Przemówienie na uroczystości z okazji 35. rocznicy obalenia Muru Berlińskiego, Zamek Bellevue, 7 listopada 2024
Wielce szanowny Panie Prezydencie Federalny, Panie i Panowie – przede wszystkim jednak wielce szanowni goście z Polski, wśród których są również uczestnicy rewolucji solidarnościowej oraz współinicjator strajku w stoczni gdańskiej[1]: bez Waszej odwagi nie byłoby żadnego „Roku 1989”. Ponieważ, jak się wydaje, nie zostali Państwo zaproszeni na rozpoczynający dziś zaraz potem, wyłącznie niemiecki panel dyskusyjny, pragnę wyrazić Państwu z tego miejsca najserdeczniejsze podziękowanie. Dziękuję bardzo![2]
35 lat pokojowej rewolucji i – to jedno ze skojarzeń, jakie budzi to wspomnienie – jakże trafne zdanie Wolfa Biermanna, wypowiedziane po jego powrocie z wygnania na lipskim koncercie w grudniu 1989 roku: „Ach, kiedyś nas było niewielu – a tylu jest nas dziś!”.
Milionów obywateli NRD nie było w każdym razie wówczas na ulicy, odczekiwali oni niejako za firankami swoich mieszkań – co zresztą nie jest żadnym sądem wartościującym, ale jedynie dokonaną niejako ex post korektą faktograficzną, która wyjaśnia pewne wciąż jeszcze żywe sposoby myślenia.
Jeśli dziś – co ważniejsze niż kiedykolwiek – istnieje jakieś wschodnioniemieckie społeczeństwo obywatelskie, to dzieje się tak przede wszystkim dzięki niebywale odważnym demonstrantom z jesieni 1989 roku, ich dzieciom, a często już choćby wnukom w wielkich i średnich miastach wschodnich Niemiec. (O postępującej samotności i izolacji tych walczących o wolność „ludzi roku 89” oraz ich spadkobierców w niezliczonych mniejszych miejscowościach, osamotnionych i izolowanych czasem także w kręgu znajomych i rodziny, należałoby dziś również więcej mówić i pisać).
Być może ktoś zapyta, czy akurat w trzydziestą piątą rocznicę pokojowej i zakończonej sukcesem rewolucji taki ton jest stosowny. Odpowiem na to również pytaniem: Czy byłoby rzeczą „stosowną” przemilczać fakt, iż podczas ostatnich wyborów do parlamentów w krajach związkowych wschodnich Niemiec zwycięstwa związane z gwałtownymi przepływami elektoratów odniosły dwie partie nieliberalne – jedna skrajnie prawicowa, a obie otwarcie proputinowskie, powtarzające najhaniebniejsze hasła propagandy kremlowskiej, co jednak przynajmniej w wypadku autorytarnej sekty Wagenknecht zdaje się nie przeszkadzać w rozmaitych z nią negocjacjach dwóm wielkim partiom demokratycznym? Czy byłoby „stosowne” wzbraniać się przed namysłem nad korzeniami tego wszystkiego, chociaż „rok 1989” najwyraźniej nie w każdym wypadku był ową wyzwalającą cezurą, jak to długo twierdzono, zaklinając przykrą rzeczywistość?
I jeszcze jedno: Nie, taka pogłębiona refleksja nie jest autoreferencyjną krytyką dyskursu, ale wiedzie wprost do samego centrum naszej teraźniejszości.
Dlaczegóż to – jak wskazują na to nie tylko reprezentatywne badania opinii, ale i nastroje na ulicy, w biurach, zakładach produkcyjnych i przy rodzinnych kolacjach – wsparcie dla zbrodniczo zaatakowanej Ukrainy, konieczne dla jej przeżycia, jest na Wschodzie znacząco mniej popularne niż w zachodniej części kraju?
