100 lat? Nie ma jak okrągła rocznica. Oczywiście bystry umysł niejednego czytelnika odpowie zdziwieniem na taki tytuł – przepraszam, czy inflacja jest zjawiskiem tak młodym, zaledwie stuletnim?
Nie jest. Znamy chociażby inflację spowodowaną napływem złota z Ameryki do Hiszpanii w XVI wieku. Natomiast możemy mówić o młodej i starej definicji inflacji. Współcześnie mierzona inflacja odnosi się do zmian cen produktów i usług wchodzących w skład koszyka inflacyjnego, podczas gdy klasyczna definicja inflacji odnosiła się do zmian (wzrostu) podaży pieniądza. Czy zmiana definicyjna coś dla nas oznacza? Kto jest jej promotorem? O tym wszystkim poniżej …
Dla społeczeństw żyjących przed stu laty i wcześniej, inflacja nie była zjawiskiem tak powszednim jak dla nas dzisiaj. Inflacja jest jak opad deszczu, raz większa, innym razem mniejsza. Ktoś ją mierzy, ktoś ją komentuje. Żyjemy z nią, jest częścią otaczającego nas świata. Inflacja jest zjawiskiem monetarnym, które się nasiliło wraz z pewnymi, przełomowymi zmianami w świecie finansów. Mówiąc o zbliżającym się 100-leciu inflacji, myślę o takich wydarzeniach jak powstanie FEDu (1913), czy zerwaniem ze standardem złota (1914). Odtąd ludzkość nie może już liczyć na taki stan gospodarki jak cytowany przez szwajcarskiego bankiera Ferdinanda Lipsa w książce Złoty Spisek:
„Od czasu restauracji Stuartów (…), aż do I wojny światowej Wielka Brytania stosowała nieograniczony standard złota. Od 1661 do 1913 roku, z wyjątkiem okresu napoleońskiego, istniała pełna wewnętrzna i zewnętrzna wymienialność na złoto (…). Ówczesny brytyjski system cen był nie tylko stabilny, ale wykazywał też stałą i zdrową tendencję do utrzymywania się w równowadze. (…) Pozostaje faktem, iż przez cały ten czas, przez 252 lata ceny spadły o 10%: od 100% w 1661 roku do 91% w 1913.”
Z dzisiejszej perspektywy tak niska inflacja jest zjawiskiem nieobserwowalnym. Obecny porządek monetarny, oparty na papierowym pieniądzu i stabilności „gwarantowanej” przez banki centralne, wydaje się wciąż dla wielu niewzruszalny – jak Układ Warszawski 40 lat temu .. Warto zwrócić uwagę, iż sama definicja inflacji ewoluowała od definicji opartej na nadmiernej podaży pieniądza do definicji mówiącej o wzroście cen jakiegoś, określonego koszyka towarów. Stąd mamy współcześnie inflację mierzoną np. jako indeks cen konsumpcyjnych, indeks cen producentów itd.
Co ciekawe, o ile wiele osób jest w stanie opisać inflację – np. z własnego doświadczenia – o tyle mało kto wie, jak inflacja (a adekwatnie ów wskaźnik zmiany cen konsumpcyjnych), ogłaszana przez GUS, jest kalkulowana. Metodologia systematycznego mierzenia inflacji narodziła się na początku XX wieku, a jej ojcem jest amerykańskie Biuro Statystyki Prac (BLS). Nie jest rzeczą nadzwyczajną, iż metodologia liczenia inflacji nie została opracowana przez biznes, prywatne przedsiębiorstwa. One nie potrzebowały takiej wiedzy, ponieważ nie znały (do czasu) inflacji istniejącej w takiej skali do jakiej urosła ona w ciągu ostatnich stu lat. Mało kto wie, ale jako pierwszy kalkulowany był przez BLS indeks cen producentów. Było to związane ze zbieraniem danych o cenach w związku z potrzebą oszacowania wpływu ustaw celnych na gospodarkę (1902r.). Kalkulowanie indeksu cen konsumpcyjnych rozpoczęto w USA w trakcie I wojny Światowej i informacje o zmianach cen miały służyć dokonywaniu korekt zarobków (wojna zwykle niesie ze sobą wyższe ceny, nie tylko z tytułu puszczania w ruch prasy drukarskiej).
