CENSOR'S execution IS ETERNALLY ALIVE

solidaryzm.eu 2 days ago

Wydawnictwo Biały Kruk przyzwyczaiło nas do tego, iż publikuje wyłącznie książki bardzo dobre i zarazem bardzo ważne. I właśnie tak jest też w przypadku „Historii cenzury. Od starożytności do XXI wieku” autorstwa Jakuba Maciejewskiego.

Tom, jak zawsze w przypadku tego wydawcy stanowiący edytorską perełkę, jest okazały. Czy jednak choćby w najobszerniejszym choćby dotknąć można zjawiska obecnego przez całe tysiąclecia we wszystkich cywilizacjach i w postaciach najprzeróżniejszych? Okazuje się, iż piórem erudyty doskonale znającego temat zarówno w jego aspekcie historycznym, jak i pod względem szerokiego aspektu metod kontroli przepływu myśli – mistrzostwo takie jest możliwe. I jego owocem jest fascynujące, choć niewesołe dzieło zawierające kwintesencję tego, co od niezliczonych pokoleń towarzyszy ludzkości w mnóstwie często zdumiewająco podstępnych wcieleń. I których ciągłego funkcjonowania świadomym powinien być każdy aspirujący nie tylko do uczestniczenia, ale choćby do rozumnego obserwowania otaczającej go rzeczywistości.

Na to, iż cenzura nie tylko niejedno ma imię, ale też nie ma ona jednego wspólnego etycznego mianownika, autor zwraca uwagę przywołując intencje ludzi Kościoła, stojących na straży wierności tłumaczeń tekstów biblijnych. jeżeli bowiem poezja bywa definiowana jako „to, co ginie w tłumaczeniu” to jakież ryzyka zatracenia prawdziwego sensu tekstów zachodzić może w przypadku przekładania treści autorów tworzących pod natchnienia Ducha Świętego! Strażnicy adekwatności przekładów Starego i Nowego Testamentu wprawdzie pełnili rolę przypominającą cenzorów, ale ich celem nie było przecież zakazywanie dostępu do zapisanych ksiąg, ale troska o to, by nie zawierały one nieścisłości, błędów czy przekłamań. W związku z nadzwyczajnym pochodzeniem i zupełnie wyjątkową rolą utworów biblijnych a zarazem karkołomnym niemal trudem przełożenia tekstów spisanych przed tysiącleciami w językach hebrajskim, greckim i aramejskim na języki słowiańskie, ugrofińskie czy jeszcze bardziej odległe od jakże innych a zarazem pradawnych – poważne translatorskie usterki wręcz musiały się zdarzać choćby tłumaczom motywującym się najlepszymi intencjami. Czuwanie nad wiernością przekładu – mogło przypominać to, co kojarzymy z cenzurowaniem. W tym przypadku było ono i jest służbą prawdzie. A zarazem – odbiorcy, który dzięki tej służbie obcować może z treścią pod każdym względem najbardziej odpowiadającą pierwowzorowi.