Fraza, nieustannie tam powtarzana, niezależnie od owej abstrakcyjnej i często jedynie udawanej troski o „pokój”, brzmi: „Putin, Putin, wciąż tylko Putin – a co z nami?”. Widziana z tej absurdalnie zacieśnionej perspektywy, choćby napaść na Ukrainę wydaje się w pierwszym rzędzie kolejnym zachodnim pretekstem, by na plan dalszy odsunąć troskę o potrzeby Niemców ze Wschodu. Podobnie jak wcześniej debatę wokół zmian klimatycznych, kryzys uchodźczy roku 2015, stary i nowy antysemityzm albo na początku lat dziewięćdziesiątych wojny w niegdysiejszej Jugosławii wielu uznawało za wymysł uzasadniający jakieś bezczelne wobec nich oczekiwania – notabene formułowane przede wszystkim właśnie wobec nich samych – i doświadczało jako narcystycznej obrazy, którą próbowano wówczas jękliwie artykułować w postaci pytania: „A my, kto zatroszczy się o nas?”.
Tę mentalność opisał już w roku 1970 pisarz Uwe Johnson, który w 1959 roku uciekł z NRD: „Tak dzieci mówią o swoich rodzicach, tak dorośli mówią o kimś, kto zajął w nich miejsce ojca”. A przecież uczciwe uznanie takich swoich chronicznych defektów i skłonności do „odsyłania problemów wyżej” stworzyłoby szansę prawdziwego wyzwolenia, radosnego odkrycia własnych możliwości działania. Oraz – tak, także to – szansę owej czynnej solidarności, jak zresztą praktykuje ją wcale nie tak mało wschodnich Niemców w różnym wieku, nieprzypadkowo wskazujących przy tym często na „rok 1989”.
Albowiem to przecież właśnie dziś w Ukrainie odpowiedź znajdzie pytanie, czy wówczas, wraz z owym rokiem 1989, rzeczywiście rozpoczęła się jakaś – by nazwać ją modnym dziś słowem – zrównoważona[3] historia wolności czy też był to w dziejach świata jedynie rodzaj krótkiej przerwy na zaczerpnięcie oddechu. A przecież wydaje się, jak gdyby wielu ludziom zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie Niemiec brakowało zdolności zrozumienia tego faktu i woli jego uznania – oraz woli stosownego działania. Ale czy wcześniej rzeczy miały się inaczej – w latach osiemdziesiątych, gdy spoglądaliśmy na Polskę, w której rzeczywiście niemal całe społeczeństwo z niebywałą odwagą powstało przeciwko dyktaturze?
Choć bowiem polski opór zainspirował obrońców praw człowieka i obywatela w NRD, to przecież wśród szerokich rzesz społeczeństwa można było usłyszeć zupełnie co innego: Dlaczego – pytano wówczas i to wcale nie tylko półgłosem – „Polaczki” nie wezmą się do roboty, zamiast strajkować, domagać się ciągle wolności i „nas” denerwować? W mediach państwowych pytanie to formułowano jedynie w sposób nieco bardziej zawoalowany.
Od dłuższego czasu ciągle o tym myślę, o tym dawniejszym doświadczeniu odmowy solidarności. Czyż dziś nie powtarza się ono w stawianych napadniętej Ukrainie lodowatych żądaniach, by wreszcie zaprzestała oporu i poddała się bez walki rosyjskim okupantom – choć przecież w 1989 roku w Niemczech wschodnich dyktatura ostatecznie upadła i dzisiaj znajdujemy się w całkowicie innej sytuacji? Skąd jednak ta nagła inflacja pojęcia pokoju, skoro ogromna większość wyrastających w NRD chłopców i mężczyzn nie odmawiała kiedyś służby wojskowej, podobnie jak wcześniej udziału w szkolnych lekcjach przysposobienia obronnego, w szkoleniach na poligonie, odbywanych podczas praktyk zawodowych oraz później w ćwiczeniach tak zwanych zakładowych grup bojowych? A może to echo reżimowej propagandy, której zdaniem o „pokoju” można było mówić tylko wówczas, gdy służył on mocarstwowym interesom Kremla, podczas gdy obronny sojusz NATO zniesławiano jako sojusz „imperialistycznych podżegaczy wojennych”?
