22.05.25. Życie na rozdrożu...
Tytułowa formuła brzmi prawdopodobnie jak doraźny komentarz opisujący skutek pierwszej tury polskich wyborów prezydenckich sprzed czterech dni. I chyba trudno się z taką wizją nie zgodzić. Tu jednak od razu warto zaznaczyć, iż dziś stan swoistego rozdarcia w otaczającym nas świecie ma też o wiele szerszy wymiar i bywa przedstawiany jako rezultat „końca Zachodu”. Ale o tym potem…
Najpierw parę słów o lekturze, którą da się związać z pierwszą spośród wymienionych opcji postrzegania „życia na rozdrożu”, to jest z naszą polityczną doraźnością lokalną. Tuż przed wyborami ukazała się oto powieść Jakuba Żulczyka Kandydat (Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2025). To polityczny thriller. Jego tekst autor poprzedził następującą notą:
Powieść, którą przeczytacie, zaludniają postaci, które mogą się Wam kojarzyć z prawdziwymi postaciami z życia publicznego, a niektóre opisane w niej wydarzenia mogą się Wam kojarzyć z wydarzeniami, o których słyszeliście w mediach. Kandydat jest jednak fikcją, fantazją. Nic, co zostało w nim opisane, nie wydarzyło się naprawdę.
Napisałem tę powieść, ponieważ interesuje mnie władza.
Najbardziej zaś interesuje mnie pustka fikcji, którą władza generuje tylko po to, by usankcjonować swoje istnienie (wyróżnienie – zak).
Sugerowane przez Żulczyka skojarzenia okazują się podczas lektury najzupełniej oczywiste. Fakt iż mimo to mamy przy tym do czynienia z kreacją literacką, także nie ulega wątpliwości. Kto szukałby solidnej recenzji powieści – dodajmy przy okazji – znajdzie ją łatwo w sieci (zob. Justyna Sobolewska, Mandżurski kandydat, „Polityka” z 15.05.2025). Powieściowa historia, zgodnie z tym, co głosi z kolei nota okładkowa, w uproszczeniu przedstawia się w każdym razie tak:
Polska, dzień drugiej tury wyborów prezydenckich. Trzecia nad ranem. Prezydent, kandydujący na drugą kadencję, nie może zasnąć. Pozornie wszystko jest w porządku. Prezydent prowadzi w sondażach. Jego pozycja jest niezagrożona. Ale coś jest nie tak. Prezydent czuje to w sercu. Musi porozmawiać ze swoją żoną.
W tym samym czasie skompromitowany Reporter stawia wszystko na jedną kartę. Jego jedyna szansa na odzyskanie pracy i godności to ujawnienie materiałów, które mogą zburzyć dotychczasowy porządek polityczny.
Drogi obu mężczyzn przetną się w ciągu najbliższych godzin na styku prawdy, manipulacji i desperackiej potrzeby ocalenia siebie samego.
Już z tego przytoczenia widać, iż bohaterowie Kandydata są politykami. Określają ich nie imiona i nazwiska, ale pełnione role i funkcje. Zasadniczo ważne są w tym świecie także media informacyjne. Tu główną postacią jest Reporter. Pojawi się też Dziennik, Tygodnik, a także Jąkała i „Gazeta Krajowa”. Skojarzenia z pozaliteracką rzeczywistością nie przedstawiają specjalnej trudności. W kontekście dzisiejszych Zapisków najistotniejsza jednak wydaje się końcowa deklaracja Żulczyka z jego cytowanej wyżej noty wstępnej, czyli sugestia, iż tych, którzy chcą zdobyć władzę i rządzić, napędzają głównie ich własne ambicje i iż na użytek tych starań konstruują oni de facto fikcję, która skrywa pustkę. Powieść skłania w każdym razie do podjęcia refleksji na ten temat.
