Zniszczenie tamy, barbarzyńskie ataki na ukraińskie miasta, zbrodnie wojenne w Buczy i Kramatorsku,kanibalistyczne wypowiedzi kremlowskich propagandzistów – każda nowa rosyjska zbrodnia stawia Ukrainie to samo pytanie.
Pytanie brzmi, czy Ukraina ma prawo do symetrycznego okrucieństwa.
Czy Ukraińcy powinni kierować się biblijnym prawem talionu: „oko za oko, ząb za ząb”? Czy Ukraina pozwoli na to samo, bezlitosne bicieczy zabijanie ludności cywilnej Rosji? Takie samo "radzenie sobie" z wrogimi jeńcami wojennymi? Czy ma prawo wezwać do fizycznego zniszczenia wszystkich Rosjan, niezależnie od stopnia ich zaangażowania w wojnę?
W ukraińskiej (ale i światowej) przestrzeni publicznej pojawiły się już dwa przeciwstawne punkty widzenia. Niektórzy ostrzegają społeczeństwo ukraińskie przed asymilacją z wrogiem i utratą człowieczeństwa. Inni piętnują „moralizatorów” i „humanistów”, oskarżając ich niemal o zdradę.
Rosyjska armia może zabijać tylu cywilów, ilu chce, torturować tyłu więźniów, ilu chce, maltretować, ile chce: ale przez cały czas otrzyma pomoc od Iranu i ChRL. Partnerami Moskwy są reżimy dyktatorskie, które nie przywiązują wagi do cudzej moralności i cudzych zbrodni.
Szokujące wideo ze ścięciem ukraińskiego żołnierza nie może wpłynąć na dostawy „Shaheeda” i sprzętu do ich produkcji. Otwarte nawoływania do ludobójstwa Ukraińców, które są powielane w Z-pubach, nie zapobiegną sprzedaży chińskich komponentów do rosyjskiej broni. choćby jeżeli niektórym zwykłym Irańczykom czy Chińczykom nie spodoba się kolejny wybryk Rosji, ich opinia nie wpłynie na decyzję podjęte przez Xi Jinpinga czy Ibrahima Raisiego
Ale Ukraina jest uzależniona od poparcia demokratycznych rządów, które z kolei zależą od opinii publicznej. Partnerzy Ukrainy muszą liczyć się z nastrojami elektoratu, a kolejne wybory w którymkolwiek z państw zachodnich mogą poważnie wpłynąć na wysokość pomocy finansowej i militarnej.
Wiele zależy od ocen obywatela Europy czy Ameryki na temat Ukrainy i Ukraińców. Jednocześnie są rzeczy, których opinia publiczna na Zachodzie nigdy nie zaakceptuje: na przykład nawoływanie do masowej eksterminacji ludzi ze względu na narodowość.
A specyfika współczesnego społeczeństwa informacyjnego jest taka, iż nie tylko każdy ukraiński akt, ale każde ukraińskie powiedzenie może wpłynąć na ich wizerunek za granicą.
„Oni są najeźdźcami, a my jesteśmy na naszej ziemi”; „Oni są agresorami, a my ofiarami”; „Oni rozpoczęli wojnę zniszczenia, a my po prostu płacimy im tą samą monetą” – w wyobraźni ukraińskiego Facebooka,Twittera,Telegramu są to uniwersalne argumenty, które pozwalają usprawiedliwić wszystko. Ale dla zewnętrznego obserwatora żaden z tych argumentów nie usprawiedliwiałby symetrycznej brutalności na wojnie.
I tu warto przywołać podręcznikowy przykład z przeszłości: historię o tym, jak jedno zdjęcie zmieniło opinię publiczną w wielomilionowym kraju i wpłynęło na wynik wieloletniej konfrontacji militarnej.
Słynne zdjęcie „Egzekucja w Sajgonie” wykonał amerykański fotoreporter Eddie Adams w lutym 1968 roku, podczas ataku komunistycznych bojowników na stolicę Republiki Wietnamu. Zdjęcie przedstawia szefa południowowietnamskiej policji, generała Nguyena Ngoca Loana, który osobiście strzela do więźnia.