Myliłby się jednak ten, kto błędnie chciałby to wszystko rozumieć jako coś „typowego dla Wschodu” i w ten sposób oddalić od siebie. Była to bowiem i jest niejako podwójna niemiecka historia, a brednie, które opowiadano (i opowiada się nadal) na Zachodzie od dawien dawna znajdują swoje lustrzane odbicie na Wschodzie. I tak na przykład w roku 1982 Egon Bahr w piśmie „Vorwärts” (‘Naprzód’) nazywał Solidarność wręcz „zagrożeniem dla pokoju światowego”. Obłąkańcza nikczemność, której poeta Peter Rühmkorff, do dziś powszechnie czczony jako intelektualista niepokorny, sekundował w taki oto sposób – podążając śladem brutalnej stylistyki nazistowskiego pokolenia ojców: „Narodowi polskiemu nikt na tym świecie nie może zalecić niczego więcej jak tylko pracę i dyscyplinę – kto jednak znajdzie w sobie dość koniecznej śmiałości czy wręcz odwagi, by faktycznie mu je zaordynować?”.
Co to jednak ma wspólnego z trzydziestą piątą rocznicą pokojowej rewolucji w NRD? Z całą pewnością więcej niż to nam miłe. Bo to zdegenerowane pojęcie pokoju, obywające się całkowicie bez pytania o trwałość, stabilność i sprawiedliwość, śmiga tymczasem niczym czółenko tkackie to w jedną, to w drugą stronę między Wschodem i Zachodem. I z ręką na letnim sercu zapytajmy: Czy rzeczywiście kolektywna pamięć przyjmuje do wiadomości fakt, iż pierwszy kamień z muru berlińskiego wyrąbano kiedyś w Stoczni im. Lenina w Gdańsku? Czy przyjmuje do wiadomości, iż powszechnie chwalona polityka odprężenia opierała się na rosnących wydatkach na obronę w zachodnioniemieckim PKB, na osłonie, jaką dawało jej NATO i polityka amerykańska, która stanowczo zakreśliła Związkowi Sowieckiemu granice jego ekspansji? Sądzę, iż bardzo wiele mówi o tutejszej amnezji historycznej – i znów zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie – fakt, iż starannie się to wypiera, z rozmarzeniem zaś i nostalgią wspomina dobrego cara Gorbiego, za którego rządów Kreml nie wysyłał nigdzie czołgów i nie kazał strzelać do cywilów (to znaczy w wileńską „krwawą niedzielę” 13 stycznia 1991 roku jednak uczynił – w czasie gdy zjednoczenie Niemiec od dawna już przebiegało bezkolizyjnie, a połączeni Niemcy mogli już oddawać się swojemu ulubionemu hobby – zajmować się wyłącznie samymi sobą i narzekać, na cokolwiek).
„Za wolność naszą i waszą” – tak brzmiało od dziewiętnastego wieku zawołanie Polaków. I zostało ono zrozumiane przez aktywistów walczących o prawa człowieka w NRD oraz naturalnie przez ludzi w Europie wschodniej w roku 1989 i również potem, w 2004 i 2013/2014, podczas rewolucji demokratycznych w Kijowie, gdzie demonstranci nieśli flagi Unii Europejskiej. Wydaje się przy tym, iż maskowana jako geopolityka i polityka realna pogarda, przemawiająca kiedyś ustami Egona Bahra, wciąż jeszcze ma moc oddziaływania. Gerharda Schrödera, nieokazującego przez cały czas ani cienia żalu, megalomana, przyjaciela kremlowskiego masowego mordercy, z którym jest po imieniu, nowy sekretarz generalny partii Kanclerza zapewnia już, iż choćby dla niego wciąż pozostało miejsce w niemieckiej socjaldemokracji. Zresztą ku takiemu samemu oburzeniu mieszkańców Europy Wschodniej i starych socjaldemokratów, z jakim w roku 2016 z ust ówczesnego ministra spraw zagranicznych musieli oni słuchać, iż manewry NATO na wschodniej flance, mające na celu ochronę tamtejszych demokracji, to „pobrzękiwanie szabelką i pohukiwania wojenne”[4]. Wielce szanowny Panie Prezydencie Federalny, z całym szacunkiem: także projekt Nord Stream II, przy którym SPD i CDU obstawały tak przerażająco długo mimo wszelkiej uzasadnionej krytyki, był „pomostem” – to Pańskie słowa jeszcze wiosną 2022 roku – tylko w tym sensie, iż dodatkowo ośmielił Putina i zachęcił go do podjęcia agresywnych działań, a to na bazie jego kalkulacji, iż Niemcy, zwykle mistrzowie świata w moralizowaniu, nie porzucą tak lukratywnego interesu, bez względu na to, co stanie się z Ukrainą. I znów, wykazując kolosalną arogancję, nie słuchano proroczych ostrzeżeń, płynących z Europy Wschodniej. Zresztą to właśnie zagrożona Europa Wschodnia musi ponosić tego konsekwencje – w najbliższym czasie może choćby bez wsparcia amerykańskiego.
