ale nic ponadto. kooperacja gospodarcza i polityczna z Rosją przez cały czas kwitła. To wtedy rurociągi Nord Stream I i II ruszyły pełną parą. Nie zerwano stosunków dyplomatycznych i handlowych. Zresztą i Ukraina zrobiła to dopiero po kolejnej inwazji w lutym 2022 r., a wcześniej dostarczała Rosji m.in. broń, której Rosja użyła do napaści na nią.
Sprawa braku gwarancji bezpieczeństwa była przyczyną upadku prób zakończenia wojny w drodze negocjacji w Mińsku (Mińsk I i II). Uczestniczące w nich Francja i Niemcy, pełne wielkomocarstwowego zadęcia, okazały się państwami niezdolnymi do dania Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa. Już po wybuchu wojny w 2022 r. Wielka Brytania zaoferowała mediacje w Stambule, ale i ona nie była w stanie dać Ukrainie realnych gwarancji bezpieczeństwa, co symbolizuje upadek pozycji tego państwa mieniącego się do niedawna imperium i supermocarstwem. Porozumienie stambulskie więc upadło.
Europa także nie chce umierać za Ukrainę. Nie chce wojny z Rosją, która może się przeistoczyć w wojnę pełnoskalową, potencjalnie nuklearną. Politycy europejscy są świadomi, iż Europa stoi na przegranej pozycji i bez wsparcia USA nie jest w stanie się obronić, nie mówiąc o jakichkolwiek działaniach zaczepnych. choćby po inwazji na Ukrainę w 2014 r. Europa nie przestała się rozbrajać. Jeszcze np. w 2023 r. Wielka Brytania realizowała plan drastycznego zmniejszenia swoich wojsk lądowych. Prezydent Zełenski podliczył niedawno, iż łączne siły zbrojne państw europejskich (bez USA i Kanady) to mniej niż obecne siły armii rosyjskiej. A Rosja zwiększa je w tej chwili o dodatkowe 10-15 dywizji (o 150 tys. żołnierzy) do rozlokowania na Białorusi i wzdłuż granic zachodnich Rosji. Dla porównania Polska ma w tej chwili mniej więcej ukompletowane cztery dywizje i dwie nowe w trakcie formowania. O programie przywracania adekwatnych do zagrożeń zdolności bojowych w Europie na razie zaczęło się mówić. przez cały czas siedem europejskich państw, na czele z bogatą i ludną Hiszpanią, odmawia wydawania na własne wojska 2 proc. PKB, a inne, w tym bogate Niemcy, udają, iż wydają 2 proc. Przykład Polski, jak długo i mozolnie trwa budowa nowych dywizji, pokazuje, iż Europie potrzeba co najmniej pięciu lat na zbudowanie swoich. Rosjanom idzie to szybciej, bo od słynnego przemówienia Putina w 2007 r. w Monachium, w którym zapowiedział odbudowę imperium, Rosjanie ciągle rozwijają i modernizują swoje siły zbrojne. Rosja więc wie, iż od strony Europy nic jej nie zagraża i może robić praktycznie, co chce. Europa ponadto nie ma własnych wydzielonych sił zbrojnych. Wszystkie działają pod dowództwem NATO w Mons, czyli faktycznie pod dowództwem amerykańskim. Jak się o tym przekonałem, pracując w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli, wszystkie najważniejsze stanowiska dowódcze i polityczne są obsadzone przez Amerykanów, łącznie ze stanowiskiem głównodowodzącego. To było dobre rozwiązanie praktyczne, bowiem amerykańscy dowódcy mają największe doświadczenie w prowadzeniu operacji wojskowych, są wyselekcjonowani w największej armii NATO, przewyższają wiedzą wojskową i doświadczeniem dowódców z jakiegokolwiek natowskiego państwa. Ponadto Amerykańscy dowódcy w NATO muszą dobrze współgrać z dowództwami armii USA, której potencjał to w niektórych obszarach ok. 80 proc. całego potencjału NATO (np. lotnictwo transportowe, lotniskowce, okręty podwodne, lotnictwo strategiczne, itd.), a generalnie to zdecydowany dominator. Drugą stroną medalu jest to, iż NATO jest znacznie bardziej instrumentem polityki USA aniżeli Unii Europejskiej. W sytuacji gdy polityka USA była tożsama lub zbieżna z polityką głównych państw europejskich, nie stanowiło to problemu. Teraz, w dobie dramatycznego zwrotu w polityce USA dokonywanego przez prezydenta Trumpa, zaczyna to Europę mocniej uwierać.
