Bieleń: Double standards

myslpolska.info 1 day ago

Stosunek większości państw Unii Europejskiej i anglosaskich atlantydów do wojny na wschodzie Europy pokazuje, iż problem Ukrainy od kilku lat świadomie stawiano w centrum systemu międzynarodowego.

Co ciekawe, w tym samym czasie dramatyczne problemy wielu państw, zwłaszcza tzw. Globalnego Południa, nikogo za Zachodzie specjalnie nie wzruszały. Największy paradoks ujawnił się w traktowaniu Ukrainy jako największej ofiary napaści rosyjskiej, podczas gdy masakra Gazy przez armię izraelską nie zasługuje na żaden skuteczny sprzeciw. Nie po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z festiwalem hipokryzji, dwulicowości, obojętności i cynizmu rządów państw zachodnich.

Podwójne standardy można odnieść w życiu codziennym do spopularyzowanej przez Henryka Sienkiewicza „moralności Kalego”. Oznacza ona postrzeganie występków jako negatywnych w odniesieniu do innych, a nie do siebie samego. To stosowanie różnych zasad w sytuacjach analogicznych czy wręcz identycznych. Zjawisko to odnosi się w życiu społecznym do podziałów według płci, koloru skóry, przekonań i wyznań, statusu majątkowego. Stosowanie podwójnych standardów rodzi najczęściej rozczarowanie i frustrację u tych, od których wymaga się więcej niż od innych, zmusza się do przestrzegania zasad, z których inni są zwolnieni. Efektem jest nierówne i stronnicze traktowanie, co rodzi bunt, będący zarzewiem agresji i konfliktów.

Narody lepsze i gorsze

Niejeden obserwator zauważył, iż rządy i media państw zachodnich cenią życie członków niektórych nacji bardziej niż innych, droższe jest im życie każdego izraelskiego Żyda niż palestyńskiego Araba, bardziej opłakuje się zabitego Ukraińca niż Rosjanina, a przecież są to odpowiednio równoważne, spokrewnione narody semickie i słowiańskie, choć antyarabska czy rusofobiczna propaganda traktują je inaczej. Bardziej potępia się naruszenia międzynarodowych zasad przez geopolitycznych przeciwników niż przez swoich.

Oskarżanie Rosji o popełnienie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości w oczach wielu obserwatorów spoza Zachodu ma wydźwięk dwuznaczny. Ten sam Zachód bowiem zapewnia Izraelowi poczucie bezkarności za jego haniebne czyny podczas pacyfikacji Gazy, domagając się jednocześnie ścigania Putina jako zbrodniarza wojennego. Retoryka polskich polityków jest w tej mierze szczególnie gorliwa. Nie zajmują oni uczciwego stanowiska w sprawie zwolnienia premiera Benjamina Netanyahu z odpowiedzialności przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. Widać jak na dłoni, iż politycy grzeszą jaskrawą stronniczością, obwiniając za całe zło prezydenta Rosji.

Każda wojna jest źródłem klęski humanitarnej. Gdy USA i inne państwa zachodnie usiłują przekonać opinię międzynarodową, iż kampania wojskowa Izraela przeciw Palestyńczykom jest aktem jego samoobrony, Rosjanie słusznie powołują się na obronę swoich rodaków, ludności rosyjskojęzycznej, dyskryminowanej przez reżim kijowski we wschodnich prowincjach Ukrainy. A zatem, czy samoobrona dotyczy tylko terytorium danego państwa i jego ludności, czy także rodaków żyjących w diasporze, poza granicami macierzy? Dlaczego Zachód stanął w obronie Albańczyków w serbskim Kosowie, a Izrael ewakuował tysiące Żydów ze wschodniej Afryki (z Etiopii i Sudanu)? Te przypadki mają charakter pouczający i instruktywny, choć strażnicy międzynarodowej pseudomoralności niczego się z nich nie uczą.

Przez ostatnie dekady liderzy Zachodu bronili ładu „opartego na zasadach”, ale tylko wtedy, gdy było im to wygodne. Swoją drogą, nikt nigdy tych zasad nie skodyfikował, choć przez tzw. kolektywny Zachód były traktowane jako oczywiste i bezdyskusyjne. Od dawna było jednak wiadomo, iż istnieje duże „rozdwojenie jaźni” na tle ich rozumienia i stosowania. USA ze swoimi sojusznikami kierowały się innymi zasadami wobec swoich sojuszników, partnerów i wasali, a innymi wobec rywali i oponentów.