Jakub Maciejewski rozwiewa też wiele szkodliwych a mocno utrwalonych mitów i prostuje szereg od wieków mocno zagnieżdżonych w podręcznikach czy popkulturze historycznych przekłamań. Tak jest np. z Indeksem Ksiąg Zakazanych, którego rzeczywista rola w większym stopniu była rolą ostrzegawczą, niż sankcyjno – represyjną. Z moich osobistych doświadczeń przypominam sobie, iż bez mała pół wieku temu na lekcjach religii genialnie tłumaczył nam to niezapomniany wrocławski salezjanin ś.p. ks. Zbigniew Szymerowski. A potem dość podobnie redakcja „Frondy” publikująca coś w rodzaju „własnego frondowego indeksu ksiąg zakazanych” po prostu zalecając nie sięganie do wymienianych na łamach tego pisma tytułów infekujących świadomość, kaleczących wrażliwość. Będąc zbuntowanym nastolatkiem chyba nie dowierzałem intencjom autorów takich właśnie „indeksów ksiąg zakazanych” i lekceważyłem ich ostrzeżenia w przekonaniu, iż otwartym być trzeba na konfrontację z każdymi treściami. A iż czytywałem sporo rzeczy różnych to i doczekałem się kontaktu z takimi, z którymi zetknięcia się potem żałowałem. Najpierw pożałowałem obejrzenia któregoś z filmów Davieda Cronenberga. Nikczemność obrazów, które zaatakowały z kinowego ekranu okazała się być bowiem takiego kalibru, iż pomimo usilnych starań ohydy tej nie dawałem rady wyrzucić ze swej pamięci. I wtedy pożałowałem tego, iż ktoś mnie przed treściami nie służącymi niczemu dobremu a jedynie szkodliwymi – po prostu nie ostrzegł. Do podobnego wniosku doprowadziła mnie lektura książki Klausa Kinskiego. Wprawdzie w większości swych ról robił on wrażenie psychopaty, ale był przecież aktorem, artystą, do tego pochodzącym z mojego kraju i choć definiującym się narodowo jako Niemiec to mającym jakieś polskie korzenie. No i ta moja ciekawość tym razem okazała się być nie pierwszym stopniem do wiedzy, ale jak w znanym przysłowiu – do piekła. Wprawdzie nie trafiłem do niego w całości, ale jakiś zakątek mojego umysłu i mojej pamięci jakby – znalazł się w piekle. Autobiograficzna książka Kinskiego przekonała mnie najostateczniej, iż naprawdę są treści, z którymi obcować nie warto. I iż zdecydowanie wystarczy mieć teoretyczną świadomość istnienia w świecie wynaturzeń takich, jak np. koprofagia. Jednak spotykania się ze szczegółowym opisem jej praktykowania – serdecznie odradzam. Bo wiem też, iż przerwanie lektury już na wstępie tych opisów i ciśnięcie jej w kubeł na śmieci, nie stanowi dostatecznego antidotum na szereg zdań, które jednak już się przeczytało. Od czasu takich właśnie przygód wiem, iż sporządzany przez adekwatnych ludzi „ostrzegawczy indeks ksiąg czy filmów” to naprawdę bardzo pożyteczna idea. Choć skutkiem takich przygód może lepiej rozumiem i doceniam intencje tych adekwatnych ludzi, mądrych i szlachetnych ludzi Kościoła, o których w swojej książce pisze Jakub Maciejewski.

Niezwykle cennym wątkiem „Historii cenzury” jest opis tych procederów, za sprawą których dochodzi do całkowitego przeinaczenia obrazu historycznych epok, narodowo – państwowych tradycji czy generowania ideowego zakłamania. A z tym właśnie mamy do czynienia choćby w przypadku sprawy Kazimierza Łyszczyńskiego. Każda bowiem zbiorowość ma adekwatny sobie, najbliższy rzeczywistemu obrazowi, zasadniczy bieg historii. I każda ma też swój patologiczny margines oraz wydarzenia paradoksalne, absurdalne, całkowicie przypadkowe i dla danej zbiorowości skrajnie