Scena brutalnego morderstwa popełnionego przez wysokiego rangą przedstawiciela państwa związkowego wstrząsnęła całą Ameryką. Skandaliczne zdjęcie zdobyło nagrodę Pulitzera, stało się swego rodzaju ikoną ruchu antywojennego i przekonało miliony Amerykanów, iż rząd Sajgonu nie zasługuje na poparcie, bo nie jest lepszy od północnowietnamskich komunistów, którzy próbowali przejąć Południe Wietnam. Jednocześnie nikt nie był zainteresowany szczegółami, które pozostały za kulisami.
Zastrzelony strzałem w glowe nazywał się Nguyen Van Lam; był dowódcą Vietcongu i przed schwytaniem brał udział w brutalnych akcjach karnych. Włamując się do domu podpułkownika Nguyena Tuana, Lem i jego towarzysze zabili nie tylko właściciela, ale także krewnych południowowietnamskiego oficera: jego żonę, 80-letnią matkę i sześcioro dzieci.
Cudem przeżył tylko jeden członek rodziny - dziewięcioletni Juan Nguyen. Chłopak ranny w głowę, rękę i udo zdołał wydostać się z domu po zmroku. Następnie mieszkał ze swoim wujem-pilotem, wyjechał z nim do USA, zrobił błyskotliwą karierę w Marynarce Wojennej USA, awansował do stopnia kontradmirała i przeszedł na emeryturę w 2022 roku.
Ale jeżeli przyszłe losy młodego Juana Nguyena potoczyły się pomyślnie, nie można tego samego powiedzieć o jego rodzinnym kraju. Republika Wietnamu zniknęła z mapy świata na prawie pół wieku, a wirusowe zdjęcie „Egzekucja w Sajgonie” znacząco przyczyniło się do jej klęski i upadku.
Z punktu widzenia wielu Ukraińców i nie tylko ,rację miał południowowietnamski generał Nguyen Ngoc Loan. Był na swojej ziemi. Bronił suwerenności swojego państwa. Powstrzymał ekspansję komunistyczną, która zagrażała całemu światu. W końcu zniszczył nie tylko wroga, ale bezwzględnego zabójcę całej rodziny.
Ale dla opinii publicznej w USA nic z tego nie miało znaczenia. Przyzwoita amerykańska publiczność widziała scenę brutalnej masakry nieuzbrojonego więźnia - i nie zamierzała wchodzić w szczegóły.
Współczesny obywatel Zachodu też nie będzie zagłębiał się w szczegóły w obliczu przejawów ukraińskiego okrucieństwa i ukraińskiej ksenofobii. Raczej nie zagłębi się w wewnętrzny świat straumatyzowanych Ukraińców, nie przeanalizuję ich emocji i nie postawi się na ich miejscu.
Zamiast tego może dojść do wniosku, iż Ukraińcy i Rosjanie są równie bezwzględni – i równie dalecy od liberalnych i humanitarnych wartości Zachodu. Na przykład obie strony tej barbarzyńskiej wojny są siebie warte: więc po co wspierać jedną z nich?
Co za grzech ukrywać, ze taka pozycja jest bardzo wygodna. Umożliwia przejście od odstraszania agresora do obłudnego „zaprowadzania pokoju”. A jeżeli zwycięstwo nad agresorem wymaga kolosalnych i długotrwałych wysiłków, to „pokój” można osiągnąć po prostu odcinając pomoc ofiarom agresji. Tym samym prowokowanie Ukrainy do symetrycznej brutalności staje się optymalną taktyką przeciwnika.
Moskwa nie musi szukać własnej rehabilitacji w oczach Europejczyków czy Amerykanów – wystarczy jej zdyskredytowanie Kijowa. Moskwa nie potrzebuje Zachodu, by uważał, iż Rosjanie są jakoś lepsi od Ukraińców: wystarczy, iż zachodnią opinia publiczna dojdzie do wniosku, iż „wszyscy są tam tacy sami”.
Wręcz przeciwnie, Ukraińcy mają obowiązek udowadniać słowem i czynem, iż są lepsi od swojego wroga – i dlatego zasługują na wszelkiego rodzaju wsparcie.
Ukraińcy muszą pokazać, iż są dużo bardziej cywilizowani i humanitarni. Że znacznie bliżej im do Zachodu – i to nie Zachodu XIX wieku czy lat 30., ale Zachodu współczesnego.
Czy się to komukolwiek podoba, czy nie, dziś jest warunkiem koniecznym zwycięstwa Ukrainy. A starotestamentową zasada „oko za oko” raczej tu nie pomoże.