Z nieskrywaną satysfakcją przyjąłem wiadomość o uhonorowaniu polskiej noblistki, Olgi Tokarczuk, doktoratem honoris causa sławnego paryskiego uniwersytetu Sorbona, zwłaszcza iż jest to pierwsze takie wyróżnienie dla polskiej pisarki. Mam do niej wielki sentyment, chociażby za „Prowadź pług swój przez kości umarłych”, po publikacji którego przemocowym onanistom zaczęły popuszczać zwieracze z powodu zawartej w powieści wizji zemsty słabych i wykluczonych na bogatych i dzierżących władzę. Bo jak to tak, żeby takiego alfonsa w stylu macho, wzbogaconego na hodowli klatkowej, strzelającego dla zabawy do zwierząt, niczym do tarczy na strzelnicy sportowej, zatłukła na śmierć zdziwaczała staruszka, i to używając zmrożonych sarnich racic jako narzędzia zbrodni?!
To oczywiście nie jedyny powód, dla którego odczuwam sympatię do pani Olgi. Uwielbiam jej psychologiczne spojrzenie na świat, połączenie rozumu, emocji i duchowości, podkreślanie wartości każdego z tych trzech elementów. Nie dlatego, iż się z nią we wszystkim zgadzam, bo z pewnością różnimy się w wielu kwestiach, ale dlatego, iż w sposób świeży i interesujący porusza tematy ważne. Żeby nie być gołosłownym, zacytuję fragment mowy noblowskiej naszej pisarki: „Szept Świata umilkł, zastąpiły go hałasy miasta, szmer komputerów, grzmot przelatujących nad głową samolotów i męczący biały szum oceanów informacji. Od jakiegoś momentu w swoim życiu zaczynamy widzieć Świat we fragmentach, wszystko osobno, w kawałkach odległych od siebie niczym galaktyki, a rzeczywistość w jakiej żyjemy w tym nas upewnia: lekarze leczą nas według specjalności, podatki nie mają związku z odśnieżaniem drogi, którą jeździmy do pracy, obiad nijak się ma do wielkich ferm hodowlanych, a nowa bluzka do obskurnych fabryk gdzieś w Azji…”
Jonasz Kofta i Socjeta – Pamiętajcie o ogrodach
Wątpię, by jakiś Menzen cokolwiek z tego rozumiał, ale jak słusznie powiedziała Tokarczuk: „Literatura nie jest dla idiotów!” Są ludzie, którym się zawsze będzie wydawać, iż wszystko osiągnęli dzięki swojemu geniuszowi, bo między uszami i owszem, pieniądze i ego, ale już pojęcie o tym, z czym się wiąże istnienie człowieka we współczesnym Świecie blade jakieś takie.
Informacja o doktoracie honoris causa Sorbony dla Tokarczuk zbiegła się z publikacją artykułu Piotra Głuchowskiego o licealistach z klas mundurowych. o ile uważacie, iż przypominanie prostych zależności przez naszą noblistkę jest niepotrzebne, poczytajcie KLIKAJĄC TUTAJ, co mają w głowach młodzi. Nie wygląda to dobrze. „Większość ludzi to owce. My chcemy być wilkami”, to deklaracja ucznia mundurówki. Abstrahując już od tego, iż żołnierz jest raczej częścią zamkniętej psiarni szkolonej do walk za pieniądze, niż wolnym wilkiem (ten błąd w rozumowaniu składam na karb przecenienia własnej wartości), poraża mnie tu arogancja przyszłego obrońcy granic. Nazywanie owcami pracodawców zatrudniających ochroniarza jest co najmniej niegrzeczne i nielogiczne. Jeszcze lepszy kwiatek znajduje się w odpowiedzi udzielonej przez kadeta na pytanie „Chcielibyście się znaleźć na prawdziwej wojnie?”. Zgadnijcie, co wykombinował…? Ja chciałbym wierzyć, iż wyrwał się z takim tekstem jeden, osamotniony, jakimś cudem niezweryfikowany dotychczas idiota, ale jakoś nie potrafię. „Po to się przecież trenuje, żeby wystąpić w zawodach”, powiedział kandydat na żołnierza. Co poszło nie tak w procesie wychowania i edukacji, by wojnę utożsamiać ze sportem? choćby nie wiem jak to skomentować, by ominąć wulgaryzmy. Tyle w naszym życiu (moim i małżonki mej Świechny) wydarzyło się ostatnio miłych rzeczy, kończy się zima, od wizyty w Niemczech rozpoczęliśmy sezon wycieczkowy, od wizyty w Irlandzkiej Operze Narodowej sezon kulturalny, ja rozgościłem się w nowej pracy, małżonce przyspieszyła kariera zawodowa, a tu słyszę, iż jakieś polskie dzieci marzą o wojnie, bo im się zdaje, iż to sport. Czy rozumiecie, jak się cieszę, iż wyemigrowałem z kraju ojczystego? Lepiej zmienię temat.
Z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój.