niereprezentatywne, krancowo nieadekwatne. Polska od wieków ma potężnych i w swych antypolskich działaniach – nadzwyczaj konsekwentnych wrogów. Z tej właśnie przyczyny od wieków nie kończące się tabuny piór piszą rzekomą polską historię tkaną tylko i wyłącznie z tego, co w Polsce zdarzyło się złego a najczęściej – z tych podłości, które choćby zupełnie w niej nie miały miejsca, ale które różnym Wolterom i innym kreatorom wynajętym przez zaborców skutecznie udało się Polsce przypisać. Stąd do dziś przeróżne antypolskie choć czasem i polskojęzyczne złogi przez cały czas produkują nasz wizerunek jako np. właścicieli niewolników i morderców Żydów. Przykładem tak udanego arcy – kłamstwa jest właśnie np. historia Kazimierza Łyszczyńskiego, ściętego na warszawskim Rynku pod koniec XVII wieku. W rzeczywistości był to tragiczny przypadek, jaki można zaliczyć do błędów sądowych. Takich, jakich i w naszych czasach jest bez liku. Nie tak dawno BBC nakręciła długi serial o zakończonych wykonanymi wyrokami śmierci procesach, w których po II wojnie światowej skazano całkowicie niewinnych ludzi. Takich przypadków w niedawnej historii Wielkiej Brytanii i innych krajach Zachodu były dziesiątki. W czasach wcześniejszych i w innych cywilizacjach – aż strach pomyśleć, jak wiele. Zdarzało się to i u nas. Także, choć rzadko, w Polsce przedrozbiorowej. Takim wyjątkiem potwierdzającym regułę państwa wyjątkowo sprawiedliwego i nie mającego sobie równych pod względem religijnej i ideowej tolerancji był przypadek wyroku skazującego Kazimierza Łyszczyńskiego. Ziemianin, który kilkanaście lat spędził w klasztorze jezuitów, był myślicielem zaczytującym się w filozofach, czego owocem były rękopisy zawierające między innymi światopoglądowy dialog na temat natury świata i istnienia Boga. Dzieła te pisał „do szuflady”, debaty nad nimi toczył wyłącznie w wąskim kręgu i nic nie wiadomo o tym, czy w ogóle zamierzał je publikować. Łyszczyński miał jednak wrogów, w tym dłużników zainteresowanych pozbyciem się swego wierzyciela. Wykorzystując wyjątkowe polityczne zawirowania, wstrząsająca wówczas Rzeczpospolitą, rozpętali oni histerię, pozyskali opinię publiczną i część wymiaru sprawiedliwości doprowadzając do kuriozalnej i jaskrawo sprzecznej z ówczesnym ładem naszego kraju sądowej zbrodni. Tragedia ta nie zakończyła się też na samej egzekucji Łyszczyńskiego, gdyż wrogom Polski posłużyła za argument rzekomej ciemnoty, zacofania i jakoby zagrożenia, jakie Polacy stanowić mieli dla innych narodów Europy. Tragedia ta nie ma końca i dzisiaj. Wbrew bowiem wszystkim faktom, skutkiem blokowania dostępu do rzetelnej wiedzy o tej historii i zakłamywania zarówno działalności Łyszczyńskiego , jak i okoliczności, które doprowadziły go na szafot, został on wykreowany na męczennika wolnej myśli, zamordowanego przez jakoby ziejących nienawiścią kleryków i pół – dzikich Polaków. Skutkiem tego, iż trudno w przedrozbiorowych dziejach o podobny przypadek, to właśnie z Łyszczyńskiego wrogowie Polski i Pana Boga zrobili ofiarę Kościoła, chrześcijaństwa i polskiego zamordyzmu. Hucpa ta trwa do dziś – antypolskie kreatury przez cały czas nagłaśniają do gruntu załgane opowiastki o Łyszczyńskim, jego postać służy im za temat kolejnych nikczemnych happeningów a dominacja w Polsce mediów postkomunistycznych i niemieckich umożliwia wbijanie do milionów głów takiej właśnie „prawdy” o Polsce, Polakach i katolickim Kościele.