Gdyby zaś wrócić teraz do rozpoznań sygnalizujących „koniec Zachodu”, trzeba by spytać, co to adekwatnie oznacza, a więc: jak ów Zachód definiować, zakładając, iż nie chodzi tylko o zachodni kraniec Europy, na czym ów koniec polega oraz jak się takie diagnozy mają do pojęcia i skutków globalizacji. Tego rodzaju sprawy rozważa na przykład rumuński uczony Lucian Boia w niewielkiej książeczce pt. Koniec Zachodu? W stronę jutrzejszego świata (przeł. Bogumił Luft, PIW, Warszawa 2024). Boia zaczyna tak:
Tak nam to zostało przeznaczone: żyjemy na rozdrożu. Ta epoka fascynuje lub zbija z tropu, w zależności od sposobu jej postrzegania i zdolności przystosowawczych poszczególnych ludzi. Pewna historia się zamyka, a inna się rysuje. To nie jest koniec świata, ale jest to coś, co w każdym razie go przypomina: koniec pewnego świata. W chwili zachodu pewnego świata majaczą jak przez mgłę niewyraźne zarysy nowego.
Podobne końce świata, po których następowały nowe początki, zdarzały się już na przestrzeni wieków, ale nigdy w takim stopniu i z taką intensywnością. Upadek Imperium Rzymskiego dostarcza porównania najbardziej działającego na wyobraźnię. Runęła wtedy wielka cywilizacja o bogatej tradycji, a na jej ruinach wyrosło średniowiecze, które z kolei otworzyło drogę do cywilizacji współczesnej. Ale ten proces trwał wieki. Teraz koło historii obraca się nieporównanie szybciej. A przemiany obejmują całą planetę (Koniec…, s. 5-6).
Swoje rozważania na temat obserwowanych przemian kulturowych kończy zaś Boia następującą uwagą:
Niczego nie wiemy o przyszłości […] Lub też „wiemy” tak wiele rzeczy sprzecznych ze sobą, iż jest tak, jakbyśmy nie wiedzieli nic. […] W jakiej mierze świat zachodni (lub europejski w szerokim sensie) oderwie się od własnej przeszłości, w jakiej mierze inne kultury go zmodyfikują lub przesłonią. Dokładnie wiemy, co możemy stracić, ale nie mamy najmniejszego pojęcia, co możemy zyskać (co niekoniecznie oznacza scenariusz negatywny; równie dobrze może pojawić się nowa synteza cywilizacji, nie gorsza lub choćby lepsza niż dzisiejsza). […] W zachodnim tyglu stopiły się grecko-rzymskie dziedzictwo intelektualne i chrześcijańska wizja świata, a także liczne inne składniki pochodzące zewsząd, włącznie ze światem islamskim i z dalekimi Chinami. Rezultatem była racjonalna synteza, zdolna do przemian i zdobywcza, która osadziła ludzkość w jej aktualnych strukturach. Zachód wyrządził także oczywiście wiele złych rzeczy, których nie będę wyliczał, bo inni gorliwie się o to troszczą. W każdym razie nie chodzi o to, by świat zachodni uniżał się przed Afryką tylko dlatego, iż kiedyś ją wyzyskiwał, a zwłaszcza przed Chinami tylko dlatego, iż Chińczycy produkują dziś dużo i tanio. Jedyną szansą dla Zachodu, jeżeli nie chce przyspieszyć swojego schyłku i przyczynić się do swojego zniknięcia, jest odzyskanie wiary w siebie i odnalezienie wielkich ideałów, które kiedyś ożywiały jego istnienie. Nie jestem jednak pewien, czy tak się stanie (Koniec…, s. 167-169).
W polskim tłumaczeniu książka Boi ukazała się wprawdzie w ubiegłym roku, ale jej tłumacz, Bogumił Luft, zwraca uwagę czytelników, iż w Rumunii opublikowana została w roku 2013. Znaczy to, iż kiedy ów tekst powstawał, Boia
nie znał kilku ważnych wydarzeń, które nastąpiły później i do których – siłą rzeczy nie mógł się odnieść. Ani do pandemii, która wstrząsnęła światową gospodarką, ani do ostrego kryzysu migracyjnego, który zaczął się w roku 2015 i wciąż trwa, ani do zaostrzania się kryzysu klimatycznego, ani do dynamiki wyzwania ze strony wojowniczego islamu, ani – zwłaszcza – do agresji Rosji wobec Ukrainy, która odkryła przed światem niespodzianie siłę zachodniego marzenia Ukraińców i zaskakującą determinację Zachodu (w tym Unii Europejskiej) w obronie zachodnich wartości. A jednak rozważania Luciana Boi nie tracą aktualności (Koniec…, Słowo od tłumacza, s. 171-172).
