Jestem na tyle stary, iż pamiętam przemówienie pierwszych sekretarzy, nie tylko tych z PZPR, ale i tych z KPZR. Wprawdzie Breżniew zapił się na śmierć, gdy miałem 10 lat, jednak i jego pamiętam, podobnie jak Gierka. Ba! Gierek to był pierwszy obraz jaki zobaczyłem w kolorowym telewizorze produkcji radzieckiej Rubin 714. Gdy ojciec wniósł ten nabytek do domu, nic innego nie puszczali tylko Zjazd PZPR. Takie miałem dzieciństwo polityczne, iż choćby nie kojarzę jaką dobranockę po raz pierwszy obejrzałem, powiedzmy, iż w „kolorze”. Za to doskonale kojarzę tę wszechobecną nowomowę i tych podstarzałych sekretarzy, co przy każdej mowie zbawiali świat i odkrywali nowe lądy.
Co z tego wszystkiego wynika? Dokładnie tyle, iż nie boję się oklepanych porównań. Trudno, niech będę efekciarzem, ale wielkiej różnicy pomiędzy Breżniewem, Bidenem i Putinem nie widzę. Do tego stopnia uderza mnie podobieństwo, iż choćby kondycją fizyczną i intelektualną wszyscy trzej do siebie pasują. Nie od dziś wiadomo, iż Biden ledwo stoi na demencyjnych nogach, a jego ostatnie badanie wskazujące na doskonałą kondycję, też się wpisuje w politykę radziecką, jak ulał. Putin ma takie same albo i jeszcze gorsze problemy ze sobą i między bajki można włożyć opowieści o kąpieli w Bajkale, czy jeździe konnej na oklep, to już było i nie wróci. Zatem mamy do czynienia z dwoma „dziadkami stanu”, ale jedna zasadniczy różnica pomiędzy nimi występuje. Biden jest marionetką, której powoli zaczynają mieć dość sami Amerykanie, Putin to ciągle groźny niedźwiedź, tym groźniejszy, iż poważnie ranny.
W ZSRR, ale i w Rosji nigdy nie było litości dla takich, których można odstrzelić i zająć ich miejsce. Putin musiał zbudować potęgę wokół siebie, bo w przeciwnym razie po tych wszystkich głupstwach, jakie zrobił, dawno umarłby „na zawał”. Chory, niedołężny, coraz bardziej pogubiony, ale ciągle na tyle silny, iż nikt nie ma mu odwagi podskoczyć. Biden samodzielnie nic nie znaczy, w każdej chwili zostanie wysadzony z siodła, gdy otoczenie polityczne tak zdecyduje. Paradoksalnie to właśnie ta okoliczność decyduje o „narracji” Bidena, która przypomina tę Putina. Obaj starają się pokazać, jacy są groźni i obaj przemawiają do przekonanych. Putin klepie te swoje głodne kawałki o faszyzmie, jak klepali wszyscy sekretarze, prócz Stalina przed wybuchem II Wojny Światowej. Biden z kolei będzie walczył o pokój i fundamenty demokracji, co słyszeliśmy 1000 razy, przy okazji każdej „misji pokojowej.
Podobieństwo występuje również w odbiorze „dziadków stanu”. W Polsce wizytę Bidena i jego „bohaterskie czyny”, traktuje się jak Putina w Rosji. Jeden i drugi jest zbawcą, kulom się nie kłania i w ogóle ratuje świat. Z tą samą histerią, z tymi samymi hiperbolami komentuje się każde słowo i gest rosyjskiego i amerykańskiego przywódcy. Przełom goni przełom, historyczna wizyta, historyczne orędzie. W Polsce śmiano się, iż Moskwa odpaliła putinomierz, czyli zegar odliczający czas do przemówienie Putina, ale jakoś nikt nie zauważył, iż dokładnie tak samo wyczekuje się nad Wisłą przemówienia Bidena. Widać taka nasz uroda, nie potrafimy żyć bez wielkiego brata, obojętnie jaki, byle był pod ręką Breżniew, któremu można powierzyć „opiekę” nad Polską.
Na tych wszystkich przyjaźniach i sojuszach zawsze wychodziliśmy tak samo, z płaczem i święcącym tyłkiem. Niestety i tym razem nie spodziewam się innego rozwiązania. Będą soczyste pocałunki w usta i klepanie po ramieniu, będą ponadczasowe projekty i mosty międzykontynentalne, a potem wszystko z hukiem je.. rozleci się. Nie potrafimy inaczej, przez stulecia nie nauczyliśmy się uprawiać skutecznej polityki zagranicznej i prawdopodobnie nigdy się już tego nie nauczymy.