Od lat w kręgach politycznych Europy toczy się dyskusja, napędzana głównie przez Francję, by te proporcje wyrównać. Sprawa doskwiera Francji od dziesięcioleci do tego stopnia, iż na ok. 20 lat w latach 60. opuściła ona struktury wojskowe NATO. Zgłasza też ona od lat postulaty budowania europejskiej tożsamości obronnej w oparciu o Unię Europejską, a ostatnio autonomii obronnej z uwzględnieniem NATO. Ścierają się w tej chwili dwie główne koncepcje: pragmatyczna prezydenta Francji Macrona o stopniowym wyodrębnieniu w ramach istniejącego NATO jego europejskiego filaru, zdolnego do samodzielnego (bez USA) przeprowadzania operacji, korzystając z bogatego zaplecza logistycznego i infrastrukturalnego wypracowanego przez lata, również wysiłkiem państw europejskich.
Jest też koncepcja romantyczna, zgłoszona ponownie ostatnio przez prezydenta Zełenskiego, który w obliczu porażki w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO chciałby, by Unia Europejska została wyposażona w zbrojne ramię i w sposób wiarygodny udzieliła Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa. Wysunął pomysł stworzenia wspólnych Sił Zbrojnych Europy z udziałem armii ukraińskiej. Jak stwierdził, okres, w którym można było polegać głównie na USA, należy już do przeszłości. Wielu przywódców mówiło, iż Europa potrzebuje własnej armii: Armii Europy i ten czas nadszedł. Siły Zbrojne Europy muszą zostać stworzone. Nie chodzi tylko o zwiększenie wydatków na obronność. Pieniądze są potrzebne, owszem, ale same pieniądze nie powstrzymają wrogiego ataku. Chodzi o to, aby ludzie zdali sobie sprawę z potrzeby ochrony własnego domu. Jego zdaniem europejskie armie nie dadzą rady powstrzymać potencjalnego ataku Rosji bez pomocy ukraińskich wojskowych, tylko armia jego kraju ma w tej chwili w regionie prawdziwe, nowoczesne doświadczenie bojowe.
Obecnie Unia Europejska nie pracuje nad budową odrębnej od NATO struktury obronnej w Europie. Poza stałym, acz nieskonkretyzowanym francuskim postulatem budowy Europejskiej Autonomii Strategicznej i Europejskiego Filaru NATO, funkcjonują zalążkowe projekty w ramach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony Unii Europejskiej: Komitet Wojskowy Unii Europejskiej, Sztab Wojskowy Unii Europejskiej, Eurokorpus, Europejskie Grupy Bojowe i Europejska Agencja Obrony. To za mało, a potencjał organizacyjny, intelektualny i logistyczny jest w NATO, a nie w Unii Europejskiej. Na razie Unia pracuje, z problemami, nad rozbudową potencjałów produkcyjnych przemysłów zbrojeniowych poszczególnych państw członkowskich. Niewykluczone, iż po konfrontacyjnych i brutalnych wystąpieniach wiceprezydenta Vance’a w Monachium (popartych przez prezydenta Trumpa) podejście do tych spraw się zmieni. Prezydent Francji Macron zaprosił do Paryża przedstawicieli państw UE. Sprawa jest delikatna, np. premier Tusk zapowiedział swój udział, a następnie usunął zapis z tą zapowiedzią. Istota sprawy polega na tym, iż podjęcie tej inicjatywy wiązałoby się z koniecznością głębokiej reformy Unii Europejskiej, zarówno w przypadku koncepcji francuskiej, jak i Zełenskiego. Dotyczyć ona musiałaby zwłaszcza ustanowienia kierownictwa politycznego Unii Europejskiej. O ile wojska amerykańskie są podporządkowane prezydentowi USA, o tyle nie wiadomo, komu miałyby być podporządkowane wojska europejskie. Unia Europejska nie jest państwem, chociaż ma ściśle określone precyzyjne prerogatywy ponadpaństwowe. Nie ma własnej polityki międzynarodowej. Każdorazowo musi być wypracowywany konsensus państw członkowskich, o co jest coraz trudniej z uwagi na głębokie różnice poglądów (np. postawy Węgier i Słowacji wobec sankcji na Rosję). Wojsko musi mieć jednoznaczne dyrektywy i rozkazy. Żołnierze potrzebują jednego dowódcy. W historii np. bolszewicy próbowali kolektywnego dowództwa i gwałtownie się
z tego wycofali.