Obecnie, co jest chyba największą sensacją drugiej administracji Donalda Trumpa, choćby wobec partnerów i sojuszników USA nie stosują taryfy ulgowej. Stany Zjednoczone odchodzą od wcześniejszych deklaracji o solidarności atlantyckiej, czy szerzej zachodniej. Mityczne zasady promowania demokracji, ochrony praw człowieka i wolności rynkowych interpretują w sposób niespójny i wybiórczy. Można pokusić się o stwierdzenie, iż odchodząc od tych zasad Trump kieruje Amerykę w stronę amoralizmu. Być może – paradoksalnie – jest to podejście bardziej uczciwe w odróżnieniu od hipokryzji jego poprzednika, powołującego się na „dobro moralne” jako imperatyw polityki USA

Zasady prawa międzynarodowego, takie jak poszanowanie suwerennej równości państw czy integralności terytorialnej, nie mówiąc o nieingerencji w sprawy wewnętrzne, tylko wtedy są respektowane, jeżeli służą interesom państw zachodnich. Przypadki wielokrotnego pogwałcenia tych zasad miały miejsce podczas wojen bałkańskich w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku, napaści na Afganistan i Irak, a także podczas interwencji w Libii i w Syrii. w tej chwili USA zawzięcie bombardują Jemen, a ich izraelski sojusznik krwawo rozprawia się z Hamasem w Gazie i Hezbollahem w Libanie. Grozi napaścią na Iran. Nie wywołuje to jednak większego sprzeciwu. Bo „immunitet nietykalności” należy się z mocy propagowanej ideologii Izraelowi, natomiast Rosja jest dyżurnym „chłopcem do bicia” (whipping boy). Szczególnie odnosi się to do jej napaści na Ukrainę, choć wiele z dotychczasowych sądów o jej niepodważalnej winie ulega rewizji po stronie amerykańskiej.

Pożegnanie z prawem i zasadami

Na naszych oczach topnieje solidarność i wsparcie dla państw, podzielających wspólne wartości. W handlu międzynarodowym górę bierze protekcjonizm, narzucanie barier taryfowych i celnych. W tym kontekście tracą sens rozmaite agendy „zrównoważonego rozwoju”. Kolejny raz w dziejach okazuje się, iż imperialne potęgi traktują prawo międzynarodowe oraz rozmaite instytucje w sposób instrumentalny.

Taka polityka sprzyja podważaniu uniwersalności prawa międzynarodowego przez państwa tzw. Globalnego Południa, na czele z Chinami i Rosją. Wiążą one tę schedę z epoką kolonializmu i narzucaniem dominacji Zachodu w całym systemie międzynarodowym. Dyplomaci chińscy i rosyjscy od lat podkreślają, iż Zachód stosuje uniwersalne zasady selektywnie, dla osiągania jednostronnych korzyści, czy dotyczy to handlu, czy przestrzegania praw człowieka. Tymczasem należy bronić pluralizmu i różnorodności cywilizacyjnej, opowiadać się za utrzymaniem pełnej suwerenności oraz nieingerencji w sprawy wewnętrzne państw. Nietrudno zgadnąć, iż chodzi tu przede wszystkim o obronę autorytarnych form rządzenia przed zachodnimi krucjatami demokratyzacyjnymi.

Rosja i Chiny wytykając Zachodowi podwójne standardy, odwracają uwagę od własnych rażących naruszeń prawa międzynarodowego. Chiny umniejszają w ten sposób złe traktowanie muzułmańskich Ujgurów w Xinjiangu, podczas gdy Rosja próbuje zmienić „tożsamość agresora” w „tożsamość skrzywdzonej ofiary”. Powstaje więc „błędne koło”. Wszyscy nawzajem się obwiniają, przyczyniając się do degeneracji podstaw normatywno-instytucjonalnych trwającego od kilkudziesięciu lat ładu międzynarodowego. Aby zapobiec dalszej erozji tych zabezpieczeń, należałoby zastanowić się nad zwołaniem powszechnej konferencji międzynarodowej, która w miejsce stetryczałej ONZ dałaby impuls dla nowej formy organizacji powszechnej, stojącej na straży równowagi systemowej.

Obecna administracja amerykańska wcale nie udaje, iż kieruje się jakimikolwiek zasadami. Demonstruje transakcyjne, czyli zorientowane na zysk, podejście do polityki zagranicznej. Oznacza to kierowanie się wyłącznie własnymi, egoistycznymi i partykularnymi interesami, bez oglądania się na to, co myślą inni. To właśnie takie wąskie podejście sprzyja całkowitemu unicestwieniu uniwersalnych zasad, które choćby jeżeli miały tylko charakter postulatywny, spełniały funkcję dyrektywną i korygującą.

Paradoks współczesnej Ameryki polega na tym, iż wyrosła ona na potęgę dzięki masowej imigracji epoki industrialnej. w tej chwili pokazuje ona „ludzkie oblicze” wobec wszystkich nielegalnych (bezwizowych) przybyszów do USA jako „nieproszonych gości”. Wyraża się to w deportacjach, zaostrzeniu kontroli granicznej, budowaniu zasieków granicznych czy odmawianiu zezwoleń na pobyt.