Pod pojęciem „cenzury” kryją się więc zjawiska czasem bardzo od siebie różne. Cenzura związana z Kościołem za cel miała służbę prawdzie a przede wszystkim wierności przekazu Słowa Bożego. Cenzura służąca władzy świeckiej czasem służyć mogła pilnowaniu ważnych dla narodowego i państwowego bezpieczeństwa tajemnic choćby wojskowych. Częściej jednak służyła po prostu interesom rządzących. Największe spustoszenia wyrządzała cenzura oddana ideologiom totalitarnym. Komuniści prawdą nazwali swoje łgarstwa o Łyszczyńskim oraz tysiącach innych historii i metodami przez kilkadziesiąt lat zbrodniczymi pilnowali tej właśnie, bolszewickiej, więc z istoty rzeczy krańcowo sfałszowanej narracji. I właśnie w realiach totalitarnych cenzura stała się tym, co Jakub Maciejewski nazwał „wyrywaniem duszy z ludzkich umysłów”.

Przedsmak tego, jak przerażający może być zakres działania cenzury, dała satrapia kacapska. W Rosji carów cenzurowane były nie tylko bilety wizytowe i jadłospisy, ale choćby wyroby cukiernicze, których kształt też potrafiono podejrzewać o noszenie jakiejś ideologicznie niebezpiecznej wymowy. I oczywiście cenzura ówczesna potrafiła do cna zakłamać każdy wątek historii, wytwarzać procarskie i prorosyjskie mitologie bez jednego słowa prawdy, po czym taki właśnie kształt historii egzekwować pod sankcją zesłania na Sybir a choćby powieszenia czy rozstrzelania. Trudno się więc dziwić, iż zdobywający w roku 1917 władzę bolszewicy w realiach tych poczuli się jak u siebie w domu. Choć gwałtownie udowodnili, iż bardzo wiele w tym domu niewoli potrafili udoskonalić. A przede wszystkim tę zarazę, jaką sami stanowili, skutecznie wyeksportować do wielu państw świata, w tym i do Polski. Pomimo twardego, powszechnego i konsekwentnego oporu – zaraza ta gwałtownie w ojczyźnie naszej przyniosła straszliwe żniwo. Okaleczone nią zostały wielkie dzieła narodowej kultury. Wiele nowych – w ogóle nie mogło powstać. Największych luminarzy literatury i sztuki sowiecka cenzura degradowała, niszczyła a choćby zabijała. W polskich protestach, w których stwierdzano, iż „działalność cenzury zagraża istnieniu narodowej kultury” naprawdę nie było przesady. Tym, co w tej historii jest być może najgorsze, jest ciągłe istnienie cenzury choćby po wydarzeniach roku 1989, przez wielu uważanych za przełomowe. Rzekomo „niekomunistyczny” rząd Tadeusza Mazowieckiego ani myślał likwidować Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Przeciwnie! Mimo, iż pieniędzy wówczas brakowało na potrzeby najbardziej egzystencjalne w budżecie na rok 1990 rząd ten przewidział rekordowe sumy na dalszą działalność cenzury! Książki i czasopisma były dziurawione przez cenzorów jeszcze przez rok po wyborach z czerwca 1989. A potem – wcale nie było lepiej. Represje, jakie spadały na ośmielających się mieć własne zdanie, często były dużo dotkliwsze od tych, jakie na opozycjonistów spadały w ostatnich latach PRL-u. We wrześniu 1986 właściciele Polski Ludowej, dla których coraz bardziej niewygodny był problem licznych więźniów politycznych, wprowadzili prawo oznaczające, iż za druk treści nieocenzurowanych groziło jedynie trzy miesiące aresztu z zamianą na grzywnę oraz – konfiskata przedmiot przestępstwa. Czyli – konfiskowane były urządzenia poligraficzne, niezależne druki lub samochody, o ile znaleziono w nich bezdebitowe wydawnictwa. Natomiast zwyczajem części środowisk w roku 1989 dokooptowanych do komunistycznej nomenklatury było pozywanie do sądów tych, którzy ośmielili się wygłosić coś, co oni uważali za niewłaściwe. A postkomunistyczne (bo innych przecież nie było) sądy ochoczo wymierzały nie tylko grzywny w maksymalnej wysokości, ale też nakazywały opublikowanie serii płatnych przeprosin na łamach pewnej gazety. Przeprosin w postaci ogłoszenia wielkoformatowego, co oznaczało wyegzekwowanie od skazanego sumy zwykle większej od całego posiadanego przez niego majątku. Czyli – nie tylko wyczyszczenia wszystkich lokat bankowych, komorniczego zajęcia i sprzedanie nie jedynie telewizora, mebli czy samochodu, ale też odebranie mieszkania. jeżeli więc ktoś twierdzi, iż w roku 1989 Polska stała się krajem wolności słowa, ten nie wie, co mówi. Od roku 1989 bywa czasem pod tym względem o całe piekło gorzej.

I niestety – nie wygląda optymistycznie zarówno współczesność, jak i przyszłość. Przenoszenie się mediów ze świata zadrukowanego papieru do świata elektroniki daje nowe możliwości przekazu, ale też kolosalne możliwości jego kontroli. Manipulacje wszelkiego rodzaju treściami – weszły w jakość zupełnie innej skali. Jeszcze gorsze prognozy należy wiązać z nadchodzącymi czasami sztucznej inteligencji, która może oznaczać zwielokrotnienie cenzorskiej wydajności nie dziesiątki czy setki, ale tysiące razy. I pamiętajmy o tym, czym jest inteligencja pozbawiona ludzkiej empatii. Najbystrzejszy ludzki umysł, któremu brak zdolności współodczuwania – jest psychopatą. A inteligencja sztuczna, z istoty rzeczy, empatii mieć nie będzie. By

może więc zbliżamy się już do ery, w której nadzór nad ludzkimi umysłami powierzony zostanie potworom najbezwzględniejszym a zarazem nieporównanie bardziej skutecznym od wszystkich dotychczasowych.

Książka Jakuba Maciejewskiego zawiera w swym tytule słowo „historia”, ale w największym stopniu opowiada o tym, co jak najbardziej nam współczesne. Oraz o już wyrastających nad nami zagrożeniach bliskiej przyszłości. jeżeli marzy nam się choć odrobina wolności, jeżeli liczymy na jakąkolwiek podmiotowość w świecie coraz bliższego jutra – bezwzględnie musimy poznać i solidnie przemyśleć „Historię cenzury” Jakuba Maciejewskiego.

Artur Adamski

Read Entire Article