11.11.2023. / 11.11.

pawelbujalski.blog 1 year ago

W latach 80-tych tylko raz brałem udział w warszawskiej manifestacji w dniu 11.11. Byłem na wieczornej mszy w Katedrze skąd później marsz przeszedł na pl. Piłsudskiego (wtedy Zwycięstwa) i zakończył się przemówieniami (pamiętam Wojciecha Ziembińskiego) przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Było zimno, ciemno, ponuro, już wtedy pachniało endecją ale szedłem, by w moim przypadku wykrzyczeć z innymi „Precz z komuną”, „Nie ma wolności bez Solidarności” i by podnieść rękę z palcami w znaku zwycięstwa przy odśpiewanym, gromkim „Boże coś Polskę…”.

Idąc na ten marsz/protest nie myślałem zbyt wiele o proweniencji tego wydarzenia, historii marszu i Święta Niepodległości i jego organizatorach ale wrażenie, iż „coś” jest „nie tak”, było na tyle silne, iż już na żaden podobny event patriotyczny się więcej nie wybrałem. Nie zajmowało mnie to zresztą specjalnie, bo pewnie podobnie jak wiele innych osób, miałem nadzieję, iż płynące ze święta Solidarności poczucie wspólnoty i celu jest na tyle silne, iż różnice mogą dotyczyć różnych spraw ale rozumienie pojęć niepodległość i wolność człowieka i obywatela, jako takie, jest wspólne a przynajmniej na tyle dominujące, iż naturalne w pluralistycznym społeczeństwie różnice w akcentach na kształt wymarzonej przyszłej Polski istotnego wpływu mieć nie mogą. 1989 roku potwierdził te moje (nasze) złudzenia. Ostatnia dekada, Kaczyński, PiS i narodowcy temu złudzeniu przeczą aż nadto i wymuszają korektę myślenia.

Trochę historii Święta Niepodległości, przez wielu pomijanej:

Od pierwszych lat odzyskanej niepodległości z powodów politycznych i w imię interesów politycznych jego świętowanie bardziej dzieliło niż łączyło. Dzisiejsze napięcia to w zasadzie nic nowego.

11 listopada jako oficjalne, państwowe święto proklamowano dopiero w 1937 roku i przed wojną oficjalne uroczystości odbyły się jedynie 2 razy; w 37 i 38. Historycy są dość zgodni, iż był to wyraz „polityki historycznej” ówczesnych, sanacyjnych władz, które z jednej strony chciały w ten sposób odpowiedzieć na istniejące i groźne zagrożenia zewnętrzne wymagające mobilizacji i zjednoczenia a z drugiej strony wyrazić hołd a choćby wzmacniać budowany przez sanację kult Józefa Piłsudskiego. Pierwszy artykuł stosownej uchwały Sejmu brzmi: „Dzień 11 listopada, jako rocznica odzyskania przez Naród Polski niepodległego bytu państwowego i jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny – jest uroczystym Świętem Niepodległości”. Warto też wspomnieć, iż w tym czasie uchwalono też prawo karzące do 5 lat więzienia osoby krytycznie i niestosownie wypowiadające się o Marszałku. O wspólnocie politycznej, wspólnocie doświadczenia i wspólnej przyszłości słowa w tym akcie nie ma.

Klęska wrześniowa i okupacja nadała tej świątecznej dacie nowego sensu. W kraju pamięć o Święcie Niepodległości była wyrazem walki z okupantem i aktem patriotyzmu, symbolicznym gestem a w Londynie stosunek do Święta był, jak czytałem, ambiwalentny; było to święto wojskowe ale w państwowym i ogólnopolskim wymiarze kontestowane gdy władze w emigracyjnym rządzie przejęły krytyczne sanacji ugrupowania. Nie jestem w tej dziedzinie ekspertem a szybkie i pobieżne sięgnięcie do prac historyków pozwalają jedynie powiedzieć, iż o tym adekwatnie się nie pisze więc jednoznacznie wypowiedzieć się nie mogę.