Paradoks migracyjny…

obejmuje także państwa Unii Europejskiej. Nie są one w stanie utrzymać swojego poziomu rozwoju i stanu posiadania bez dopływu imigrantów. Zbudowały swoje bogactwo w dużej mierze dzięki napływowi ludności obcej, często niepoddającej się ani integracji, ani tym bardziej asymilacji. Stworzyło to ogromne problemy adaptacyjne i identyfikacyjne. Prognozy demograficzne jednoznacznie wskazują, iż populacje większości państw europejskich kurczą się w szybkim tempie. Co więc robić w takiej sytuacji? Aby zapobiec narastającym konfliktom, rządy państw unijnych sięgają do środków opresyjnych i dyskryminacyjnych. Wszystko wbrew poprawności politycznej i od lat głoszonym wartościom humanitarnym.

Polityka migracyjna Zachodu zaczyna sięgać po środki kontrolne, a choćby represyjne. Pod pretekstem hamowania przypływu niezmierzonych rzesz ludzkich państwa europejskie ograniczają szerokie swobody obywatelskie, co rykoszetem uderza w rodzimych mieszkańców. Sekowani są kandydaci na wybieralne stanowiska, jak w Rumunii, Turcji czy Francji, którzy słusznie upominają się o racjonalizację polityk rządowych w sprawach migracyjnych. Jednakże pod pozorem radzenia sobie z nielegalną migracją rozwija się walka z legalną opozycją polityczną, która wzywa do obrony tożsamości cywilizacyjnej swoich państw i całej Europy. Z tym zjawiskiem mamy już do czynienia prawie we wszystkich państwach członkowskich Unii Europejskiej.

Nic tak nie skompromitowało Anglosasów i państw unijnych, jak narzucana przez ostatnie dziesięć lat fałszywa narracja na temat wojny na Ukrainie. Formułowanie licznych zarzutów pod adresem Władimira Putina, dotyczących ludobójstwa i zbrodni przeciw ludzkości, było ewidentnie tendencyjne i stronnicze. Pomijano bowiem w tym samym czasie odpowiedzialność polityków amerykańskich za tragiczne skutki zbrojnych interwencji USA w Afganistanie czy na Bliskim Wschodzie. Skrywano też udział w okrutnym eliminowaniu przeciwników Ameryki w różnych krajach.

Zlecanie zabójstw domniemanych wrogów USA czy Izraela, na terytoriach innych państw, oznacza przypisywanie sobie prawa do tzw. pozasądowych egzekucji (extrajudicial killing). W latach 2008-2013 z rąk CIA lub Pentagonu miało zginąć od 2,5 tys. do 4 tys. domniemanych wrogów USA. Szczególnie gorliwie podpisywał rozkazy w tych sprawach prezydent Barack Obama, notabene laureat Pokojowej Nagrody Nobla (Egmont R. Koch, Licencja na zabijanie. Komanda śmierci tajnych służb, Warszawa 2015).

Historia polem bitwy

Od podwójnych standardów nie są wolne polityki historyczne państw. Podczas krwawej wojny na Ukrainie okazało się, jak przewrotnie można zmanipulować pamięć o banderowskich formacjach wojskowych z czasów II wojny światowej. Ma ona służyć heroizacji walk narodowowyzwoleńczych Ukraińców, a nie wypominaniu zbrodni. Tymczasem wymazywanie pamięci o udziale armii czerwonej w wyzwalaniu Europy spod niemieckiego nazizmu stało się powszechną wytyczną polityk historycznych wielu państw, przyjmujących postawy rusofobiczne. Polska niestety także uległa temu zaczadzeniu, a jeden z kandydatów na prezydenta RP jest niezwykle dumny z tego, iż jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej miał w tych niecnych aktach swój aktywny udział.

Wojna na Ukrainie pokazała, jak w imię rozprawienia się z Rosją należy zaostrzać wobec niej retorykę oskarżycielską i narrację dyfamacyjną. Solidarność z Ukrainą, bez względu na ocenę jej postępowania wobec ludności rosyjskojęzycznej i prowokowanie zwarcia z Rosją, doprowadziła same Stany Zjednoczone w ślepy zaułek. Obserwujemy w tej chwili stopniowy powrót do zrównoważonego oglądu sytuacji. Co najważniejsze, zaczęły brać w tym udział najważniejsze media Ameryki, co zwiastuje gruntowną rewizję narracyjną na temat tej bezsensownej wojny.