Z perspektywy roku 2023 wszystkie wymienione przez Lufta wydarzenia i zjawiska oraz wiele innych analizuje natomiast w kontekście tezy o końcu Zachodu autor książki, która ukazała się u nas mniej więcej trzy tygodnie temu, to jest pod koniec kwietnia. Mowa o niezwykłej pracy Tamte czasy. Raport z teraźniejszości Martína Caparrósa (przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025).
Autor jest dziennikarzem i pisarzem. Mieszka w Hiszpanii, pochodzi z Argentyny. W Polsce publikowano już wcześniej inne jego książki. Więcej informacji – zarówno o autorze, jak i o jego pracach – zainteresowani znajdą w kwietniowym numerze „Książek. Magazynu do Czytania” (s. 10-15), w tekście pt. Kapitałocen się kończy. Z Martínem Caparrósem rozmawia Artur Domosławski. Tytuł sygnalizowanej rozmowy wskazuje wyraźnie, iż Caparrósa nie tyle interesuje „koniec Zachodu”, co jeszcze szerzej – koniec „antropocenu” określanego przezeń „kapitałocenem”. Generalnie bowiem Caparrós dzieli świat na „Świat Ubogi”, który zamieszkują ludzie permanentnie doświadczający głodu i „Świat Bogaty”, zamieszkiwany przez tych, dla których liczy się głównie zysk. Stąd określenie „kapitałocen”.
Taki właśnie podział opisywany jest także w pracy Tamte czasy, a nie jest to już „niewielka książeczka” jak w przypadku Boi, ale prawdziwa cegła. Jej niezwykłość wynika zaś z zastosowania pewnego eksperymentu myślowego. „Nasze czasy” są w niej mianowicie analizowane jako „tamte czasy” przez historyczkę żyjącą sto lat po naszym dziś. W roku 2121 zlecono jej przygotowanie stosownego podręcznika historii. To ona przedstawia ten szczególny Raport z teraźniejszości, na który składają się 24 niedługie eseje. Każdy z nich zawiera twarde dane oraz analizę zdarzeń i zjawisk charakterystycznych dla danego zagadnienia. Wśród omawianych zagadnień są takie, jak liczba ludności w różnych częściach świata, problem demokracji, kwestia migracji, traktowanie kobiet czy obowiązujące modele życia, zakupy, rzeczy, mody albo działanie cyfrowych korporacji. Analizy obejmują przeszłość łącznie z rokiem 2023. Ich dopełnieniem jest każdorazowo krótka opowieść o jakiejś symptomatycznej dla przedstawionego tematu historii indywidualnej. Wśród tych pojedynczych bohaterów są na przykład Joseph Ratzinger, Javier Valdez – dziennikarz zamordowany prawdopodobnie na zlecenie narkotykowego bossa, Wladimir Putin, kobieta, która w tajemnicy nauczyła się czytać wbrew obowiązującym w jej kulturze prawom, Lionel Messi czy Zhang Yinming – twórca TikToka.
Ostatni, dwudziesty piąty rozdział dotyczy wyobrażeń o przyszłości i złudzeń, iż dana forma życia jest wiecznotrwała. Te wyobrażenia napędzane bywają strachem przed nieznanym albo wiązane z oczekiwaniami pozytywnymi. Od tego wiele w polityce zależy, a w każdym trzeba mieć tego świadomość.
Dobrze się czyta pracę Caparrósa i warto ją przestudiować. Także reprezentanci Ostatniego Pokolenia, o którym wiele się teraz mówi, znaleźliby w niej materiał do przemyślenia, w tym tezę odnoszącą się do haseł rozprzestrzenianych z lęku o planetę. Tezę, która mówi, iż planeta przetrwa, już różne kataklizmy klimatyczne przetrwała. Chodzi o to raczej, żeby dbać o warunki ludzkiego przetrwania wobec zmian klimatycznych. Język nie jest niewinny…
Co zaś do pytania „jak żyć na rozdrożach” wciąż najlepszą podpowiedź zdaje się dawać historia sprzed prawie dwóch i pół tysiąca lat – historia Sokratesa. Nieraz już była tutaj o niej mowa (zob. teksty pt. Codzienna filozofia praktyczna z 20.01.2022, Pytania fundamentalne z 25.01.2024, O deglobalizacji z 7.03.2024 i Dawać do myślenia z 2.01.2025).
