Bilety mieliśmy kupione na 20.20. gwałtownie skalkulowałem, o której trzeba wyjechać (wyszła 19.40) i…., oczywiście, wyjechaliśmy o 19.52, co oznaczało fizyczną niemożność dotarcia na czas. Zorientowałem się dopiero, gdy odpaliłem silnik i spojrzałem na zegar samochodowy, wiec nie było co przyspieszać. W głowie pojawiła się kolejna kalkulacja: Reklamy realizowane są co najmniej 10 minut, będzie dobrze, rób tak, jakby wszystko szło zgodnie z planem! I było. Na parkingu położonym 100 metrów od celu zaparkowaliśmy o 20.22 i ruszyliśmy przez okolicę przypominającą bardziej film katastroficzny, niż centrum stolicy hrabstwa, a to za sprawą dwóch umierających centrów handlowych i otaczających je zaniedbanych placów parkingowych. Pusto, ciemno, prócz nas żywego ducha. W takich okolicznościach dotarliśmy do drzwi wejściowych (20.24), obsługa zajmowała się sprzedażą popcornu, nikt nas nie pokierował, nikt nie skontrolował, więc o 20.25 byliśmy na sali kinowej. Trwały reklamy, dowcipkujące towarzystwo o twarzach przekwitającej, z umiarem podlanej etanolem i odżywionej schabowym słowiańszczyzny nie wykazywało przesadnego skupienia. Podobnie jak małżonkę mą Świechnę, zdziwiły mnie wybuchy śmiechu podczas reklamy najnowszego „Predatora” i miałem obawy o reakcje podczas filmu. Po raz kolejny okazało się, iż niepotrzebne, bo Smarzowski od samego początku chwycił widzów za krtań i nie puszczał, aż do końca.
Siekiera – Siekiera
„Dom dobry”, bo o nim mowa, składa się z emocji. Pamiętam, jak po premierze jedna z recenzentek, zdaje się iż Karolina Korwin-Piotrowska powiedziała, iż była na ten film zła. Ale nie dlatego, iż film był zły, ale dlatego, iż pokazywał rzeczy, które wołały o pomstę do nieba (to tylko sens jej słów, tych zwrotów z pewnością nie użyła, ale nie pamiętając dokładnego cytatu chcę oddać jego przekaz). I ja podczas seansu przepełniony byłem gniewem, miałem ochotę wejść do filmu, chwycić ciężki kątownik, wyjebać (nie mylić z „uderzyć”) z całej siły w podbródek głównemu bohaterowi, potem policjantowi, a na zakończenie pani mecenas, wypowiadając jednocześnie słowa, które padły z ich ust kilkukrotnie: „Brakuje pierwszej części – CZYM WY MNIE SPROWOKOWALIŚCIE?” Ale nie to wywołało u mnie tytułowy W.K.U.R.W. Powód był inny: Podczas seansu cały czas miałem głębokie przekonanie, iż ja już to widziałem. W życiu, w domu, na ulicy, na sali sądowej. Czasem na żywo, czasem się tylko domyślałem. I iż to działo się naprawdę. A potem, po wyjściu z kina jakiś siurek rzekł do swej partnerki:
-Nie no, to nie było takie drastyczne.
–Weź przestań – usłyszał w odpowiedzi i chyba zrozumiał, iż lepiej, by milczał.
A potem…, potem przypomniała mi się jedna z opinii, którą Świechna odnalazła w sieci na pół godziny przed wyjazdem do kina. Ktoś zarzucał reżyserowi, iż przedstawił bohatera, jakby tam nic innego się nie działo. I mój gniew sięgnął zenitu, miałem ochotę go uwięzić i bić „tylko trochę”, żeby wystarczyło by zrozumiał, iż każdy sprzeciw będzie oznaczał „więcej i mocniej, i w sposób bardziej wyrafinowany”. Oczywiście nie zamierzam tego zrobić, artykułuję tę myśl jedynie dlatego, iż nie wiem, jak pisać o przemocy, by odbiorcy rozumieli, iż sprawca nie bije w sposób ciągły, bo nie ma tyle siły, poza tym chce zatrzeć swą przemoc, chce sprawiać wrażenie normalności i w żaden sposób go to nie usprawiedliwia. A jeszcze potem w tym samym źródle znalazła się jakaś pretensja do Smarzowskiego, iż film powstał „z nienawiści do kościoła”. O jasna cholera: Facet nakręcił cały film o różnych rodzajach przemocy, jej powszechności, jej wspólnikach (świadomych i nieświadomych), a jakaś menda próbuje odwracać kota ogonem i udawać, iż to atak na Kościół! I choć wiem dlaczego Kościół może czuć się winny, to nie o tym jest ten obraz. Za to dokładnie rozumiem Bułhakowa. Wiem dlaczego marzył, by pojawiła się tu, na Ziemi, TEJ ZIEMI, ekipa Wolanda i wypłaciła każdemu to, co mu się należy. Ze Zbyszkiem Ziobro włącznie.
Siekiera – Między nami dobrze jest
Każdy dorosły powinien obejrzeć ten film, jeszcze przed Świętem Odzyskania Niepodległości. I nie ma, iż „Ja nie lubię takich scen”, albo iż „Tam nie ma nic nowego, to przecież wiadomo”. Dopóki obywatele nie wiedzą, kto jest sprawcą, a kto ofiarą przemocy, dopóki bardziej się boją, by katu nie stała się w więzieniu krzywda, niż o to, by ocalić ofiarę, dopóty NIC NIE WIADOMO, prócz tego, iż Polacy to naród PATUSÓW, którzy nie chcą wyjść ze swojej patologii. Tak, wiem, u Rosjan pozostało gorzej, ale nie martwcie się, łatwo można osiągnąć ich poziom.