Podwójne standardy dotyczą Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o jej deklarowany od dawna cel, tj. swobodny przepływ osób. Nagle okazało się, iż rosnące koszty utrzymania własnych obywateli, niewydolność systemów opieki społecznej, fiasko projektów przebudowy energetycznej oraz nastroje populistyczno-nacjonalistyczne na tle ksenofobii, obnażają słabość tej struktury, jak nigdy dotąd. W poczuciu zbliżającej się katastrofy Unia Europejska jest gotowa przekształcić się w projekt militarystyczno-wojowniczy, wprost wojenny. W ten sposób hucznie deklarowane pokojowe cele i wartości ulegają dramatycznej erozji.

Remilitaryzacja Europy…

jest klęską całej dotychczasowej filozofii politycznej, która doprowadziła przecież po II wojnie światowej do demontażu źródeł odradzającej się co i raz ekspansji potęgi niemieckiej. Aktualne pomysły o stworzeniu „armii europejskiej” pod szyldem unijnym są zatem niczym innym jak przyzwoleniem na rekonstrukcję imperialnej mocarstwowości Niemiec. Zaczyna się od militaryzacji granic zewnętrznych, koncentrowania migrantów i azylantów w ośrodkach detencyjnych (strzeżonych i zamkniętych o więziennym charakterze) wzdłuż granic unijnych, a skończy się prawdopodobnie na ofensywnych doktrynach wojennych i planowaniu „wypraw na Moskwę”.

Aż dziw bierze, iż w tym kontekście brakuje zdecydowanej reakcji sytych i bogatych społeczeństw europejskich, które mają w razie katastrofy najwięcej do stracenia, aby zorganizować się w masowy protest antymilitaryzacyjny. Pacyfizm nie jest z pewnością panaceum na zapobieganie wojnom agresywnym. Może być jednak inspiracją dla świadomego i zorganizowanego sprzeciwu wobec szalonych wydatków na zbrojenia i buntu wobec rusofobicznych rządów, upatrujących w wojnie z Rosją ratunku dla pogrążającej się w otchłani kryzysów liberalnej demokracji.

Obecnie staje się dość oczywistym, iż przyjęcie czarno-białej narracji o zasadach i regułach gry w stosunkach międzynarodowych miało robić potężne wrażenie, jakoby imperialna Rosja z woli tzw. społeczności międzynarodowej, czyli wyłącznie państw zachodnich, znalazła się poza nawiasem systemu międzynarodowego. Okazało się jednak, iż większość państw tzw. Globalnego Południa, z Chinami i Indiami na czele, stanęła po stronie Rosji. Podzielano rosyjskie przestrogi, kierowane z Moskwy od wielu lat w stronę stolic państw zachodnich, iż podwójne standardy doprowadzą z czasem do całkowitego podważenia podstaw konsensualnych ładu normatywnego w stosunkach międzynarodowych. Nie tylko Chiny i Indie, najludniejsze państwa świata, ale także Brazylia, Indonezja czy Turcja zaczęły upominać Zachód, iż „binarny” obraz państw łamiących i przestrzegających powszechnych norm jest fałszywy i ma znaczenie destrukcyjne.

Odrzucenie tezy o wyjątkowości Zachodu i jego posłannictwie cywilizacyjnym stanowi punkt wyjścia dla uznania wielobiegunowości, jako podstawy nowego, bardziej sprawiedliwego i inkluzywnego ładu międzynarodowego. Kryzys przywództwa Zachodu oznacza utratę przywileju pouczania innych, jak mają żyć. Trump doskonale rozumie, iż kaznodziejski czy mentorski charakter komunikowania ze światem stracił sens. To raczej pragmatyczne dążenie do realizacji własnych interesów, z respektem dla wzajemnych zysków, pozwala na utrzymanie statusu „głównego rozgrywającego”.

Okazuje się ponadto, iż transakcyjność nie jest żadnym wyjątkiem, przeciwnie, w ślady USA idą inne liczące się państwa. Wiele z nich ze względu na ochronę swoich interesów nie chciało obciążać Rosji kosztami jej wojny z Ukrainą, unikając stosowania sankcji. Niektóre z nich, na przykład Indie czy Brazylia, wykorzystały impas między Rosją a Zachodem i zawarły długoterminowe, korzystne dla siebie kontrakty. Okazuje się, iż zajęcie oportunistycznego stanowiska w geopolitycznej rywalizacji mocarstw może być obiecującym sposobem na wyrównywanie szans.

Logika procesów polaryzacyjnych w systemie międzynarodowym prowadzi do wniosku, iż im słabsza jest potęga Zachodu, tym mniejsza jest prawowitość głoszonych przez niego zasad. Stosowanie podwójnych standardów sprzyja podsycaniu klimatu nieufności oraz podważaniu sensu i efektów międzynarodowej współpracy. Bez zespołowego wypracowania obowiązujących wszystkich w jednakowym stopniu reguł gry system międzynarodowy pogrąży się w „kolosalnej globalnej dysfunkcji”.

Prof. Stanisław Bieleń

Myśl Polska, nr 15-16 (13-20.04.2025)

Read Entire Article