„Za naszą i waszą wolność”: to udręczona ludność cywilna Ukrainy oraz żołnierki i żołnierze armii ukraińskiej są tymi, którzy przez swój opór próbują chronić także naszą, od 1989 roku wspólną, niemiecką wolność – także teraz, w tej minucie, ponosząc niewyobrażalne ofiary. A ponadto: Nie, specjaliści od wojskowości i znawcy Europy Wschodniej oraz często w swych własnych partiach tak karygodnie izolowani politycy w Niemczech, którzy każdego dnia zastanawiają się nad tym, jak można by sensowniej niż dotychczas wesprzeć ten napadnięty kraj – wykazujący tak wielkie zaangażowanie mężczyźni i kobiety – nie zasługują na to, by im uwłaczano, nazywając ich „ekspertami od kalibrowanych luf”, co ma sugerować, jakoby byli „rozhukanymi” awanturnikami, marzącymi o tym, by sobie postrzelać. Nazwijmy spokojnie rzecz po imieniu: To coś więcej niż tylko werbalne potknięcia, które później można grzecznie cofnąć. Albowiem to tu, na szczeblu poniekąd najwyższym, ujawnia się fatalne wzorce myślowe i formułuje twierdzenia, które natychmiast rozchodzą się wśród opinii publicznej, wprawiając ją w dodatkową konfuzję. A tymczasem właśnie w momentach wzmożonych kryzysów jasność myśli nabiera wartości szczególnej.
Jeśli – proszę pozwolić mi na koniec sformułować tę refleksję – właśnie teraz, 35 lat po upadku Muru, często i nierzadko słusznie mówi się o takim lub innym „wschodnim deficycie”, to czy nie należałoby zainicjować jednocześnie debaty wokół deficytu zachodniego, deficytu wiedzy, działania i uczciwości, którego istnienie przecież również trzeba uznać i który należy przezwyciężyć? I to debaty rozumianej nie jako czysto retoryczne ćwiczenia pokutne ale jako nieuchronne pożegnanie z obecnymi w obu częściach Niemiec samooszukańczymi fikcjami i mechanizmami wyparcia, albowiem ceną płaconą za nie gdzie indziej jest, całkiem konkretnie i w przerażający sposób, ludzkie życie.
Podczas wspomnianego na początku lipskiego koncertu Wolfa Biermanna w 1989 roku przemawiał także pisarz Jürgen Fuchs, który po pobyciu w więzieniu Stasi i wydaleniu z kraju teraz również po raz pierwszy mógł przybyć na Wschód. I zacytował wówczas słowa pewnego rosyjskiego dysydenta, które brzmią dziś niezmiennie aktualnie: „Prawda jest łagodna – jest radykalna, ale także zdolna do wybaczania. Sprawiedliwość i wybaczenie są wszakże niemożliwe przed i poza prawdą”.
Panie i Panowie, choć być może niektórzy z Państwa mieli nadzieję na nieco inne przemówienie i nieco innego oczekiwali – dziękuję Państwu, iż mnie Państwo wysłuchali.
[1] Bogdan Borusewicz (przyp. tłum.)
[2] W oryg. po polsku (przyp. tłum.)
[3] W oryg. „nachhaltige Freiheitsgeschichte”. Niemiecki przymiotnik „nachhaltig” oznacza adekwatnie „trwały” – i prawdopodobnie o to chodzi tutaj Autorowi. Używa się go dziś często w określeniu „nachhaltige Entwicklung”, przez co rozumie się rozwój ekonomiczny dający nadzieje na trwałość przez zrównoważenie wymagań ekonomii i ekologii. Polskim odpowiednikiem tego terminu jest pojęcie „zrównoważonego rozwoju”.
[4] W roku 2016 ministrem spraw zagranicznych RFN był Frank Walter Steinmeier, obecny Prezydent Federalny (przyp. tłum.).
przetłumaczył Tadeusz Zatorski