Po Jałcie, po wojnie wiemy co się stało. Jeszcze w 1944 dzień ten świecono w Lublinie i w Moskwie (sic!) ale zaraz później (1945 r.) rozprawiono się z nim na dobre ustalając 22 lipca dniem „prawdziwego” odzyskania niepodległości i 11 listopada został skreślony na długie lata z oficjalnego kalendarza ale nie tylko… Wydaje się, iż trauma po przegranej II RP, latach sanacji i przegranym Powstaniu i wojnie, dwukrotnie straconej niepodległości była na tyle silna, iż dopiero w latach 70-tych, w czasie budzenia się i organizowania opozycji wobec peerelowskiej mutacji sowieckiego systemu, razem z pojawiającym się u niektórych wezwaniem do walki o niepodległość, w pewnym sensie z budowanym mitem II RP i odwoływaniem się przez niektórych do przedwojennych tradycji politycznych ta krótka przecież i niejednoznaczna z powodów sporów politycznych istniejących od jej zarania tradycja Święta 11.11 powraca. Z kościołem, patetycznie, zawsze w mniej lub bardziej historycznym i coraz wyraźniej nacjonalistycznym kostiumie.

Nielepiej jest od czasu naszego zwycięstwa w 1989 roku i odzyskania pełni niepodległości i przywrócenia w Polsce wolności i praw obywatelskich. O czym pewnie nie wszyscy pamiętają na nowo Święto Niepodległości uchwalono przed rozpoczęciem rozmów Okrągłego Stołu, przed odebraniem władzy PZPR i przejęciem kontroli nad państwem przez Komitet Obywatelski „Solidarność”, tj. 15 lutego 1989 roku:

Pewnie dlatego, iż było to „przed” uniknięto sporów o treść pierwszego zdania ustawy choć zarazem interesujące jest, iż spadkobiercy tych co Święto znieśli, by ratować swoją skórę czy szukając kompromisu lub jedno i drugie, Święto odrodzili.

Nie udało się przez lata uczynić z 11.11. ogólnopolskiego, radosnego święta jednoczącego obywatelki i obywateli w poczuciu zwycięstwa i sukcesu. Przynajmniej tak się wydaje z warszawskiej, centralnej perspektywy. Politycy, media a nade wszystko sami organizatorzy i uczestnicy Marszu Niepodległości zwracają przede wszystkim uwagę na siebie. Głośny i liczny pochód organizowany od lat w Warszawie przez narodowców, mniej lub bardziej skrajne organizacje nacjonalistyczne, w części jawnie profaszystowskie wspierane politycznie i materialnie przez PiS w powszechnym odczuciu przejęły ten dzień. To dla nich jest dzień walki politycznej.

Z mojej, warszawskiej perspektywy z zazdrością patrzę na Poznań, Gdańsk i pewnie wiele polskich miast, gdzie realizowane są różne, budujące wspólnotę, miłe, spokojne, radosne, zdecydowanie pokojowe wydarzenia. Ale niestety nie to kojarzy mi się z 11.11. Gdy patrzę na Marsz Niepodległości odwracam oczy, wstydzę się za Polskę i nie mogę się pogodzić z treścią i formą takiego „świętowania”. Według mnie nie mieści się ono w obszarze „różnicy poglądów” czy politycznej debaty, różnicy stanowisk. To marsz nienawiści, emanacja przemocy i wrogości do wszystkich innych, ludzi, narodów, mniejszości, wszystkich, którzy nie maszerują z nimi, nie podporządkują się skandowanym hasłom i nacjonalistycznemu uniesieniu. Dla mnie zgroza i odwrotność tego, co myślę o wspólnocie narodowej, naszej państwowości, niepodległości i relacji z innymi.

Przy okazji warto też wspomnieć, iż mimo obywatelskich inicjatyw dzień naszego, pokoleniowego wielkiego zwycięstwa – 4 czerwca 1989 roku – dzień wygranych wyborów, dzień zwycięstwa wolności obywateli i ustanowienia demokratycznego porządku również był i jest kontestowany i nie doczekał się świątecznego, ogólnonarodowego, państwowego upamiętnienia. Cóż począć, nie radzimy sobie z historią, nie potrafimy jej i siebie samych szanować.

Dopóki politycy będą „grać” historią, ignorować fakty i w ten sposób szukać sposobu zdobycia popularności a znacząca część społeczeństwa z powodu braku wiedzy będzie skłonna wierzyć w tę zideologizowaną, pełną mitów, pustych haseł, kłamstw i półprawd propagandę historii nie da uwolnić od przeklętej roli narzędzia manipulacji. Sami historycy nie są przy tym bez winy. To przenosi się z pokolenia na pokolenie, w uczelniach też. Gdy jedna narracja siłuje się z drugą nie ma miejsca na naukę, wyciąganie wniosków i budowę wspólnoty. Odnosząc się do tytułowej fotografii; wszyscy razem stajemy się mimowolnie niewolnikami tej złej tradycji.

Read Entire Article