J.J. Duńczyk – Vabank
Złota myśl Duńczyka kilkukrotnie była przywoływana podczas naszego pobytu w Nadrenii. To niewątpliwie jeden z ulubionych bon motów towarzyszącego nam w tej wyprawie Perlistego, mojego przyjaciela jeszcze z czasów krótkich spodenek. Bardzo dobrze wpisywał się w nasz pobyt między Renem a Mozelą, a iż znamy kilka tricków spokojowi sprzyjających, czuliśmy się usatysfakcjonowani. Od samego momentu planowania, koncentrowaliśmy się na tym, by wypocząć, stąd naszą bazą stało się Bacharach, piękne, wpisane na listę UNESCO dwutysięczne miasteczko z tysiącletnie historią, które zdołało uniknąć zniszczeń wojennych. Małżonka ma Świechna zdała z tego pobytu obszerną relację TUTAJ 1 (KLIKNIJ), a także TUTAJ 2 (KLIKNIJ), również TUTAJ 3 (KLIKNIJ) i do tego TUTAJ 4 (KLIKNIJ), więc odpuszczę sobie szczegóły techniczne, skupiając się na emocjach. Rozmowy z przyjacielem wprowadziły mnie w przyjemnie nostalgiczny nastrój (znaczy się lekka tęsknota za wczesną młodością i towarzystwem z tamtych lat w połączeniu z satysfakcją, iż my ocaleliśmy, żyjemy, mało tego, udaje nam się tu i ówdzie dokonać czegoś dobrego, a przynajmniej ciekawego), tym bardziej, iż jak za dawnych lat, opowiadaliśmy o tym co robimy, co planujemy, a o czym marzymy. Świechna też była zadowolona, bo kolega nadążał zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie. Sami wiecie, iż czasami brak takiego dopasowania może się stać przyczyną dyskomfortu, choć zdradzę Wam, iż od dłuższego czasu mamy takie szczęście, iż jeżeli już z kimś się umawiamy, to okazuje się, iż trafiamy na osobę ciekawą, przyjazną i inteligentną…, naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio byliśmy zawiedzeni.
Trzy dni w okolicach Frankfurtu upłynęły nam na niespiesznym poszukiwaniu ciekawych zakątków, przy czym zaliczam do nich również miejsca, gdzie można było dobrze zjeść. I odpocząć, bo wybrany przez nas hotel okazał się strzałem w dziesiątkę. Cichy, kameralny, serwujący smaczne śniadania, niemal sąsiadujący z bardzo dobrą restauracją. Zrelaksowaliśmy się wzorcowo. Co ciekawe, mimo podobnych poglądów, udawało nam się unikać zatruwania umysłu kwestiami politycznymi. No…, może z jednym, krótkim, humorystycznym wyjątkiem, gdy nie potrafiliśmy powstrzymać się od złośliwości wobec niejakiego Elona Muska, który akurat wtedy był w fazie mocnego zdziwienia tym, iż europejscy klienci, których obrażał w stylu ostatniego, zapitego buraka, zrezygnowali z kupowania jego Tesli, co przełożyło się na największy w historii spadek kursu akcji i stratę takich sum, których posiadania ja nie jestem w stanie sobie choćby wyobrazić. Tzn. oczywiście potrafię o takim majątku marzyć, ale z powodu braku doświadczeń, są to raczej szalone fantazje, niż realna wyobraźnia. Temat zatem odnotowaliśmy, by niedługo go porzucić. Zdecydowanie woleliśmy czerpać euforia z chwili. Serdecznie polecam ojczyznę wina reńskiego, o samym winie pojęcia nie mając, gdyż nikomu z nas strata czasu nad kieliszkiem nie wydała się atrakcyjnym pomysłem.
Magia tej podróży trwa chyba do dziś. Nie minęło kilka dni od powrotu, gdy wybraliśmy się do Dublina pod pretekstem zakupu kilku płyt CD i DVD. Nie sprawiło nam wielkiego trudu znalezienie czegoś dla siebie, do tego jeszcze podrasowaliśmy pomysł zakupami książkowymi w prawdopodobnie najstarszej działającej w Irlandii księgarni – Hodges Figgis, no i oczywiście okraszenie tych małych euforii tradycyjnym irlandzkim gulaszem jagnięcym, kawą i długim spacerem. Dwa dni później wróciliśmy, tym razem na powalającą interpretację „Latającego Holendra” (Wagner ze swoimi dziaderskimi fantazjami na temat idealnej miłości i roli w niej kobiety, dobrowolnie pozbawiłby się chyba włosów na widok tak wyreżyserowanego przedstawienia). Dziś dla odmiany wróciliśmy z wycieczki do najlepszej kawiarni w okolicy (Third Way – Dundalk) połączonej z wypadem na Północ w celu zakupu większej karmy dla ptactwa, bo trzeba Wam wiedzieć, iż ostatnio mamy niezły ubaw z obserwowania ptasich obyczajów kulinarno-towarzyskich. Jestem szczęśliwy.