Od kiedy rządy zaczęły zajmować się liczeniem wskaźnika inflacji odzwierciedlającego zmiany cen produktów i usług „jakiegoś” zdefiniowanego na podstawie ankiet koszyka, definicja klasyczna – odnosząca się do podaży pieniądza – była wypychana na margines. W ten sposób uwaga publiczności została skierowana na miarę definiowaną i kontrolowaną przez państwowych biurokratów. Czyż nie jest czymś pięknym i pociągającym położenie ręki na metodologii i definicji? Inflacyjne środowisko zubaża społeczeństwo. Nie jest przypadkiem, kiedy słyszymy od znajomych, iż ich odczucia co do poziomu zmiany cen rozmijają się z oficjalnie publikowanym wskaźnikiem. Przeciętny obywatel ma łatwiejszy dostęp do „państwowej” miary która wpływa – np. poprzez indeksację – na jego pensję, rentę, emeryturę, składkę ubezpieczeniową, niż do miar podaży pieniądza. I tak patrząc na tę „państwową” miarę przeciętny obywatel nie wiąże ze zjawiskiem inflacji pojawiających się baniek spekulacyjnych na giełdzie czy też na rynku nieruchomości. One są poza wskaźnikiem.
Jak to jest z tym koszykiem inflacyjnym? To co warto wiedzieć – koszyk ma skład zmienny. Oznacza to, iż porównywanie w czasie wartości inflacji przypomina porównywanie jabłek i gruszek. Ingerencja w skład koszyka – której może też być blisko do manipulacji albo w najlepszym razie do małej precyzji – jest źródłem owych rozbieżności teorii z praktyką. Zadaniem składu koszyka jest pokazanie bieżących preferencji (a może bardziej możliwości) zakupowych konsumenta. Oczywiście koszyk jest wspólny dla wszystkich konsumentów, więc z definicji inflacja dla górala i dla mazura to wciąż ta sama inflacja. Niestety koszyk inflacyjny nie odnosi się do jakości towarów i usług weń włożonych. Stąd pomija utrwalone (lub jeszcze przed chwilą dostępne) preferencje konsumenta. Jest to oczywiście ważne gdy preferencje konsumenta przesuwają się w kierunku gorszych wyborów w związku ze wzrostem cen dotychczas konsumowanych produktów. Mamy wówczas do czynienia z obniżeniem standardu życia, podczas gdy „państwowy” wskaźnik inflacji nie idzie w górę tak mocno jak ceny które konsument obserwuje na sklepowej półce. Jak to jest możliwe?
Koszyk składa się z różnych produktów i usług posiadających swoje udziały w koszyku (sumujące się do 100%). O ile dobrze pamiętam koszyk GUSowski zawiera ponad 300 pozycji, od cen benzyny po cenę usług szewskich. A teraz uproszczony przykład, pokazujący jak się oblicza „urzędową” inflację. Załóżmy, iż w koszyku mamy dwa produkty: kiełbasę jałowcową i ser, z udziałami po 50%. Rok temu ceny wynosiły 30 pln i 25 pln, odpowiednio. Dzisiaj ceny wzrosły i wynoszą: 36 pln i 30 pln. Notujemy zmianę cen o 20%. Czy taką samą 20% zmianę zobaczymy w oficjalnym wskaźniku inflacji? Nie. Ponieważ dzisiaj jest drożej musimy liczyć się z wydatkami. Nasza adoracja jałowcowej (preferencja) względem sera ulega brutalnej rewizji. Z relacji jałowcowej do sera 50/50 przechodzimy do relacji 20/80. Konsumentów nie stać na dawny styl życia, co wyłapią ankiety GUS. W związku z tym „urzędowa” inflacja byłaby skalkulowana, z grubsza, tak:
Poziom cen w koszyku rok temu: 50% x 30 pln + 50% x 25 pln = 27,5 pln
Poziom cen w koszyku dzisiaj: 20 x 36 pln + 80% x 30 pln = 31,2 pln
Stąd inflacja = 31,2 / 27,5 = 1,13(45) czyli prawie 13,5%
Czy teraz dostrzegasz Drogi Czytelniku o ile zmieniły się ceny według Ciebie a o ile według urzędu?
Damian Kot
* Powyższy artykuł ukazał się pierwotnie na naszym portalu 23 lipca 2012 roku.