Sokrates niczego nie napisał, a nowe prace o nim powstają ciągle. Od paru dni jest na przykład w naszym księgarnianym obiegu książka Krzysztofa Łapińskiego, filozofa i tłumacza z Uniwersytetu Warszawskiego. Tytuł: Najmądrzejszy. Biografia Sokratesa (Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025).
Wszystko, co wiemy o Sokratesie, pochodzi z drugiej i kolejnych rąk. Łapiński oczywiście także zarysowuje tę biografię, korzystając z dramatów, przede wszystkim z komedii ukazujących Sokratesa przez jego współczesnych . Znaczące jest to, iż przedstawia także kulturowy kontekst, z którym Sokrates żył. Czytamy:
Epoka, w której żył, była niezwykła. Najkrócej i najtrafniej określił ją Ernest Renan, gdy oglądając ruiny Akropolu, użył frazy „cud grecki”. Oddaje ona to, w jak wyjątkowy sposób skumulowała się wówczas w Atenach energia twórcza artystów, myślicieli i polityków. Wielkie czasy po wojnach perskich, rządy Peryklesa i jego dziedzictwo odcisnęły niezatarte piętno na następnych tysiącleciach. W zasadzie do dziś żyjemy częściowo w tamtych Atenach, gdy idziemy głosować i domagamy się wolności słowa, gdy obcujemy z teatrem i sztukami plastycznymi, gdy przemawiają do nas mity i gdy lekarz stawia diagnozę na sposób hipokratejski. Gdy uczymy się matematyki, gramatyki, logiki i retoryki. Gdy spodziewamy się racjonalności w życiu oraz apelujemy o umiar i równowagę. Wszystko to jest kontynuacją lub polemiką z dokonaniami Greków czasów Sokratesa.
Pod tym względem ta książka różni się od wielu innych opracowań o Sokratesie, w których ateński filozof, pozbawiony pewnego tła, zawieszony jest w próżni niczym w komedii Chmury Arystofanesa, gdzie huśta się pod sufitem. Wcale bowiem nie jest oczywiste, jak do tego doszło, iż ten obdartus, który niczego nie napisał, nie głosił wyrazistych poglądów, nie nauczał w sposób systematyczny ani nie był wpływową postacią w życiu politycznym, zyskał taką popularność w Atenach. Dodajmy, iż działał w środowisku niezwykle wymagającym i krytycznym, które miało duże oczekiwania intelektualne i gdzie musiał mierzyć się nieustannie z wpływowymi konkurentami (Najmądrzejszy…, s. 17-18).
A nieco dalej:
Tę książkę można potraktować jak mapę obrazującą koleje losu Sokratesa. Żeby się jednak w niej nie zgubić pośród wielości dróg, weźmy do pomocy kompas, który poprowadzi nas przez całą opowieść. Sadzę, iż role takiego kompasu odegrać mogą dwa fundamentalne stwierdzenia, które czytelniczki i czytelnicy powinni mieć stale w pamięci, gdy będą czytać o Sokratesie.
Pierwsze znajduje się w Gorgiaszu Platona, gdzie Sokrates wypowiada myśl, iż lepiej jest samemu doznać zła, niż wyrządzić je komuś innemu.
Drugie to przekonanie, iż do prawdy należy dążyć wspólnie, poprzez praktykowanie dialogu, który nie jest walką, ale połączeniem sił w poszukiwaniu najlepszego rozwiązania (Najmądrzejszy…, s. 22).
Proponowany przez Łapińskiego kompas warto by z pewnością stosować nie tylko podczas lektury jego książki. W kwestii „życia na rozdrożach”, można by wtedy dodać, iż Sokrates filozofię jako teorię przekształcał w praktykę. „Tak jakby chciał powiedzieć, iż poglądy należy nie tylko głosić, ale również urzeczywistniać” (Najmądrzejszy…, s. 26). Dotyczy to oczywiście polityków, ale też konieczności szczególnego namysłu nad sposobem organizowania powszechnej edukacji, gdyby – jak zwykle w finale tych Zapisków – podjąć problem szkoły. Nie o powtarzanie cudzych mądrości powinno w niej schodzić najbardziej, ale o tworzenie warunków do rozmów, to jest do formułowania problemów, stawiania pytań i prób wspólnego poszukiwania prawdy poprzez praktykowanie dialogu…