Tak więc rysuje się powrót do wspólnej konstytucji Unii Europejskiej z uwzględnieniem nieudanych doświadczeń próby wprowadzenia konstytucji w 2004 r., gdy w referendach we Francji i Holandii pogrzebano jej projekt. w tej chwili konstytucja nie musi być przyjęta przez wszystkie kraje, bo już mamy Unię różnych prędkości, np. w sprawie Euro. Jedna z prędkości może dotyczyć wspólnej obrony i z nią powiązanej władzy wykonawczej (prezydenta z ogólnoeuropejskiego wyboru?), której podporządkowane byłoby europejskie wojsko. Czas nagli, bo USA zapowiedziały już stopniowe wycofanie się z Europy. Na razie jest mowa o zmniejszeniu amerykańskich wojsk w Europie o 20 proc. Do tego utrzymanie zawieszenia broni na Ukrainie ma się odbywać już bez udziału USA. Oznacza to konieczność powołania europejskiego dowództwa dla wydzielonych kontyngentów państw europejskich i ewentualnych pozaeuropejskich, oraz opracowania wspólnej polityki realizacji zadań, zwłaszcza w stosunku do Rosji.
Jakkolwiek historia przyspieszyła, nie oznacza to, iż zbiurokratyzowane, ociężałe cielsko Unii Europejskiej za nią nadąży. W rezultacie „na stole” jest jedynie opcja amerykańska. Według wiceprezydenta Vance’a celem jest zakończenie wojny, aby zabijanie ustało, osiągnięcie trwałego pokoju, a nie takiego, który doprowadzi Europę Wschodnią do konfliktu za kilka lat. Putin zażądał, a Trump to zaakceptował, iż w negocjacjach nie będą uczestniczyły żadne państwa europejskie. Specjalny wysłannik prezydenta Trumpa ds. Ukrainy gen. Keith Kellogg doprecyzował to, iż Ukraina będzie przy stole negocjacyjnym, to ona ma prowadzić rozmowy z Rosją, USA wystąpią w roli mediatora, ale Europa nie weźmie w nich udziału. Nie chcemy powtórki z Mińska – powiedział, dodając, iż jej interesy będą brane pod uwagę. Negocjacje toczyć się będą przez następne 180 dni, a wojna może się zakończyć do końca roku. Trump nie zgodzi się na kompromisy w sprawie żywotnych dla Ukrainy kwestii. Nie będzie to „słaby układ”. Potrzebne są sankcje, które naprawdę wpłyną na gospodarkę, czyli takie jak z Iranem, i miało to druzgocący efekt. Porozumienie wymagać będzie ustępstw ze strony Rosji. Możliwe jest oddanie części terytorium, zrzeczenie się użycia siły i być może redukcja armii, a także inne ustępstwa, które Rosji jej się nie spodobają, np. zerwania sojuszu z Koreą Północną, Iranem i Chinami. Taki pokój nie będzie zwycięstwem Ukrainy, ale zakończy rzeź, zatrzyma „krwotok”. Suwerenność Ukrainy nie będzie negocjowana, ale obie strony będą musiały pójść na ustępstwa. Prawdziwą miarą sukcesu będzie to, co się stanie, jeżeli Rosja naruszy pokój, a patrząc na historię, zawsze to robi. Drugim wysłannikiem prezydenta Trumpa jest Steve Witkoff, ale do rozmów z Rosją. Obaj pracują ze stronami, próbując ustalić ramy negocjacyjne. W końcowym rozrachunku wrócą z tymi informacjami do Białego Domu, gdzie większe grono, i oczywiście sam Trump, podejmować będą decyzje co dalej.
Rosja ma więc na stole ofertę odwrócenia sojuszy, czyli zerwanie z Koreą Płd., Iranem i Chinami, i nowy sojusz z USA, a kwestia Ukrainy jest użytecznym pretekstem. Alternatywą jest zaostrzenie „prawdziwych i potężnych” sankcji oraz popadnięcie w jeszcze większe uzależnienie od Chin. Na Kremlu tego nie chcą, ale pozostaje kwestia ceny, jaką USA i Zachód chciałyby za to zapłacić.