W wysypie publikacji na temat mieszkalnictwa, urbanistyki etc. – niesłychanie krytycznych i bezkompromisowych – najbardziej deprymujące jest to, iż autorzy nie kupią sobie za honorarium choćby jednego metra tych dyskredytowanych przez siebie rozwiązań. W tej sytuacji ich wybrzydzanie, iż woleliby coś innego, nieco traci na sile, bo pozostaje cokolwiek poza ich zasięgiem.
Przy kryzysie niemieszkaniowym, jaki przeżywamy (nie jest on wszak kryzysem mieszkaniowym, bo nikt do tego etapu nie dochodzi), mamy jednocześnie boom budowlany. Po raz pierwszy zaczęto choćby burzyć całkiem nowe budynki, choćby z lat 90., aby na ich miejsce stawiać nowsze; wszystko to przy braku możliwości kupienia przez normalnego człowieka czegokolwiek w jednych i drugich. Rozwój miasta następuje więc przez zastępowanie czegoś i tak niedostępnego czymś jeszcze bardziej niedostępnym.
Ostatnio głośno było o małżeństwie posłów, które bierze wszystkie możliwe dodatki mieszkaniowe na każde z nich i nie starcza im to choćby na wynajem jednego apartamentu; żałość nas ogarnia, bo aby zamieszkać na nasz koszt, posłowie będą musieli dobierać się w trójkąty małżeńskie.
Z ciekawych spostrzeżeń urbanistki Agnieszki Labus drukowanych w Tygodniku Powszechnym (ciekawe, na ile centymetrów mieszkania jej wystarczą) dowiadujemy się jednak, iż niezależnie od wszystkich przemian, jej studenci swoją przyszłość widzą w tym, iż „wyprowadzą się na wieś, a tam będzie mały, biały domek przy lesie”. Trwałość tego marzenia i jego niepodatność na zmiany jest zadziwiająca, a mnie choćby wzrusza. Pamiętam bowiem, iż kiedy poszedłem do szkoły (a było to – bagatela – w roku… 1961) na pierwszej lekcji pani kazała nam narysować dom i cała klasa nabazgrała właśnie coś takiego. Przy czym wszystkie dzieci mieszkały w blokach na nowym osiedlu, ale choć znały tylko to, nie je uważały za dom. Ja też narysowałem taki mały domek, ale dym z komina tak mi się na rysunku rozrósł, iż budynku nie było widać zza czarnej chmury, która go przykryła. Pozostałe dzieci dostały po piątce, a ja jeden czwórkę, bo pani nie wierzyła, iż pod chmurą coś jest. Do dziś uważam to za bardzo niesprawiedliwe, jako iż rzecz działa się na Śląsku i wszystkie domy wyglądały właśnie tak, czyniąc mój rysunek znacznie bardziej realistycznym od pozostałych.
Po tylu latach studenci architektury nie tyle chcą wrócić do takiego domku, ile się z niego w ogóle mentalnie nie wyprowadzili. w tej chwili jest już wybór, zza czego nie będzie go widać: zza dymów z komina, czy zza paneli fotowoltaicznych.
Tęsknota za i do białego domku utrwalona została zresztą w jeszcze starszej, słynnej swego czasu piosence Mieczysława Fogga, której tekst był bardziej przenikliwy, niż można to było przypuszczać. „Mały biały domek w mej pamięci tkwi/Mały biały domek wciąż mi się śni” – śpiewał Fogg, sam się sobie dziwiąc. „Może ktoś dziwi się, iż ten domek wspominam”, robiąc to choćby mało gramatycznie: „który tak tkliwi mnie, nocą przy tle gwiazd”. Podsuwał jednak pewne wyjaśnienie: „smutną dziś piosnkę gram i tęsknota budzi się/upiór snów mych prześladuje mnie”, co miało choćby pewne cechy profetyczne.
Oto bowiem nasza przemożna, atawistyczna wręcz więź z małym białym domkiem wyraziła się po raz kolejny kształtem uzyskanym przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, zbudowanym – co za traf – przy ulicy Marszałkowskiej, niemal dokładnie w miejscu, gdzie mieściła się „Cafe Fogg”, w której przewidywał on jej dalsze losy. Muzeum przypomina dobudowaną do Pałacu Kultury i Nauki oborę bez okien. Jak każda obora, będzie wymagała ciągłego wybielania, a tego, aby ją ktoś wybielił przed opinią publiczną, potrzebuje już teraz. Postawiono ją tak, iż wydaje się, iż chciałaby rzucić się pod tramwaj przejeżdżający Marszałkowską, i nie dziwota.
Zachowuje jednak zadziwiające podobieństwo do Pałacu Kultury, u którego stóp stanęła: tak jak on składa się z samych pustych i niepotrzebnych korytarzy i klatek schodowych, do niczego nieprowadzących. Ta spójność architektoniczna nie została jakoś zauważona przez nikogo: ani przez tych, którzy są budynkiem przerażeni, ani przez tych, którzy są tylko wstrząśnięci. Mnie przypomniało to moją zasługę w dziedzinie teorii architektury. (Przepraszam, iż tak się dziś chwalę, ale uważam, iż jest za co). Kiedyś rzucona przeze mnie luźna obserwacja na temat Pałacu, iż zbudowany jest tylko z korytarzy, została swego czasu uznana za takie odkrycie, iż dostałem za nią pochwałę w branżowym miesięczniku architektonicznym. Architekci często potrzebują, aby ktoś, kto się nie zna, otworzył im oczy.